18 marca 2013

Pamiątki rodzinne.

Małe książeczki. Malutkie i słodziutkie, jak je nazwano. Śliczne, bo takie miniaturowe - wysokość jakieś 9 - 10 cm (nie mierzyłam, ale na tyle wyglądają). Fajniutkie i w ogóle och... ach... Wszystko jedno, co zawierają.

Kiedy zmarła ciocia, o tę serię miniatur rozpętało się w rodzinie istne piekło. Co prawda ciocia za życia, w rozmowie ze mną przy moim tacie, wszystkie swoje książki, papiery i dokumenty rodzinne oddała mi pod opiekę. Powiedziała, że po jej śmierci mam to wszystko zabrać. Jeśli komuś zechcę coś oddać, to już moja wola. Zrobiłam tak, jak życzyła sobie ciocia. Zresztą z tej jej decyzji byłam i jestem bardzo zadowolona, bo książki uwielbiam. Wszystkie chętnie przyjmę, znajdę dla każdej miejsce. Część z nich odziedziczyłam po rodzicach, głównie po ojcu (dużo bardzo ciekawych pozycji z jego branży) i po jego siostrze. 

Po cioci przypadła mi w udziale seria Poeci polscy, którą wydało jakiś czas temu wydawnictwo Czytelnik. To są właśnie owe miniaturowe książeczki (prawie wszystkie są w osobnych tekturowych pudełeczkach), które stały się przyczyną niezłej kłótni. Każda z nas chciała je mieć, choć tylko ja byłam świadoma ich zawartości i w ogóle je czytałam, jeszcze za życia cioci. Moim siostrom podobało się w nich jedno - rozmiar. Tyle tylko, że żadna z nich nie dość że poezją się nie interesuje, nie bardzo za nią przepada, to właściwie nie czyta książek. Nie każdy czytać lubi, nie każdy czytać musi, a skoro nie lubi i nie czyta, to po co mu książki i to na dodatek używane? Może do wyeksponowania na półce? A może do pozachwycania się przez przysłowiowe pięć minut ich malutkim rozmiarem? 

Kiedy kategorycznie powiedziałam - nie oddam - obie się na mnie obraziły. Ciocia tak zadecydowała, ja życzenie spełniam. Gotowa byłabym własną piersią bronić książek, które dostałam w spadku. Powód? Prozaiczny. Dałam cioci słowo to raz, a dwa nie oddam książek komuś, kto ich nie doceni. 

Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, wróciło do normy. Po cioci zostało kilka innych wartych uwagi rzeczy - piękne wachlarze, kryształy, nawet jakieś srebra, śliczna drewniana toaletka, lampy. Wyrzekłam się tego wszystkiego dla książek. Myślę, że te przedmioty bardziej ucieszą moje siostry, a ucieszą je tym bardziej, że część z nich należała do dziadków. 

Papiery rodzinne chronię obsesyjnie wręcz. Schowałam je tak, że nawet gdy mnie miesiącami w domu nie będzie, nikt ich nie znajdzie. Obiecałam ojcu, że będę strzegła ich. Zresztą jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam po śmierci taty, było ukrycie rodzinnych papierów, albumu rodzinnego, który zrobiłam, ojca patentów, dokumentów dziadków i pradziadków. Mudur ojca wisi w szafie i jest nietykalny. To coś więcej niż relikwia i zapowiedziałam rodzinie, że nie oddam go, chyba że po moim trupie. Mam pewien plan, a mundur taty jest konieczny do jego realizacji. Po prostu. Muszę go tylko dobrze przemyśleć i przystąpić do działania. Pozostałe części mundurowej odzieży oddałam moim siostrzeńcom, czyli wnukom ojca.

Pierścionek (w sumie pierścień) z szafirem i pierścionek z ametystem, które dała mi mama przed śmiercią, też schowałam. Są zbyt cenne, dlatego że to jej ulubione. Wartość sentymentalna jest ogromna, rynkowa - właściwie żadna. Siostrom mama też dała część swojej biżuterii, a jej ulubione bursztyny podzieliłam i każdej z nas zrobiłam naszyjnik. 

Przedmioty, które zostają po ludziach nam bliskich i przez nas kochanych, rzadko są wielkiej wartości pieniężnej. Jednak dla nas stanowią skarb. Przypominają nam tych, którzy odeszli, sprawiają, że dzięki nim czujemy się tak, jakby wciąż obok byli. Ich wartość sentymentalna jest nie do wycenienia.

Jeśli o mnie chodzi, jestem potworem w przypadku rodzinnych papierów, starych zdjęć, książek. Nie oddam, chyba że po moim trupie. A skoro po trupie, to potrzebuję następny - kolejnego opiekuna rodzinnej biblioteki, kronikarza rodzinnego, kogoś, kto zadba o to wszystko, pozna rodzinne historie i będzie je przekazywać kolejnym pokoleniom. I tu napotykam na problem - następcy brak. Co prawda, w teorii, jestem jeszcze dość młoda ;) i stosunkowo zdrowa (powiedzmy że zdrowa), nie posiadam następcy ani następczyni. Nie ma nikogo potencjalnego wokoło. Na własne dzieci szanse ma mniej niż marne, chyba że adoptuję, ale u nas ciężko zostać samotnym rodzicem adopcyjnym. Mam nadzieję, że gdy Bóg mi świeczkę zdmuchnie i poleci posłać po mnie, znajdzie się osoba, której będę mogła przekazać historię rodziny.