16 czerwca 2012

Nie potrafię się oprzeć.

Ostatnio rzadko zdarzały mi się takie chwile jak dziś czy wczoraj. Żeby tak sobie usiąść na balkonie albo w drzwiach balkonowych ze szklanką mrożonej kawy i książką. Poczytać, posiedzieć, wyciszyć się. Bez tego pędu, wyścigu. Uspokoić myśli, zrelaksować duszę, która wreszcie może się wyciągnąć i rozprostować te wszystkie zagięte zakamarki, w których zaczynał zbierać się kurz.

Czasem przyjemnie jest żyć tak intensywnie, gnać gdzieś do celu, robić mnóstwo rzeczy naraz, działać, rozwiązywać, iść naprzód. Lecz gdy intensywność życia zaczyna przytłaczać, nawarstwione problemy spadają na głowę, jak kłąb rzeczy, które wypadły z otwartego pawlacza... wówczas ma się ochotę na odrobinę ciszy, spokoju, zatrzymanie się. Jest mi tak dobrze. Myślę o nowych projektach, o wszystkich ludziach, z którymi kontakty zaniedbałam i zamierzam to naprawić, no i o własnym życiu, które gdzieś mi się zgubiło. Ale co tam, były ważniejsze sprawy. Dużo ważniejsze ode mnie i mojego domagania się do życia własnym życiem. 

Zresztą takie domaganie się było głupie. Jak kaprys małej dziewczynki. A życie jest przecież znacznie bardziej złożone. To prawda, że każdemu przyda się odrobina zdrowego egoizmu, ale bywa i tak, że o tę odrobinę trudno. 

Decyzje. Wybory. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować. Czasem z wielu rzeczy. Łatwe? Nie, to nigdy nie jest łatwe.

Wieczny brak czasu? Raczej zła organizacja. Bywają okresy, gdy czas się nam kurczy okropnie i go nie starcza, ale wiecznie i dzień w dzień?

Przyglądam się linii horyzontu tak usilnie, jakbym chciała dostrzec za nią to turkusowe morze, na którego falach płyną coraz szybciej moje myśli. Plaża... miękki piasek... Podróże... I kawa w różnych rejonach świata. Dobre jedzenie. Nowe smaki. Wypływa ze mnie kaskadami pragnienie znalezienia się w różnych miejscach... blisko i daleko... I chyba mu się już nie będę potrafiła dłużej opierać.

11 czerwca 2012

Zaniedbania.

Wieszając dziś kolejne pranie na balkonie, uświadomiłam sobie, jak wielkie zaniedbanie, a właściwie zaniedbania popełniłam w ostatnim czasie. Zaniedbałam bloga, Was, skrzynkę mailową zaniedbałam już dawno, wciąż sobie obiecywałam, że zadzwonię, napiszę, dowiem się albo zwyczajnie pogadam, że z tym czy z tamtym się spotkam, że uporządkuję swoje biurko i papiery, że to, że tamto... 

Efekt: okropne zaległości w wielu dziedzinach, wszechobecny bałagan.

Winny: ja sama.

Żyłam przez ostatnie ponad 2 miesiące tak, jakbym jakąś ekstremalnie szybką kolejką jeździła albo jakbym była postacią z filmu, w którym klatki przeskakują w przyspieszonym tempie. Całkowicie dałam się pochłonąć sztuce, teatrowi, projektom, nowym ludziom i obowiązkom przy tacie, który najpierw zaliczył ekstremalne zapalenie płuc, a potem złamał sobie nogę tuż przy stawie biodrowym. I tak sobie żyłam szamocząc się między jednym a drugim, noce przesypiając snem przerywanym, czuwającym...

I nagle zrobiła się końcówka maja i czerwiec, a ja wciąż gdzieś myślami w marcu zatrzymana jestem. Nagle jakbym się ocknęła. Może mnie nowe teatralne projekty obudziły, może słońce, może niezłe samopoczucie ojca i jego wracające siły, pierwsze samodzielne kroki... 

Przepraszam wszystkim za zaniedbania, których się dopuściłam, za brak kontaktu, za brak odpowiedzi na maile, za notoryczne zapominanie o urodzinach, imieninach, życzenia po czasie, nieskończone prezenty, ogólną sklerozę, roztrzepanie i wszystko inne. 

Stara przyjaciółka czyli "pani de" trochę mnie ostatnio dusiła w objęciach, usypiała, w dziwny letarg wprowadzała, ale z tego wszystkiego przyszedł w końcu "Morfi" ze snem, szturchnął mnie, doprowadzając do stanu jako takiej używalności. Resztę zrobił teatr i sceniczna adrenalina. Wygrzebałam się na powierzchnię, tylko się muszę doczyścić z brudu, gleby, mułu i innych takich ;)

W głowie mi się rozpycha turkusowe morze... Może by tak nad morze, bo tylko morze tak całkiem pomoże ;)

10 czerwca 2012

Być kobietą.

Słodki zapach kwiatów. Zwłaszcza wieczorem. Wypełnia cały pokój. Ostatnie dni jakoś szybko mi przebiegły, swoją intensywnością mnie zmęczyły. A do głowy zaczęły wpadać różne pomysły. I nagle zachciało mi się morza. Turkusowego. Przezroczystego. Ciepłego. I piasku pod stopami. I słońca. Wakacji. Gdzieś daleko. Spokoju. Ciszy. 

Dostałam wczoraj pęk róż - długich i dużych. Bardzo. Wielki pęk. To aż nieprzyzwoite wysyłać kobiecie taki bukiet kwiatów. Gdy otwierałam drzwi byłam kompletnie zaskoczona, bo jak to i skąd? Oczywiście jedyne w co dało się je wstawić bez obawy, że wszystko się przewróci, to duże czerwone wiadro. Stoją sobie koło biurka na podłodze, bo nigdzie indziej by się nie zmieściły. Tak sobie myślę, że to naprawdę nieprzyzwoite wysyłać kobiecie taki snop kwiatów.
Gdy zamknęłam za sobą drzwi i weszłam do pokoju, aby je odłożyć i wziąć coś w co można je wsadzić, ojciec spojrzał tylko na moją minę i skomentował:

-No co się tak dziwisz? W końcu jesteś kobietą.