8 stycznia 2014

Mój wybredny gust.

Kochani,
w nowym roku życzę wszystkim oceanu zdrowia, strumienia radości, rzeki szczęścia i deszczu ze spełnionych marzeń. Wszystkiego najpiękniejszego!



Doba jest krótka. Momentami czuję się jak kot, który nie ogarnia kuwety. Dlatego myślę, że czas najwyższy wejść w rytm, także i tu. 

Stuknęło mi pięć latek w blogowym świecie, choć nie z tym blogiem. Życie przetaczało się falami. A ludzie chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Mimo wszystko jednak nie przestanę ufać własnym przeczuciom. 

Pewnie większość z Was zna książkę, a właściwie trylogię pani E. L. James. Wczoraj w czasie przerwy w pracy roztoczyła się dyskusja na temat tych książek. Niestety nie urzekły mnie. Ani "Pięćdziesiąt twarzy Greya", ani "Ciemniejsza strona Greya", ani tym bardziej "Nowe oblicze Greya". Może pani James miała dobry pomysł na powieść, choć według mnie, wzorowała się na "9 i pół tygodnia". Język oryginału mi się nie podoba, a tłumaczenie jest tak koszmarne, że położyło książkę zupełnie. 

Fabułę pominę, jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć po książki. Powiem tylko tyle, że zaczęło się nieźle, a skończyło się... Zapowiada się wielki ogień, a tu zaledwie iskra. Przegadana, powtrzające się fragmenty, sceny erotyczne nudne. Im dalej w las, tym coraz gorzej. Pierwsza część jeszcze daje radę, ale kolejne były dla mnie stratą czasu.

Przyznam, że postanowiłam sięgnąć po tę lekturę dlatego, że poleciło mi ją wiele osób. Przeczytała trochę recenzji. Tylko... spodziewałam się czegoś innego. 

Niektóre zdania wręcz sugerowały, że trylogia ta zrobiła coś w rodzaju kolejnej rewolucji seksualnej. Według mnie daleko jej do tego. Autorka ma ubogi język erotyczny i moim zdaniem wręcz boi się rozwinąć sceny erotyczne, zagłębić w nie albo... po prostu nie wiedziała jak to zrobić. Stąd nuda i powtórki. Coś co zaczęło się z grubej rury od erotyki, niemoralnych propozycji, sprowadziło się do bajki dla małych dziewczynek i rozmarzonych kobiet. Rów oceaniczny skończył jako kałuża.

Wczoraj natomiast dowiedziałam się od kilku osób, że jestem pierwszą osobą, spośród ich znajomych, którym się trylogia nie podobała. 

Może ze mną jest coś nie tak?

Nauczyłam się czytać sama w wieku pięciu lat. Dwa lata później pochłaniałam tak grube książki, że panie z biblioteki nie chciały wierzyć, że tak małe dziecko czyta tyle i tak szybko. Przez te wszystkie lata wyrobiłam sobie własny gust czytelniczy i to wybredny gust. 

Bestsellery w dzisiejszych czasach raczej nie są arcydziełami. Książki, będące rozrywką dla mas czy gospodyń domowych, nie zadowolą mnie. Jednak nie chodzi o to, aby zadowolić jedną wybredną osobę, a całe rzesze ludzi, kórzy zamiast wlepiać oczy w telewizor, siegną po książkę. I to jest ogromna zaleta tego typu literatury.