26 stycznia 2024

 Właściwie to nie wiem, od czego mam zacząć. Minęło już kilka lat od mojego ostatniego wpisu, a od pierwszego wpisu minęło jeszcze więcej. Sporo się wydarzyło przez ten czas. Świat wokół się zmienił. Internet przez te wszystkie lata się zmienił. Ja się zmieniłam. Nie wiem, dlaczego wróciłam tu i dokąd mnie to zaprowadzi. Czy będzie dalej osobiście? Czy będzie inaczej? Czy ktoś to będzie w ogóle czytał i jeszcze tu zaglądał? Czy są jeszcze ludzie, którym chce się czytać cudze blogowe skrobanie, czy raczej większość woli oglądać zamiast męczyć oczy milionami liter? Nie wiem. Zastanawiałam się także ostatnio, czy usunąć bloga, czy zostawić go, czy wrócić...

Zdarzyło się kilka rzeczy, które sprawiły, że postanowiłam tu wrócić, przynajmniej na jakiś czas. Czasem życie tak się plecie, że nie przypuszczamy nawet, że może być tak pięknie albo tak ciężko. U mnie było to drugie, choć były też piękne i ważne chwile. Właśnie dzięki nim miałam siłę i odwagę do walki, a także nadzieję, że słońce wyjrzy wreszcie zza chmur. 

Byłam i wciąż jestem w długim procesie odkrywania siebie, szukania właściwych ścieżek i podążania nimi, dbam o samorozwój i staram się żyć w zgodzie ze sobą, aczkolwiek oznacza to, że idę innymi drogami niż pewne osoby chciałyby, abym szła, ale ja nie dbam o to. 

Różne rzeczy wydarzają się w naszym życiu, aby nas czegoś nauczyć, aby nas wzmocnić, abyśmy mogli to, co złe, smutne, przykre czy trudne przekuć w coś pozytywnego. Czy można wyjść z czarnej dziury? Czy można wygrzebać się z bagna problemów, oceanu smutków? Czy można pokonać ból duszy? Czy można cokolwiek zrobić, aby choć mała iskra zajaśniała, gdy jest tak ciemno, że masz wrażenie, że gaśnie ostatnia nadzieja? Można. Trzeba choć spróbować. Dla siebie. Bo tylko kiedy robi się to dla siebie, są większe szanse na powodzenie. 

Mam na imię Magdalena. I żyję. 

Kiedy w zeszłym roku żegnałam się z bliskimi, załatwiałam swoje sprawy, nie przypuszczałam, że dziś będę tu siedzieć, pisać i żyć. Dwa razy stałam nad grobem i dosłownie uciekłam spod kosy. To nie był mój czas. Miałam dużo szczęścia. Dwie operacje praktycznie na ostatnią chwilę. W teorii nie powinno było być ze mną tak źle. W teorii. W praktyce to znalazłam się w jakimś małym procencie, którego dotyczą komplikacje. 

Co może pójść nie tak? Możesz na przykład umrzeć. Kiedy lekarz pyta Cię po raz któryś, czy na pewno chcesz iść pod nóż, choć masz szanse nie przeżyć operacji, a Ty czujesz, że musisz zaryzykować, bo i tak nie masz niczego do stracenia. Kiedy słyszysz, że masz praktycznie jakieś ponad 90% szans na komplikacje, a szanse powodzenia to jakieś może 10%, ale dalej chcesz to zrobić, bo i tak nie masz już żadnych innych możliwości. Jesteś przy ścianie. Chcesz spróbować, zaryzykować. Nie powinno tak być. Leczenie powinno zadziałać. Trzecia operacja? To niemożliwe. Przecież nie masz raka. Jak możesz być w takiej czarnej dziurze? Jak to się stało, że nagle pojawia się strach przed śmiercią, która zagląda w oczy? Oszukujesz najbliższych, że nie jest wcale tak źle, że ból jest do wytrzymania, że dajesz radę, bo nie chcesz nikogo martwić, że czas może się za chwilę skończyć. Przeżyłam. Mimo poważnych komplikacji. Mało kto wie dokładnie, co się działo, bo nie chciałam wdawać się we wszystkie szczegóły. Czy operacja się udała. Tak. Czy w 100%? Nie. Jednak to, jak się zakończyła, to był jakiś cud. Stałam nad przepaścią. Stałam nad grobem. I kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam światło, a za chwilę ułamkiem świadomości dotarło do mnie to, że ŻYJĘ. To było tak cudowne uczucie, rozsadzające mi serce. 

Nie wiem, co mnie uratowało. Czy doświadczenie i umiejętności mojego lekarza, czy wsparcie energetyczne tylu dobrych ludzi, dobre myśli i wsparcie najbliższych, czy to że ktoś tam gdzieś u góry, w przestrzeni energetycznej postanowił mnie oszczędzić... Nie wiem. Myślę, że to wszystko razem. I myślę, że bez wsparcia mentalnego, energetycznego i bez obecności innych ludzi byłoby mi bardzo ciężko. Przepełnia mnie wdzięczność za życie, za dobro, którego doświadczyłam. 

Są lata, miesiące, tygodnie czy dni, które bywają wyjątkowo trudne, skomplikowane i bolesne. Zawsze można coś zrobić, zawsze można spróbować, choć czasem pozostaje tylko się z tym pogodzić i zaakceptować. Bo nawet jeżeli się odchodzi, można odejść na własnych warunkach. Ja wiem, że to, co bolesne, przykre, trudne, akceptuje się wyjątkowo ciężko. Nad wieloma rzeczami, sytuacjami możemy nie mieć kontroli. Mogą one od nas nie zależeć. Ale nasze reakcje, nasz stosunek do nich, nasze uczucia i myśli, zależą od nas. Ktoś może powiedzieć, że co ja tam wiem albo że się wymądrzam. Jednak zawsze można coś zrobić. Zawsze. 

Pojawiłam się tu, kiedy zmarła moja mama. Blog był moją terapią. W tym roku minie 15 lat od śmierci mamy i 15 lat od pierwszego wpisu w tym miejscu. Co przyniesie czas? Nie wiem, ale jestem na to gotowa. 

Zapraszam Was ponownie do mojego świata. Opowiem Wam o tym, jak przetrwałam, czego się o sobie dowiedziałam. Opowiem Wam o tym, co wokół mnie czyli o Niderlandach. Opowiem też Wam o tym, jak postrzegam świat, otoczenie, religie, życie, śmierć, to co po śmierci. Opowiem Wam m.in. o tym, jak planowałam swój pogrzeb i jak spotkałam wilka w lesie. To dobry moment, aby spiąć życie klamrą. To czas na moją historię. Drugie życie w życiu i drugie życie na blogu. 

Zapraszam Was do mojego świata!