14 sierpnia 2010

Poznać po słowach. O zgrzytaniu.

Budowanie słów, dobieranie ich do siebie, mieszanie, składanie w zdania... każdy z nas to robi i każdy robi to inaczej. Styl pisania, budowania własnych wypowiedzi kształtuje nam się przez życie. Można się na kimś wzorować, można próbować kogoś podrabiać, jednak jakkolwiek by się człowiek nie starał naśladować kogoś innego, prędzej czy później się zdradzi.

W tej przestrzeni zostawiamy swoje słowa, tysiące słów i zdań z nich zbudowanych. Zastanawiam się właśnie czy można lubić czyjś styl pisania, a nie lubić danej osoby?

Dla mnie styl wypowiedzi nieodłącznie wiąże się z tym, jakimi ludźmi jesteśmy, bo choćbyśmy nie wiem, jak bardzo się starali, słowa prędzej czy później nas zdradzą. Co więcej dookreślają nas jako ludzi i biorą czynny udział w malowaniu naszego obrazu w głowach innych ludzi.

Mam coś takiego, że nie potrafię czytać kogoś, kogo nie lubię, pominę fakt czy znam osobiście czy nie znam, bo to ma małe znaczenie. Czytam przecież różnych autorów i już właściwie po kilku zdaniach wiem, czy mi coś w danym sposobie pisania zgrzyta czy nie. Jeśli mi zgrzyta, coś mnie razi, wczytuję się bardziej, robię rozeznanie i zazwyczaj kończy się to moją niechęcią, nie tylko do słów napisanych przez daną osobę, ale i do samej osoby.

Jeśli ktoś budzi we mnie niechęć do siebie, a ja jestem zmuszona czytać to, co ta osoba napisała, niech byłby to chociaż zwyczajny e-mail, jest mi tak dziwnie, wszystko się we mnie kotłuje, jakby mi to jakąś równowagę zakłócało.

Zgrzyt. To coś takiego, co trąci mi jakąś fałszywą nutą, próbą popisania się przed ludźmi, zdaniami pod publiczkę, jakby ten ktoś chciał oszukać... czytelnika, a może nawet i siebie. Nie lubię jak mi zgrzyta. Męczę się wtedy.
Tak samo jest z literaturą. Jak autor mi zgrzyta, to książka pójdzie w kąt, bo mordęgą by było czytanie jej. A ja nie lubię się zmuszać do tego, co wywołuje we mnie odruch cofania. Ja w ogóle nie lubię się zmuszać do niczego, a tym bardziej do kontaktu z ludźmi, którzy zgrzytają mi bardziej niż piasek między zębami.

To działa też w drugą stronę. Wiem, że i ja mogę komuś zgrzytać, powodować u kogoś odruch cofania. Mogę być przez kogoś uważana za oszustkę, za jakąś głupią bezrozumną panienkę nieudolnie próbującą zwrócić na siebie uwagę, mogę być dla kogoś nieprawdziwa. Tylko że ja mam gdzieś ludzkie opinie o mnie, ale w tym sensie, że nie mam parcia, by starać się, aby koniecznie wszyscy mnie lubili i uważali za jakiś chodzący ideał, aby być bez skazy w oczach innych, aby udowodnić, że wcale nie mają racji na mój temat. Bo czyż nie jest tak, że jeśli mamy na czyjś temat wyrobione własne zdanie, to usilne działania tej osoby, wcale nie sprawią, że zdanie zmienimy, jeśli sami tego nie zechcemy?