8 lipca 2013

Cóż robić?

Zginęłam gdzieś w gąszczu spraw prywatnych, rodzinnych, tych z pracą związanych, problemów... W weekend zmuszona byłam do jazdy samochodem po tutejszych autostradach. Wiją się one po całym kraju jak nitki, przecinają się, mieszają. Więcej niż trzy razy zgubiłam drogę, gdy wracałam do domu. Nie lubię jeździć samochodem i nie jestem w tym najlepsza. Może nie prowadzę beznadziejnie, ale szału nie ma. Najbardziej lubię jeździć z Nim, bo za kółkiem to on jest bardzo na właściwym miejscu, natomiast ja... zupełnie nie. O wiele bardziej wolę żeglowanie i radzę sobie sto razy lepiej z kobyłą na wodzie niż z małą pierdułką na drodze. A już przemierzanie długich dystansów... tylko wtedy, kiedy muszę. 

Zadzwonił. Przyjechał. Oboje nie wiemy, co zrobić z tą znajomością, z tym, co jest... ale jest nam ciężko, kiedy się nie spotykamy, kiedy się nawet dotknąć nie możemy... Siedzieliśmy w domu na kanapie otuleni nocą i jakoś niczego nie potrafiliśmy wymyśleć. Może nadejść kiedyś taki dzień, że więcej do siebie nie wrócimy i co wtedy? 

Życie będzie płynąć dalej... będzie musiało. 

Im dalej w las, tym więcej drzew, a drogi zupełnie już nie widać. Poruszam się totalnie na ślepo. Kieruję się chyba tylko węchem i intuicją. 

Gdy tak siedzieliśmy razem, mówiłam mu o tym, o czym w sumie chyba nie powinnam. Pewnie wszystkie pieprzone poradniki by mi to odradziły, ludzie podobnie. Tylko, że nie widzę jakoś powodu, aby się obwarowywać, chować i milczeć. Szczerość, otwartość. Możemy o wszystkim porozmawiać. Czuję jakby między nami rodziła się przyjaźń.

Wciąż jestem tchórzem. Boję się okropnie. 

Swoją drogą to ciekawe, jakby wyglądało nasze życie, gdybyśmy się spotkali te 10 lat temu. Już wtedy upierałam się przy wyjeździe, ale nie miałam żadnej siły przebicia w rodzinie, a ojciec stanowczo się na to nie zgodził. Może należało się bardziej uprzeć? A może te dziesięć lat było nam potrzebne? Przecież oboje jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż wtedy. 

Pamiętam sen sprzed dziesięciu lat. Opowiadałam go mamie. Jego spotkałam w nim. 

Doświadczam tu szoku za szokiem. Robię i mówię rzeczy, których wcześniej bym nie zrobiła, nie powiedziała. 

Jest ciężko. Płacimy oboje sporą cenę, a zapłacimy jeszcze wyższą. 

Jego też zdradzają oczy. Przykro było patrzeć na ten smutek, żal i ból, wymieszany ze szczyptą złości. 

Każde z nas ma własne problemy.

Oboje się miotamy, oboje się gryziemy w środku. Kto wie, co będzie? Jednak bez siebie, jest nam ciężko. Często nie potrzeba nam nawet słów, aby się zrozumieć. 

Piękne i bolesne. 

Nie jesteśmy w stanie bez siebie wytrzymać. 

Mogę sobie wmawiać, że mi nie zależy, że nic mnie nie obchodzi, że dni bez niego są takie same albo nawet lepsze. Mogę sobie wszystko wmawiać. Tylko że dzięki niemu wypełnia mnie spokój, harmonia, radość, energia i... nawet jem w miarę jak człowiek. I on ma podobnie... spokojny, szczęśliwy.

Uczymy się wzajemnie różnych rzeczy. Potrzebna jest cała masa kompromisów, ale jest szacunek i zrozumienie. Tylko ta cała masa problemów i pytanie, co dalej? 

Kolejne 28 dni zapowiada się na długi i trudny czas. Będzie nam okropnie ciężko. 

Zresztą z każdym dniem będzie nam trudniej i trudniej. Problemy będą się mnożyć, cena będzie szybowała wyżej i wyżej. Jak długo to wytrzymamy? Ile? Bo jeśli przetrzymamy... Boję się o tym myśleć, bo daleka droga przed nami.