13 kwietnia 2013

Przeprowadzka przez duże E.

Sklep. Telefon. To już. Przeprowadzka przez duże E. Przez E jak EMIGRACJA. Trochę z wyboru. Trochę z konieczności. Tylko ten kraj, w którym nie mówią po mojemu... Nie żebym się domagała, aby mówili w ojczystym języku. Wystarczyłby taki, w którym cokolwiek rozumiem, coś umiem powiedzieć. A tak? Czarna dziura. Co prawda wszyscy wokół mnie pocieszają, że skoro mówię po angielsku, tam nie będzie problemu, dogadam się. Jednak wciąż się boję, że zderzę się ze ścianą językową. 

Do tej pory jakoś tak się układało, że kraje, w których spędzałam sporo czasu, były mi językowo przyjazne - Wielka Brytania, Irlandia, Francja, Belgia, nawet Włochy. Włoski dość szybko opanowałam w dziwny sposób. Rozumiałam co do mnie mówią, ale rozmawiałam dziwaczną mieszaniną wszystkiego, co znam. Pocieszam się tym, że szybko łapię obce języki, więc mam nadzieję, że po kilku miesiącach będę potrafiła normalnie się porozumiewać po miejscowemu. Póki co, liczę, że to, co znam, wystarczy na początek. W końcu to nie będzie pierwszy kraj, inny niż Polska, w którym będę mieszkać. 

Na jakiś czas muszę zostawić wszystko to, co znam. Mój dom i widok z okna, miasto, wiosnę bydgoską, teatr.... itd.....

Odzwyczaiłam się od wyjazdów. Zapomniałam, jak się żyje na walizkach. To nic. Przywyknę na nowo. Zresztą, co tak naprawdę mnie tu trzyma? Trzymało... Niewiele. Kilka ważnych rzeczy, ale w całości niewiele. Rodziców już nie mam, pracę tu ostatnio porzuciłam, nauka dawno skończona, rodzina... Rodzina ma własne rodziny i własne życie. Przyjaciele także. Tkwić tu tylko ze względu na nich? Po co? Mają swoje życie. Będę tęsknić. Bardzo. Jednak muszę dalej wędrować. Szukać sobie jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co sprawi, że gdzieś zostanę na dłużej... może na zawsze. Czy tam? Nie wiem. Równie dobrze za jakiś czas mogę się znaleźć na końcu świata - w takiej Nowej Zelandii czy gdzieś. Gdziekolwiek. 

Nie wiem jeszcze, czego szukam, bo nie wiem, jak wygląda mój punkt zaczepienia. Pojęcia nie mam, czym będzie. 

Jestem podekscytowana. Cholera. Cieszę się na zmianę otoczenia. Nowy kraj, nowe miasto, nowi ludzie, nowa praca, nowa... nowy... nowe... Tylko czy aby nie za dużo tego nowego? Strach się bać, co jeszcze będzie nowe ;) Przyznam, że się boję. Może jednak to nie będzie taki zły kierunek podróży. Przeczucie? W sumie na dobre mi wychodziło zawsze kierowanie się instynktem, nawet jeśli logika zupełnie się z nim nie pokrywała, bo gdy zaczynam rozumowo kalkulować, robić listę za i przeciw, to wychodzę na tym tragicznie. 

Portkami trzęsę, ale co mi zależy. Raz kozie śmierć. Przeprowadzka przez duże E. Pakowanie czas zacząć.