2 września 2011

Żyję ;)

Minęła 2.00 w nocy... już prawie jakieś pół godziny temu. Moje oczy przypominają przecinki, ale żołądek domagał się jedzenia. Może dlatego że nie dostał dziś obiadu ani kolacji, no chyba że kawa to kolacja. Właśnie spożywam zrobioną "na prędce", o ile normalne gotowanie w środku nocy można nazwać tak właśnie. Szafki zieją pustką, podobnie jak lodówka, w której są poza produktami typowo śniadaniowymi (masło, jogurty, twaróg, mleko, owoce) tylko marchewki i ziemniaki. Były jeszcze pomidory, cebula i czosnek, ale zużyłam - zrobiłam sobie sos pomidorowy. Wyszedł przepyszny. Do tego prażony słonecznik i makaron - co prawda pełnoziarnisty już zjedzony, ale udało mi się znaleźć jeszcze opakowanie białego w postaci muszelek, co mnie bardzo ucieszyło, bo już widziałam siebie, jedzącą sos z kaszą gryczaną. Jakkolwiek lubię kaszę, to już niekoniecznie przepadam za nią w takim połączeniu. Potrzeba mi było dziś ciepłego posiłku, rozgrzania się od środka, bo przymusowym nocnym spacerku w chłodzie. Noce już jesienne, a nie letnie.

Jeśli o mnie chodzi, to ja mam się dobrze, tylko tonę w papierach i terminach. Wszystko powinno być najlepiej na wczoraj. Jeśli nie liczyć tego, że mam kłopoty z koncentracją i w ogóle z ogarnianiem rzeczywistości, które przejawiają się, wsponianymi już tu, trudnościami w trafieniu wrzątkiem do kubka lub szklanki, literówkami w sporej jak na mnie ilości, potykaniu się na prostej drodze (dziś tylko trzy razy prawie wywinęłabym orła), uderzaniu się o wszystkie meble, ściany, futryny drzwiowe i drzwi, nerwowym słowotoku na zmianę z zamyślonym milczeniem... Eh...

Zauważyłam też pewną zmianę w moim wyglądzie zewnętrznym.

Chyba oszalałam albo zachorowałam, albo... sama nie wiem.

Godzina jest już późna, a zważywszy, że ja muszę się zwlec z łóżka znowu o jakiejś koszmarnie wczesnej godzinie typu 4 z minutami albo 5 rano, to jednak wypadałoby trochę odpocząć i zdrzemnąć się.

Życzę wszystkim przyjemnego piątku :)