27 kwietnia 2011

Jadalny bukiet.

Wróciłam wczoraj do domu i jak to po świętach być nie powinno, a było... lodówka ziała pustką, podobnie jak pobliskie targowisko. Zbliżała się pora obiadu, śniadanie gdzieś mi z rozkładu jakoś wyjątkowo uciekło, choć to mój ulubiony posiłek i najważniejszy w ciągu dnia. Trzeba było czymś nakarmić moje trzewia, które już głośno domagały się czegoś do strawienia. Przejrzałam zapasy... i stworzyłam... curry nie curry, ale na pewno coś jak curry ;) Cebula, czosnek, por, pomidory z puszki, kalafior z zamrażarki, rodzynki, oliwa, ryż, jogurt naturalny bez cukru, natka pietruszki ze skrzynki (kolendra jeszcze nie urosła ;)... nic więcej z rzeczy jadalnych, które były w domu się nie nadawało do tegoż. Oczywiście najważniejsze są przyprawy, które z lenistwa, choć bardziej z głodu, wrzuciłam do młynka i zmieliłam. Wyszło przepyszne. I tylko siłą woli powstrzymałam się od zjedzenia podwójnej porcji ;)

Jako że wiosna już na dobre u nas się rozgościła, to znak, że znowu będzie można najeść się szparagów. Uwielbiam szparagi - gotowane, zapiekane, w zupie, białe, zielone... Każdego roku sezon wydaje mi się zbyt krótki, aby się ich najeść na zapas aż do następnego roku. Działają na mój organizm jak odtrutka i mogłabym je spożywać na śniadanie, obiad i kolację, podobnie jak pomidory, ogórki, sałatę i cukinię. Ja w ogóle lubię warzywa, zielsko wszelakie... i właśnie do głowy przyszło mi coś szparagowego. Przy najbliższej okazji sprawdzę, czy jest jadalne ;)

Lubię piec i gotować potrawy z dużą ilością warzyw oraz owoców. Nie wyobrażam sobie bez nich życia, a gdy ich nie jem lub jem zbyt mało, czuję się tak, jakbym w środku była brudna. Mam wrażenie, że jestem ciężka, zatruta i zmęczona. Panie, u których kupuję, zdążyły się już przyzwyczaić do tego, że zanim kupię, muszę powąchać ;) Bukiet z ziół... pachnący i smaczny. Szkoda, że nikt jakoś nie wpadł na to, aby mnie takim obdarować... Eh... Bo też kto miałby wpaść... A taki bukiet zielony to nie tylko ładny i pachnący, ale jeszcze jadalny :)))