13 grudnia 2009

Sport.

Lubię sport, nawet bardzo, ale wcale nie oznacza to, że ćwiczę jak opętana. Szczerze mówiąc, miewałam takie okresy, kiedy zupełnie nie miałam ochoty na ruch, na jakiekolwiek ćwiczenia. Nie ukrywam, że nie cierpię biegania, jakieś takie nudne to dla mnie, zresztą kolana mi wysiadały i do dziś ograniczam jak mogę, najwyżej jedno, góra dwa kółka dookoła bajora, żeby nie stracić kondycji. Z pływaniem też różnie bywało... Basen (pływanie i taplanie w wodzie jest przyjemne, ale nie na basenie...) do dziś kojarzy mi się z katuszami przeżywanymi na nim w szkole średniej. Znienawidzenie basenu zaczęło się u mnie już we wczesnym dzieciństwie, kiedy zmuszano mnie do bezsensownych ćwiczeń na basenie i pani je prowadząca była wredną babą. Kategorycznie odmówiłam chodzenia na basen. Pływać umiałam. To wystarczy. Wolałam poświęcić się tańcowi. Po kilku latach znienawidzony basen powrócił w szkole średniej, kiedy to facet od w-f kazał pływać z deską. Przyznam, że ja z deską między nogami zwyczajnie się topię, pominę już fakt, że dla moich zrujnowanych kolan wówczas była to mordęga, której ów człowiek nie rozumiał. Zwykle kończyło się wymyślaniem miliona powodów, dla których nie mogę ćwiczyć na basenie. Byłam bardzo pomysłowa. A jak już musiałam pływać, deskę wyrzucałam albo płynęła przede mną. Kiedyś mnie nawet nauczyciel wepchnął do wody, kiedy odmówiłam wskakiwania i płynięcia całej długości, podnoszenia się na rękach, obchodzenia basenu i tak w kółko przez godzinę. Po kilku rundkach, myślałam, że mi kolana zdechną, bo oczywiście nie mogłam pływać dozwoloną żabką. Kolana były ruiną, ale po pierwszej wizycie u ortopedy nie dostałam jeszcze zwolnienia, bo potrzeba było badań, a to trochę trwało, ale dzięku kontuzji i potrzaskanym rzepkom i łękotkom zawdzięczam uwolnienie się od basenu i lekcji w-f (bieganie, koszykówka, basen - wszystkiego nie cierpię) do końca szkoły średniej. Na studiach chodziłam na ćwiczenia z własnej woli i na to, co lubię.
Dziś sport oczywiście się pojawia w ćwiczeniach w postaciach kilku, z żeglarstwem na czele, dawniej było to karate, siatkówka i gimanstyka (konieczna mi w tańcu).

Lubię sport - lubię oglądać, kibicować. Na studiach to nie ja pożyczałam od kumpli "Przegląd sportowy", ale oni ode mnie, aby zabić czas na zajęciach. Gazetę codzienną zaczynam czytać od wyników sportowych. To dla wielu moich znajomych przez długi czas było trudne do zrozumienia. W końcu się przyzyczaili. Teraz sezon na biathlon i curling, więc jak mam czas śledzę i bardzo lubię. Oczywiście inne sporty zimowe także.

Prawdziwą jednak manię, wręcz obsesję przejawiam na punkcie siatkówki. W "moim" mieście obie drużyny, i żeńska, i męska, grają plus lidze, odbywały się u nas mecze reprezentacji żeńskiej i męskiej. Oczywiście można mnie było zobaczyć na trybunach. Kiedy oglądam siatkówkę, zmieniam się nie do poznania. Potrafę rzucić nawet niezłą wiąchą, jak beznadziejne gra moja drużyna, więc co wrażliwsi lepiej, aby nie oglądali wspólnie ze mną. Co niektórzy mieli okazję się przekonać... Niestety mecze siatkówki transmituje pewna telewizja, która ma najbardziej beznadziejnych komentatorów. Są stronniczy, pokazują, że nie lubią danej drużyny, umniejszają zwycięstwa, doszukują się na siłę błędów w nielubianej drużynie. Tak nie powinno być. Okropnie irytuje. Pominę już fakt braku sympatii do drużyn z mojego miasta, ale do trenerów... dopóki nie trenowali drużyn z miasta B. byli ok, ale teraz... Zresztą brak sympatii wykazują i do innych drużyn, nie tylko siatkarskich, choćby do poznańskich...
W każdym razie, komentator nie powinien okazywać swojej sympatii, tylko komentować to, co się dzieje, ale w oderwaniu od siebie.

Zresztą czego ja wymagam, skoro pan minister sportu pewnego razu sobie stwierdził, że w Polsce nie ma stadionu lekkoatletycznego, na którym mogą odbywać się międzynarodowe imprezy lekkoatletyczne - jakieś Mistrzostwa Europy czy Świata... Tak się składa, że się odbywają... ale przecież to taki mały szczegół, Skoro, jak twierdzą podobną światli i znający się, budowa stadionu na Euro 2012 jest bardziej zaawansowana w stolicy niż w Poznaniu, to i stadionu lekkoatletycznego z prawdziwego zdarzenia może w Polsce nie być.