14 listopada 2010

To skomplikowane. (cz. 8)

Co za kretyn puka do drzwi schowka? Przecież komórka na graty to nie mieszkanie, więc po cóż tam pukać? Możliwe, że sprawdza, czy nikogo tu nie ma. A może to ten od kluczy? - zastanawiałam się w myślach, patrząc na przerażoną Agnieszkę. 

Za drzwiami trwała cisza. Co ja bym dała za jakiś skaner w oczach czy coś, aby zobaczyć, czy ten kretyn nadal tam stoi. Agnieszka patrzyła na mnie, ja na nią. Gorączkowo próbowałam cokolwiek wymyślić. Przecież nie możemy siedzieć w tek skrytce wiecznie, a ten ktoś też nie będzie cały czas stał na półpiętrze. 
Po kilku minutach ciągnących się jak lata, człowiek za drzwiami zrobił kilka kroków, chyba wchodził wyżej. Postanowiłam wykorzystać okazję. Najciszej jak mogłam, wyszeptałam do Agnieszki...
- Ja wyjdę, a ty od razu zamykaj drzwi. Spróbuję wezwać pomoc. Daj mi klucze od domu.
Agnieszka mocno przestraszona w milczeniu potakiwała głową.

- Jak powiem już, to wybiegam, a ty zamykasz drzwi i nie wychodź, nie otwieraj i się nie odzywaj, dopóki po ciebie nie przyjdę. Tu będziesz bezpieczna - kontynuowałam. - Gotowa?
Agnieszka w odpowiedzi pokiwała głową i podała mi klucze od domu.

- Już! - krzyknęłam zduszonym szeptem i wybiegłam ze schowka. Niewiele brakowało, a bym się wywinęła orła na schodach, prowadzących w dół, ale jakimś cudem w pokracznym ruchach opanowałam sytuację. Człowiek u góry się zorientował. 

Chyba najpierw dopadł drzwi komórki, bo za plecami słyszałam szarpanie za klamkę. Zbiegłam na dół, wypadłam na ulicę, ale jak na złość nie było żadnych ludzi. Usłyszałam hałas na schodach, więc wbiegłam do pobliskiej bramy i jak jakaś kretynka przeszłam przez kamienicę na podwórko. Miałam wezwać pomoc, a zajmowałam się głupotami. Serce waliło mi jak oszalałe, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. 

Podwórko miało nieregularny kształt, trochę przypominający trapez. Na środku rosła wielka topola, obok niej stał trzepak, a kawałek dalej stały kontenery na śmieci. Mogłabym przeleźć przez betonowe ogrodzenie, aby dostać się do swojej bramy, ale tam wrócić teraz nie mogę. A jeśli już to na pewno nie sama. Przydałaby się asysta policji albo jakiegoś faceta przynajmniej. Wrócić przez tę samą kamienicę na ulicę to chyba jeszcze gorzej... 

Rozejrzałam się wokoło, ale wejścia do innych budynków były pozamykane. Nie będę przecież biegała od drzwi do drzwi i sprawdzała, które są otwarte, bo narobię hałasu i tamten tu zaraz przyleci. Pewnie zauważył, że musiałam wejść do jakiejś bramy, bo ulica jest długa i nie zdążyłabym przebiec do żadnej poprzecznej ani w jedną, ani w drugą stronę. Te śmietniki wyglądały mało atrakcyjnie, ale można się było tam ukryć i przeczekać. 

Ledwie wcisnęłam się za kontenery tuż przy ścianie, odcinając sobie jednocześnie możliwość ucieczki, usłyszałam uderzenie drzwi o ścianę, a zaraz potem całą wiązankę, niewątpliwie skierowaną pod moim adresem. 
Może mnie nie zauważy - myślałam. Gdybym mogła się zmniejszyć, skurczyć...
Czułam pulsowanie w głowie, usiłowałam nie oddychać i stać się niewidzialną. Żeby tylko on tu nie przyszedł.

- Ty! Sprawdź koło śmietnika! - usłyszałam drugi, równie wkurzony głos. 

Teraz to mnie znajdą i marny mój los. A Agnieszka? Paweł mi nie daruje. Chociaż z drugiej strony lepiej Paweł niż tamci... Trzeba było do jakichś sąsiadów się dobijać, telefonu żądać, a nie chować się po śmietnikach kretynko denna - skarciłam samą siebie. W duchu modliłam się o jakiś cud. 

Usłyszałam kroki, skrzypienie drzwi... Spróbowałam wyjrzeć jakoś, nie robiąc hałasu, ale trwałam w tak dziwnej pozycji, że widziałam tylko buty. Słyszałam jak cztery buty zbliżają się do mnie coraz szybciej. Łomotały po chodniku...