21 marca 2010

Jesteś tym, co jesz, czyli filozofowanie o jedzeniu.

Lubię jeść. Uwielbiam dobre jedzenie, co nie znaczy, że opycham się bez opamiętania. Często wystarczy mały kawałek czegoś dobrego. Mówi się, że człowiek jest tym, co je. Uważam, że wiele w tym prawdy. Nie wyobrażam sobie, abym miała żywić się w KFC czy jakimś innym McDonald's. Wiem jak smakuje jedzenie stamtąd i stwierdzam, że obojętnie jaką kanapkę się zamówi, mają tak podobny smak, jakby wciąż jadło się to samo. Kiedyś zrobiłam eksperyment, kupiłam w kilku takich miejscach po kanapce i zostawiłam je do następnego dnia. Większość była nie dość, że obrzydliwie tłusta, to kiedy wzięłam je do ręki, miałam wrażeniej, jakbym trzymała w niej kamienie. Po takim jedzeniu zawsze czułam się ociężała, jakbym najadła się kamieni, a przy tym, byłam wciąż okropnie głodna i jeszcze bolała mnie głowa.

Podobnie reaguję na tłuste smażone potrawy, panierowane smażone warzywa, itp. Według niektórych wybrzydzam, ale tak naprawdę dlaczego jest to, po czym czuję się źle, czuję się tłusta, ciężka, chora, zmęczona, bez chęci i energii do życia.

Jakoś nigdy nie opychałam się ciasteczkami, chipsami, colą, hamburgerami itp., bo po prostu ich nie lubię i nie jem, ale jeszcze kilka lat temu mocno przesadzałam z solą. Soliłam prawie wszystko i dość dużo. Jednak pewnego dnia stwierdziłam, że należy się od tego odzwyczaić, zanim tak duże ilości soli zaczną jakoś źle wpływać na mój organizm. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Przestałam solić. Wszystko. I tak przez dwa tygodnie. Pierwszy tydzień był straszny, jak droga przez mękę. Krzywiłam się, ale jadłam, specjalnie wybierając potrawy, które zwykle mocno soliłam. Po tygodniu zaczęłam się przyzwyczajać i dociągnęłam te kolejne 7 dni. Gdy minął czas, który sobie założyłam, zaczęłam solić potrawy. Wystarczyła minimalna ilość soli, abym ją wyczuła w posiłku. Drastyczny sposób, ale skuteczny. Pozbyłam się przynajmniej tego paskudnego nawyku.

Rodzina jest niestety zmuszona do jedzenia tak, jak ja, ponieważ im gotuję. Ciotka zawsze sobie dosala prawie wszystko, a ja jak widzę tę ilość soli, którą ona traktuje potrawy, to po prostu nawet na to patrzeć nie mogę i cieszę się, że nie jest na odwrót z tym gotowaniem, bo wówczas wyglądałabym jak śmierć w czasie nadgodzin.

Wszelkie diety - cud, jakieś mięsne, wegetariańskie, wegańskie, białkowe i diabli wiedzą jakie jeszcze zupełnie do mnie nie przemawiają. Wychodzę z założenia, że należy jeść wszystko, w odpowiednich proporcjach, nie przeginać z wielkością porcji.

Był czas, że znajomi zachęcali mnie do przejścia na wegetarianizm, ale jakoś sobie nie wyobrażam tego. Ich argumenty zupełnie do mnie nie trafiały, a już ten o szczupłości i zdrowiu był najłatwiejszy do podważenia. Znam dwie osoby, które zmarły dzięki tej diecie, wciąż miały niedobory białka, kilka innych jest dość sporych gabarytów, ale jedzą przecież roślinki... i... parówki, kotlety sojowe. A znów inni mówili mi, że nie powinnam jeść masła, bo nabawię się sklerozy i będę mieć problem z cholesterolem; że pomidory są rakotwórcze; że herbata wypłucze mi wszystkie minerały z organizmu; że jeśli nie będę jeść tłustego mięsa nabawię się anemii, itd. itd. Czy cokolwiek z tego jest prawdziwe? Pojęcia nie mam.

Jem wszystko, choć nie lubię mięsa, ostatnio nawet i wątróbkę, choć nie cierpię jej smaku. Wolę wszelaką zieleninę, surowiznę, ale wiem, że raczej zdrowa nie będę, jedząc sałatę, rzodkiewki, ogórki, marchewkę, jabłka, pomarańcze, nawet cebulę, czosnek i cytryny. Jestem tym, co jem i czuję się z tym świetnie, bo w mojej diecie nie brakuje żadnych produktów.

Nie lubię nie mieć czasu na posiłek i nie jestem zbyt zadowolona z traktowania własnego organizmu i bebechów, kiedy miewam okresy żywienia się wodą oraz kawą, czyli gdy bywam kompletnie zapracowana. Mam świadomość tego, co sobie taką postawą wyrządzam.
Czasem zastanawiam się, jak żyje się ludziom, którzy jedzą byle co, byle jak, byle się napchać samymi węglowodanami, pustymi kaloriami, tłuszczem i cukrem. Chyba nie chciałabym eksperymentować z taką dietą nawet przez kilka dni. A z drugiej strony są osoby z anoreksją.

Nie wiem, czy w świecie przetworzanej masowo żywności, nawozów sztucznych, modyfikacji genetycznych i śmieciowego jedzenia można mówić o zdrowym odżywianiu. Jednak myślę, że można starać się jakoś zdrowo jeść. Mam nadzieję, że nie doczekam się świata, w którym posiłki będą polegać na zażyciu kilku tabletek, które będą zawierały wszelkie niezbędne składniki. Co ja mówię! Mam nadzieję, że nigdy do czegoś takiego nie dojdzie. Ile ludzie by stracili, ile z zapachu, smaku, z przyjemności jedzenia.
Zresztą sama modyfikowana genetycznie żywność mnie przeraża. Przecież wciąż szerzą się alergie pokarmowe, a taka powiedzmy marchewka z genem ryby mogłaby kogoś zabić. Dlaczego? Bo ktoś może mieć uczulenie na ryby. Kto by się spodziewał ryby w marchewce? A i takie pomysły mają naukowcy. Jeszcze tylko brakuje marchewki i jabłek z etykietką składu.
Szkoda tylko, że nie zastanowią się nad tym, jak to wpłynie na organizm ludzki.

Wiosna za oknem, wiosna w powietrzu, więc i mój parapetowy ogródek ziołowy przymierza się do sezonu. Jak na razie czekam na kiełki i bacznie obserwuję moje nasionka. Mam nadzieję, że i w tym roku coś z nich wyrośnie, bo jakoś nie mam ochoty na zielsko z marketu czy z paczki. Nie ma to jak aromat świeżych ziół, a latem lemoniada cytrynowo lawendowa z miętą czy melisą. Już nie mogę się doczekać!