7 września 2013

Zatrzymane chwile.

Bardzo lubię takie momenty. Zatrzymane chwile. Deszcz siąpi z nieba, wyginając źdźbła trawy, wyrastającej wśród mchu. Pierwsze liście zaczynają sypać się z drzew wraz z koralikami jarzębiny. Mokry rower stoi w na werandzie, jakby od zawsze było to jego miejsce. Kawa w wielkim kubku paruje, łaskocząc mnie w nos. Wrzesień. Obraz jak z fotografii. 

To tak jakby uchwycić coś ulotnego.

Kiedy siedzę obok niego, a on siedzi z przymkniętymi oczami, ja muskam delikatnie jego policzki palcami, głaszczę go po twarzy... Nic nie mówimy. Przyglądam się jemu i temu, co odmalowuje się na jego twarzy. Taka chwila bliskości. Totalna cisza. By za moment twarz dotknęła twarzy, a wargi leciutko zetknęły się z wargami, z zamkniętymi powiekami. 

Pierwsze. Pierwsze. Pierwsze. Nigdy wcześniej. Pierwsze. Pierwsze. Pierwsze. 

Wiele pierwszych razów. Wspólnych. Ciągle się czegoś od siebie uczymy, poznajemy coś razem. Od pierwszej chwili wszystko jest tak naturalne, tak normalne. Szczerość, otwartość na drugą osobę. Nie umiem tego pojąć, zrozumieć. 

Z nikim nie doświadczyłam takiej bliskości. Gdy dotykam jego twarzy, czuję się tak, jakby to była wyjątkowo intymna chwila. 

Czułość, intymność, bliskość. W formie, której nie znałam i na poziomie, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam. No może wydawało mi się, że powinien gdzieś tam być, ale nawet nie byłam blisko, aby go doświadczyć.

A tu się nagle okazuje, że doświadczam właśnie czegoś, czego się panicznie całe życie bałam. 

To trochę tak, jakby znaleźć brakujący fragment siebie. Część swojej duszy. Albo jakby widzieć swoje własne odbicie. 

Jak długo można siedzieć w ciszy naprzeciwko siebie, ciałem wtulonym w ciało, wpatrując się w oczy?