20 listopada 2009

Feministka.

Jestem feministką. Długo zastanawiałam się, czy to określenie jest adekwatne do mojej postawy i do mnie. Jestem feministką. Po prostu.

Sam termin "feminizm" odnosi się do ideologii i ruchu społecznego związanych z równouprawnieniem kobiet. Nie będę tu wyłuszczała całej historii feminizmu i wszystkich jego prądów, bo każdy może sobie o tym poczytać w książkach, prasie czy w sieci. Skupię się na czymś innym, a mianowicie na współczesnym stosunku do tego terminu.

Współcześnie "feminizm" zyskał zabarwienie pejoratywne. Feministka kojarzy się ludziom (oczywiście nie wszystkim i nie każdemu, ale niestety większości) z osobą, która nienawidzi mężczyzn, prawdopodobnie jest lesbijką, jest zakompleksiona, niespełniona zawodowo, nikt jej nie chce, jest brzydka fizycznie, tak naprawdę chce być facetem, nie lubi prac domowych, z faceta zrobiłaby kurę domową, itd. Oczywiście wśród feministek i takie osoby są, ale sama esencja tego prądu ideowego nie odnosi się do owego pejoratywnego zabarwienia.

Wielu ludziom się wydaje, że równouprawnienie jest stanem faktycznym. Tylko gdzie? Na świecie czy w niektórych państwach? A w Polsce? Proszę mi wybaczyć, ale jakoś tego równouprawnienia nie widzę.
Kobiety w ciąży zwolnić nie można, ale jeśli po macierzyńskim wróci można jej dać na "dzień dobry" wypowiedzenie, bo nie daj Boże zajdzie w jeszcze jedną ciążę i mało to jest ważne, że była i jest świetnym pracownikiem. (Proszę mi nie mówić, że to się nie zdarza. Z własnego najbliższego otoczenia znam kilkanaście takich przypadków moich koleżanek.)
Kobieta "nie ma ma prawa" do aborcji nawet jeśli została zgwałcona czy ciąża zagraża jej zdrowiu i/lub życiu, bo istnieje zbyt silny nacisk Kościoła Katolickiego, a także społeczeństwa.
Nie wszystkie środki antykoncepcyjne są refundowane (a przecież nie każda kobieta może używać tych refundowanych... chyba nie muszę wymieniać dlaczego?), a nacisk wielu mężczyzn jest taki, że to kobieta powinna się zabezpieczać i "obowiązki małżeńskie" spełniać... A dlaczego tylko kobieta ma się zabezpieczać? Zastanawiam się, czy jak tego nie zrobi, to już "wypada z obiegu"?

Itd. itd. itd. Można by setki przykładów wpisać od ciąży, poprzez pracę, a na polityce i dostępie do władzy skończywszy.

Dlaczego mówię o sobie, że jestem feministką? Uważam, że nie wykorzystuje się potencjału kobiet, zbyt mało mówi się o ich sukcesach, nie pokazuje się świata kobiecym okiem (no chyba że chodzi o modę, fryzury itp.), za słabo motywuje się kobiety i nie daje im się wyboru. Kobieta to wg mnie równy partner i ma tak samo wielki potencjał jak facet, ale temu potencjałowi nie daje się często szansy albo daje się je małe. Wg mnie kobieta nie musi rezygnować z kariery na rzecz macierzyństwa czy na odwrót, nie musi rezygnować z partnerstwa, nie musi dokonywać aborcji, itd. ale powinna mieć wybór, mieć prawo decydowania o sobie. Kobieta nie musi być jednocześnie doskonałą matką, żoną, kochanką, pracownicą, katoliczką itd.

Jestem feministką, ale to nie znaczy, że zrobiłabym z własnego faceta kuraka domowego czy że chciałabym zniszczyć ród męski. Uwielbiam facetów, lubię z nimi wymieniać poglądy i na dodatek jestem skrajnie heteroseksualna. Nie jestem ani desperatką, ani niespełnioną i niechcianą paskudą. Prace domowe mogą być, no chyba że to jakieś zmywanie ;) Gotować też potrafię, jak i piec, podobno całkiem nieźle.Z moim poczuciem humoru też myślę, że nie najgorzej. Zakompleksiona też nie jestem.

Przecież oba światy - żeński i męski - przenikają się i są sobie potrzebne, ale potrzebne są sobie na równi i na tych samych zasadach. Prosty przykład: facet chce pracować w przedszkolu z maluszkami - a czemu nie; kobieta chce być kierowcą TIRa to niech będzie; facet chce w domu gotować, prać i sprzątać - to niech to robi; kobieta woli zająć się remontami i naprawami - to czemu jej nie pozwolić? Wg mnie to tylko kwestia dogadania się między partnerami. Chodzi o to, aby przestać myśleć schematami, rolami społecznymi przypisanymi płciom sto czy dwieście lat temu. Chodzi o WYBÓR, a ja zamierzam o ten wybór walczyć i nie uważam, aby to była walka z wiatrakami. Może trzeba zacząć od kobiecego potencjału, od wyłuskania go, od pokazania nam kobietom, że możemy odnieść sukces w każdej dziedzinie. Przecież skoro mamy głos, powinnyśmy mieć i wybór.