15 września 2013

Czas podsumowań.

11 września stuknęły blogowi 4 lata. Zapis myśli, zapis życia, zapis emocji. Coś jak pamiętnik.

Czasem wracam do starych notek, czytam, przeglądam komentarze. Regularnie zapisuję kopie notek wraz z komentarzami na komputerze, na płytach. 

Przez ten czas tyle się zdarzyło. A to miejsce pozwoliło mi przetrwać, jakoś trzymać się w jednym kawałku. Było odskocznią, gdy depresja atakowała ze zdwojoną siłą. Stało się domem, gdy ten dom straciłam wraz ze śmiercią ojca. 

Nie wiem, co się pisze w podsumowaniach. Statystyki? Liczby? Jakoś to mnie zawsze najmniej interesowało. Dla mnie są ważni ludzie, emocje, chwile.

W piątek w pracy między mną, a jednym z kolegów wywiązała się rozmowa na temat pieniędzy i życia. On bardzo się zdziwił, kiedy mu powiedziałam, że w życiu od pieniędzy, liczb itp. znacznie ważniejsze są inne sprawy. Pieniądze zawsze można zarobić i dobrze jest, jak się ma ich tzw. normalną ilość - na wszystko starcza i z ołówkiem w ręku nie trzeba planować. Nie muszę mieć super drogiego nowego auta, żeby potem płakać po nim, jak ktoś mi je ukradnie czy rozbije. Nie muszę mieć wielkiego domu, żeby później cały weekend spędzać na sprzątaniu albo wpuszczać na cały dzień ekipę sprzątającą i nie móc się swobodnie poruszać po domu. Tak poważnie mówiąc, nie muszę posiadać wielu rzeczy, bo i tak ich nie zabiorę ze sobą do grobu. Wystarczy mi to, co zapewni mi normalne funkcjonowanie. Nadmiar nie jest mi do niczego potrzebny. Ważniejsi są dla mnie ludzie i chwile z nimi spędzone.

Przez ostatni czas, nie poświęcałam innym zbyt wiele uwagi. Zatopiłam się we własnym życiu, w pracy i w życiu osobistym. Nawet tu rzadko zaglądałam. Z jednej strony mam wyrzuty sumienia, że zbyt mało czasu i uwagi poświęcam innym ludziom (poza nim), z drugiej jednak - szczerze mówiąc - w obecnej chwili na największą uwagę własną zasługuję ja sama, ponieważ przez zbyt długi czas zaniedbywałam siebie, swoje potrzeby i przez to popełniłam całe mnóstwo błędów, podjęłam wiele złych decyzji. 

Potrzebuję samej siebie i swojej uwagi dla siebie. Potrzebuję poskładać swoje życie i zrobić coś, abym mogła być spokojna i szczęśliwa. 

Przeglądałam dziś notki tutaj i aż mnie coś za gardło ścisnęło. Z oczu pociekły mi łzy, nad którymi nie potrafiłam zupełnie zapanować. Chaos w notkach, pomieszanie w poplątaniem, żadnej konkretnej tematyki poza tą jedną - życie. A życie bywa bardzo zaskakujące.

Zanim powstało to miejsce, wydawało mi się, że moje życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Miałam plany, marzenia, pędziłam z prędkością wiatru przez życie, wciąż angażując się w nowe projekty. I nagle wpadłam na ścianę. Mogłam ją przeskoczyć, ominąć, zburzyć, poszukać w niej drzwi. Nie mogłam jednak udawać, że jej nie ma. Postanowiłam znaleźć drzwi i przejść normalnie na drugą stronę, choć wiedziałam, że wówczas moje życie nie będzie już nigdy takie samo. 

Choroby i śmierć rodziców, choroba i śmierć ciotki, własne niepowodzenia i trudności zmieniły mnie. 

Nie żałuję decyzji wówczas podjętej. 

Wciąż ktoś mnie tu pyta, dlaczego patrzę na życie tak, a nie inaczej, dlaczego myślę właśnie tak. Sama nie wiem, co mam odpowiedzieć. Bo życie mnie zmieniło? Bo sprawy, o których pisałam tutaj mnie zmieniły? Bo to czy tamto?

Czasem chciałabym, aby wszystko było takie proste. Chciałabym, aby moi rodzice żyli, abym moje życie osobiste było normalne i nie wzbudzało w otoczeniu kontrowersji, niesmaku, agresji itp. Chciałabym uniknąć popełnionych błędów. Tylko czy wtedy dotarłabym do punktu, w którym dziś jestem? Czy wówczas nie żyłabym tym, że kiedyś będę szczęśliwa, nie zastanawiając się nad tym, czy szczęśliwa jestem, a jeśli nie jestem, to dlaczego tak się dzieje? Czy nie żyłabym planami i mrzonkami o przyszłości? Czy nie żyłabym przeszłością i przyszłością, w teraźniejszości gubiąc się gdzieś w drodze ku lepszemu dniu? 

Czasem walczyłam sama ze sobą, wkurzając się na siebie, dlaczego zdecydowałam tak, a nie inaczej, że przecież to takie cholernie niesprawiedliwie, że mnie spotyka to, co mnie spotkało. Tylko potem przychodziła taka myśl, że przecież nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo, a moje życie usłane będzie płatkami róż. I ile warte byłoby takie łatwe życie, czy ja bym go chciała? Przecież nie jestem jedyną osobą na świecie, która czegoś takiego doświadcza. Inni sobie radzą, a ja będę się nad sobą użalać? 

Ostatnio doznałam także kolejnego otrzeźwienia. Całe dotychczasowe życie jakoś odpychałam z niesmakiem od siebie myśl, że ludzie wiążą się z innymi także po to, aby spędzić z kimś życie. Mimo tego że o mało co trzy razy mogłam być mężatką i to tak zupełnie poważnie, to nawet wtedy jakoś z ochotą nie witałam tego, że oto z tym człowiekiem miałabym spędzić życie. Jakoś mnie to nie dziwi, bo jedyne czego w życiu najbardziej się bałam i boję, to miłość i wszystko, co się z nią wiąże. Jakoś nigdy nie byłam dobra w tym, co się nazywa związkami. Wieczne kłopoty z zaangażowaniem, okazywaniem uczuć, ucieczki i totalne przerażenie, że coś miałoby być zupełnie poważnie i na resztę życia. Nic dziwnego, że do żadnego ślubu nie doszło w moim życiu.
W tej chwili mam jakiś tam romans, związek, jak zwał tak zwał, w każdym razie od czterech miesięcy jestem związana w pewien sposób z nim. Tyle tylko, że zaczyna mnie to przerażać. Jest dobrze tak, jak jest. Co będzie, gdy zacznie robić się naprawdę poważnie?
Z jednej strony jest rozbudzona namiętność, pożądanie, totalnie nienasycenie, a z drugiej - zaczyna się rozwijać dużo więcej... 

Tak sobie naiwnie myślałam, że nic poważnego jeszcze się nie dzieje, że to po prostu kolejny związek w moim życiu, choć jest jak wyjęty ze snów i z marzeń, więc tym bardziej powinien być to zwykły kolejny związek. A tu coś takiego się robi, że ja sama nie wiem... Namiętność, pożądanie i nienasycenie. To tak jakby człowiek był głodny i jadł kanapkę za kanapką. Tylko że z każdą kanapką, która mu bardzo smakuje, zamiast czuć się coraz bardziej najedzony, jego głód wzrasta. Nie wiedziałam, że można aż tak. A jednak. Z powodu wielogodzinnych rozmów, a ostatnio właściwie codziennych rozmów telefonicznych oraz video połączeń zaczyna się z tą relacją robić coś takiego, że sama nie umiem ubrać tego w słowa. Bliskość, zaufanie, tęsknota, troska, czułość itd..... i chyba jasna cholera rodzi się między nami uczucie. 

Pomyślałam sobie, że mogłabym z nim spędzić resztę życia. I zaraz się wystraszyłam tej myśli.

Nie wiem, co będzie ze mną, co będzie z nim, co z nami będzie. Mimo nacisków z różnych stron, od różnych osób, abyśmy to skończyli, bo to jest śmieszne, żałosne, bez sensu, bez powodzenia i w dodatku nie prowadzi do niczego dobrego, ani on, ani ja, nie skończyliśmy tego i nie zamierzamy zakończyć. 

Dzięki temu wszystkiemu, co się wydarzyło, naczyłam się żyć teraźniejszością, chwilą. Carpe diem. Quid sit futurum cras, fuge quaerere. (czy jakoś tak ;) Chwytaj dzień i nie pytaj o to, co jutro przyniesie. Przeszłości już nie ma, a jutra może wcale nie być. 

Nie wiem, gdzie mnie życie zaprowadzi za rok czy za kolejne cztery lata, ale dziękuję za to, gdzie mnie zaprowadziło "dziś" i za to jaka dziś jestem. A Wam dziękuję za to, że ze mną tu jesteście.