29 stycznia 2011

Deszcz. (cz. 1)

Ochłodziło się. Błękit nieba gdzieś zniknął, ustępując miejsca ciężkim chmurom. Zatrzymała się na chwilę, wciągając w płuca chłodne, pachnące wilgotną ziemią i trawą powietrze. "Za chwilę będzie padać" - pomyślała, spoglądając w niebo. Nie miała przy sobie parasola. Dzień był piękny, ciepły, słoneczny. Na chwilę zapomniała, że tu pogoda potrafi zmienić się w jednej chwili. Wiedziała, że nie zdąży wrócić do domu przed deszczem, więc wcale się nie spieszyła. Szła powoli, rozglądając się jak zwykle po parku, otaczającym zameczek, w którym pracowała. Szukała wzrokiem wiewiórek, szybko przemykających po trawnikach, między liśćmi bluszczu, wijącego się na murze, oplatającego pnie drzew. Dziś nie spostrzegła żadnej. Jednak w oddali, niedaleko kamiennego muru, w szczelinach którego rozgościł się mech, zobaczyła dwa króliki. Pawie też gdzieś się schowały. Spostrzegła pawie piórko, leżące na soczyście zielonym trawniku. Nachyliła się, aby je podnieść. W tej samej chwili poczuła delikatne krople na swojej szyi. 

Deszcz. Pierwsze drobinki. Włożyła piórko do książki i zamknęła swoją skórzaną torebkę. Rozpuściła włosy i ponownie je związała, w luźny węzeł tuż nad karkiem. Deszcz dziś wyjątkowo się spieszył. Rozpadało się na dobre. Wielkie krople, już nie tak ciepłe, jak te w środku lata, wsiąkały w jej włosy, spływały po twarzy. W ciągu kilku sekund przesiąknęły przez turkusowy jedwab jej sukienki. Wyszła przez bramę, skręciła w prawo, a po kilku krokach raz jeszcze w prawo, tym razem pod górę. Postanowiła iść na skróty. Minęła robotników pracujących koło wykopu. Nie zdziwiło jej, że obejrzeli się za nią, a ich wzrok przylgnął do niej na długą chwilę. Przemoczona tkanina sukienki przykleiła się do ciała, uwydatniając wszelkie krągłości, łuki, załamania, kształty. Stała się półprzezroczysta. Prześwitywała przez nią granatowa delikatna bielizna, uda, biodra, brzuch, ramiona. 

Przyspieszyła kroku. Deszcz stał się zimny, nieprzyjemny. Jak najszybciej chciała znaleźć się w domu, ogrzać pod gorącym strumieniem wody. Miała nadzieję, że gdy wróci, będzie tam on. Skręciła w lewo koło szkoły i biegnąc, minęła szpital, bloki, sklep i kawiarnię, w której codziennie rano w drodze do pracy kupowała kawę na wynos. Dobiegła do furtki, którą otworzyła lekkim pchnięciem, ponieważ jak zwykle była niedbale domknięta. Nie było go. Musiała wyciągnąć klucze, aby wejść i wreszcie móc zrzucić z siebie mokre ubranie. Czuła się tak, jakby deszcz wniknął swoim chłodem w każdą komórkę jej ciała, jakby zamiast krwi płynął w jej żyłach, w których wolała czuć pulsujące ciepło jego obecności, a nie ten mokry chłód. 

Zrzuciła buty, zostawiła torebkę w salonie na dole i pobiegła na boso na górę. Weszła do łazienki, spoglądając na wannę. Nie mogła się zdecydować, czy woli wejść pod prysznic, czy może zanurzyć się gorącej kąpieli. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Ciemne włosy, zielone oczy, jasna skóra. Rozpuściła włosy, które od wilgoci zaczęły falować, zwijać się, choć na co dzień były proste. Roztrzepała je palcami. Zamyśliła się...

"Nie wiedziałem, że tu jesteś." - powiedział, otwierając cicho drzwi do łazienki. "Zmokłaś bardzo." - dodał. Uśmiechnęła się do niego mówiąc: "Nie słyszałam, jak wszedłeś. Widzę, że też nie jesteś suchy." Zapalił światło i podszedł do niej. "Lubię, gdy masz mokre włosy i ta sukienka..."- powiedział, obejmując ją i spoglądając w jej oczy. "Nie patrz tak na mnie. Zawstydzasz mnie..." - wyszeptała. Przytuliła się do jego ciała. Dotyk. Tyle bliskości, spokoju i miłości w jednym geście. Stali tak objęci, wsłuchując się w swoje oddechy, w siebie, bez zbędnych słów. Odgarnął  delikatnie włosy z jej twarzy, z szyi. Przesunął palcami po jej twarzy, zaznaczając niewidzialne ślady na jej powiekach, policzkach, wargach... Dotknął jej szyi, muskając jej usta swoimi, jakby całował mgłę, jakby składał pocałunek na skrzydełkach motyla. Nie przestając jej całować, rozpiął jej sukienkę i zsunął ją powoli, odsłaniając ramiona, piersi.......