2 czerwca 2014

Słowa po recyklingu.

Archiwizowałam notki. Lubię mieć zebrane w jednym miejscu słowa, przemyślenia. Właściwie z bloga zrobiło się coś na wzór pamiętnika. Nie zakładałam, że moje bazgroły wyewoluują w coś takiego. Nawet nie zamierzałam prowadzić pamiętnika, bo po co i dla kogo? Drogi pamiętniczku...

Na brak towarzyszy do rozmów nie narzekam. Życie i jego celebracja uzależnia. Cudownie przeżywać swoje życie. Jednak czasem, gdy w głowie nagromadzi się zbyt wiele słów, a myśl myślą myśl kolejną pogania, wówczas najlepiej mi się je porządkuje, pisząc. Zresztą zawsze tak było, że język pisany był mi bliski i łatwiej było, właściwie to jest, mi wyrażać uczucia, pisząc je. 

Jestem jedną z tych osób, którym trudno przychodzi powiedzieć komuś - kocham. Bardzo trudno. Słowa grzęzną w gardle. Robi się tam jakaś klucha. A najlepiej to w ogóle tego nie mówić. Lepiej pokazać to czynami. Tym bardziej, jeśli w obecnych czasach "kocham" tak się spopularyzowało, że straciło na znaczeniu. Kochać można wszystko i każdego. W każdym języku. Czasem zastanawiam się, czy ono jeszcze coś znaczy? Czy i gdzie są jeszcze ludzie, dla których "kocham" jest świętością? Modlitwą. Bliskością. Szczerością. Wyznaniem. Intymnością. Granicą. Dla kogo jeszcze serce się liczy?

Słowa bywają wyjątkowe. Szkoda im to odbierać i poddawać je recyklingowi, przerabiając na papier toaletowy. I o ile papier się przyda, co by, za przeproszeniem, z obsranym tyłkiem nie chodzić, to słowa po recyklingu już może nie za koniecznie. "Kocham" już przerobiono na tysiąc sposobów, podobnie jak "to nie tak jak myślisz". 

Może by tak odczarować "kocham" zamiast traktować je jak zasmarkaną chusteczkę do nosa. Piękne słowo, gdy płynie prosto z serca, bo przecież najpierw serce... 

Odczarować... Tylko nie robić im liftingu, bo może się okazać, że powstanie jakiś koszmarek albo piękne kłamstwo. 

Jak dobrze byłoby przywrócić wartość słowom. Bez liftingu. Bez recyklingu. Tylko tak zwyczajnie.