26 września 2013

Monolog uczuć.

nie mogę przestać o tobie myśleć
nie mogę przestać szeptać twojego imienia
nie potrafię powstrzymać się 
przed zakochiwaniem się w tobie każdego dnia
codziennie obwiniam się
że nie potrafię cię nawet w myślach porzucić
jesteś moją słabością
chcę żebyś dotknął moich ust
odgarnął włosy z mojej twarzy
spojrzał mi w oczy
wiesz 
to jest naprawdę czasem bardzo zabawne
jak zbieżne mamy myśli
nawet gdy się na siebie złościmy
uwielbiam gdy moje ubrania bardziej pachną tobą niż mną
lubię nawet zapach twoich papierosów
bo przypomina mi ciebie
próbowałam zrobić wszystko
aby wyrzucić cię z mojej głowy
gdybym tylko mogła rozkazać sercu
aby cię mniej kochało
wystarczy że zadzwonisz
że usłyszę twój głos
staję się jak twoja niewolnica
nie potrafię się powstrzymać
nie potrafię się bronić
przed pragnieniem ciebie
nie chcę





I od razu mi lepiej, gdy mój monolog wewnętrzny ujrzał światło dzienne. W sumie to jego część. Noszę go w sobie każdego dnia. A przez Niego straciłam głowę. I to chyba po pierwszym zdaniu, które do mnie wypowiedział. Jestem zgubiona. I z każdym dniem bardziej rozkojarzona ;)
 

15 września 2013

Czas podsumowań.

11 września stuknęły blogowi 4 lata. Zapis myśli, zapis życia, zapis emocji. Coś jak pamiętnik.

Czasem wracam do starych notek, czytam, przeglądam komentarze. Regularnie zapisuję kopie notek wraz z komentarzami na komputerze, na płytach. 

Przez ten czas tyle się zdarzyło. A to miejsce pozwoliło mi przetrwać, jakoś trzymać się w jednym kawałku. Było odskocznią, gdy depresja atakowała ze zdwojoną siłą. Stało się domem, gdy ten dom straciłam wraz ze śmiercią ojca. 

Nie wiem, co się pisze w podsumowaniach. Statystyki? Liczby? Jakoś to mnie zawsze najmniej interesowało. Dla mnie są ważni ludzie, emocje, chwile.

W piątek w pracy między mną, a jednym z kolegów wywiązała się rozmowa na temat pieniędzy i życia. On bardzo się zdziwił, kiedy mu powiedziałam, że w życiu od pieniędzy, liczb itp. znacznie ważniejsze są inne sprawy. Pieniądze zawsze można zarobić i dobrze jest, jak się ma ich tzw. normalną ilość - na wszystko starcza i z ołówkiem w ręku nie trzeba planować. Nie muszę mieć super drogiego nowego auta, żeby potem płakać po nim, jak ktoś mi je ukradnie czy rozbije. Nie muszę mieć wielkiego domu, żeby później cały weekend spędzać na sprzątaniu albo wpuszczać na cały dzień ekipę sprzątającą i nie móc się swobodnie poruszać po domu. Tak poważnie mówiąc, nie muszę posiadać wielu rzeczy, bo i tak ich nie zabiorę ze sobą do grobu. Wystarczy mi to, co zapewni mi normalne funkcjonowanie. Nadmiar nie jest mi do niczego potrzebny. Ważniejsi są dla mnie ludzie i chwile z nimi spędzone.

Przez ostatni czas, nie poświęcałam innym zbyt wiele uwagi. Zatopiłam się we własnym życiu, w pracy i w życiu osobistym. Nawet tu rzadko zaglądałam. Z jednej strony mam wyrzuty sumienia, że zbyt mało czasu i uwagi poświęcam innym ludziom (poza nim), z drugiej jednak - szczerze mówiąc - w obecnej chwili na największą uwagę własną zasługuję ja sama, ponieważ przez zbyt długi czas zaniedbywałam siebie, swoje potrzeby i przez to popełniłam całe mnóstwo błędów, podjęłam wiele złych decyzji. 

Potrzebuję samej siebie i swojej uwagi dla siebie. Potrzebuję poskładać swoje życie i zrobić coś, abym mogła być spokojna i szczęśliwa. 

Przeglądałam dziś notki tutaj i aż mnie coś za gardło ścisnęło. Z oczu pociekły mi łzy, nad którymi nie potrafiłam zupełnie zapanować. Chaos w notkach, pomieszanie w poplątaniem, żadnej konkretnej tematyki poza tą jedną - życie. A życie bywa bardzo zaskakujące.

Zanim powstało to miejsce, wydawało mi się, że moje życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Miałam plany, marzenia, pędziłam z prędkością wiatru przez życie, wciąż angażując się w nowe projekty. I nagle wpadłam na ścianę. Mogłam ją przeskoczyć, ominąć, zburzyć, poszukać w niej drzwi. Nie mogłam jednak udawać, że jej nie ma. Postanowiłam znaleźć drzwi i przejść normalnie na drugą stronę, choć wiedziałam, że wówczas moje życie nie będzie już nigdy takie samo. 

Choroby i śmierć rodziców, choroba i śmierć ciotki, własne niepowodzenia i trudności zmieniły mnie. 

Nie żałuję decyzji wówczas podjętej. 

Wciąż ktoś mnie tu pyta, dlaczego patrzę na życie tak, a nie inaczej, dlaczego myślę właśnie tak. Sama nie wiem, co mam odpowiedzieć. Bo życie mnie zmieniło? Bo sprawy, o których pisałam tutaj mnie zmieniły? Bo to czy tamto?

Czasem chciałabym, aby wszystko było takie proste. Chciałabym, aby moi rodzice żyli, abym moje życie osobiste było normalne i nie wzbudzało w otoczeniu kontrowersji, niesmaku, agresji itp. Chciałabym uniknąć popełnionych błędów. Tylko czy wtedy dotarłabym do punktu, w którym dziś jestem? Czy wówczas nie żyłabym tym, że kiedyś będę szczęśliwa, nie zastanawiając się nad tym, czy szczęśliwa jestem, a jeśli nie jestem, to dlaczego tak się dzieje? Czy nie żyłabym planami i mrzonkami o przyszłości? Czy nie żyłabym przeszłością i przyszłością, w teraźniejszości gubiąc się gdzieś w drodze ku lepszemu dniu? 

Czasem walczyłam sama ze sobą, wkurzając się na siebie, dlaczego zdecydowałam tak, a nie inaczej, że przecież to takie cholernie niesprawiedliwie, że mnie spotyka to, co mnie spotkało. Tylko potem przychodziła taka myśl, że przecież nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo, a moje życie usłane będzie płatkami róż. I ile warte byłoby takie łatwe życie, czy ja bym go chciała? Przecież nie jestem jedyną osobą na świecie, która czegoś takiego doświadcza. Inni sobie radzą, a ja będę się nad sobą użalać? 

Ostatnio doznałam także kolejnego otrzeźwienia. Całe dotychczasowe życie jakoś odpychałam z niesmakiem od siebie myśl, że ludzie wiążą się z innymi także po to, aby spędzić z kimś życie. Mimo tego że o mało co trzy razy mogłam być mężatką i to tak zupełnie poważnie, to nawet wtedy jakoś z ochotą nie witałam tego, że oto z tym człowiekiem miałabym spędzić życie. Jakoś mnie to nie dziwi, bo jedyne czego w życiu najbardziej się bałam i boję, to miłość i wszystko, co się z nią wiąże. Jakoś nigdy nie byłam dobra w tym, co się nazywa związkami. Wieczne kłopoty z zaangażowaniem, okazywaniem uczuć, ucieczki i totalne przerażenie, że coś miałoby być zupełnie poważnie i na resztę życia. Nic dziwnego, że do żadnego ślubu nie doszło w moim życiu.
W tej chwili mam jakiś tam romans, związek, jak zwał tak zwał, w każdym razie od czterech miesięcy jestem związana w pewien sposób z nim. Tyle tylko, że zaczyna mnie to przerażać. Jest dobrze tak, jak jest. Co będzie, gdy zacznie robić się naprawdę poważnie?
Z jednej strony jest rozbudzona namiętność, pożądanie, totalnie nienasycenie, a z drugiej - zaczyna się rozwijać dużo więcej... 

Tak sobie naiwnie myślałam, że nic poważnego jeszcze się nie dzieje, że to po prostu kolejny związek w moim życiu, choć jest jak wyjęty ze snów i z marzeń, więc tym bardziej powinien być to zwykły kolejny związek. A tu coś takiego się robi, że ja sama nie wiem... Namiętność, pożądanie i nienasycenie. To tak jakby człowiek był głodny i jadł kanapkę za kanapką. Tylko że z każdą kanapką, która mu bardzo smakuje, zamiast czuć się coraz bardziej najedzony, jego głód wzrasta. Nie wiedziałam, że można aż tak. A jednak. Z powodu wielogodzinnych rozmów, a ostatnio właściwie codziennych rozmów telefonicznych oraz video połączeń zaczyna się z tą relacją robić coś takiego, że sama nie umiem ubrać tego w słowa. Bliskość, zaufanie, tęsknota, troska, czułość itd..... i chyba jasna cholera rodzi się między nami uczucie. 

Pomyślałam sobie, że mogłabym z nim spędzić resztę życia. I zaraz się wystraszyłam tej myśli.

Nie wiem, co będzie ze mną, co będzie z nim, co z nami będzie. Mimo nacisków z różnych stron, od różnych osób, abyśmy to skończyli, bo to jest śmieszne, żałosne, bez sensu, bez powodzenia i w dodatku nie prowadzi do niczego dobrego, ani on, ani ja, nie skończyliśmy tego i nie zamierzamy zakończyć. 

Dzięki temu wszystkiemu, co się wydarzyło, naczyłam się żyć teraźniejszością, chwilą. Carpe diem. Quid sit futurum cras, fuge quaerere. (czy jakoś tak ;) Chwytaj dzień i nie pytaj o to, co jutro przyniesie. Przeszłości już nie ma, a jutra może wcale nie być. 

Nie wiem, gdzie mnie życie zaprowadzi za rok czy za kolejne cztery lata, ale dziękuję za to, gdzie mnie zaprowadziło "dziś" i za to jaka dziś jestem. A Wam dziękuję za to, że ze mną tu jesteście.

 

 

 

 

7 września 2013

Zatrzymane chwile.

Bardzo lubię takie momenty. Zatrzymane chwile. Deszcz siąpi z nieba, wyginając źdźbła trawy, wyrastającej wśród mchu. Pierwsze liście zaczynają sypać się z drzew wraz z koralikami jarzębiny. Mokry rower stoi w na werandzie, jakby od zawsze było to jego miejsce. Kawa w wielkim kubku paruje, łaskocząc mnie w nos. Wrzesień. Obraz jak z fotografii. 

To tak jakby uchwycić coś ulotnego.

Kiedy siedzę obok niego, a on siedzi z przymkniętymi oczami, ja muskam delikatnie jego policzki palcami, głaszczę go po twarzy... Nic nie mówimy. Przyglądam się jemu i temu, co odmalowuje się na jego twarzy. Taka chwila bliskości. Totalna cisza. By za moment twarz dotknęła twarzy, a wargi leciutko zetknęły się z wargami, z zamkniętymi powiekami. 

Pierwsze. Pierwsze. Pierwsze. Nigdy wcześniej. Pierwsze. Pierwsze. Pierwsze. 

Wiele pierwszych razów. Wspólnych. Ciągle się czegoś od siebie uczymy, poznajemy coś razem. Od pierwszej chwili wszystko jest tak naturalne, tak normalne. Szczerość, otwartość na drugą osobę. Nie umiem tego pojąć, zrozumieć. 

Z nikim nie doświadczyłam takiej bliskości. Gdy dotykam jego twarzy, czuję się tak, jakby to była wyjątkowo intymna chwila. 

Czułość, intymność, bliskość. W formie, której nie znałam i na poziomie, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam. No może wydawało mi się, że powinien gdzieś tam być, ale nawet nie byłam blisko, aby go doświadczyć.

A tu się nagle okazuje, że doświadczam właśnie czegoś, czego się panicznie całe życie bałam. 

To trochę tak, jakby znaleźć brakujący fragment siebie. Część swojej duszy. Albo jakby widzieć swoje własne odbicie. 

Jak długo można siedzieć w ciszy naprzeciwko siebie, ciałem wtulonym w ciało, wpatrując się w oczy?

4 września 2013

Nomada.

Czy człowiek, który żyje jak nomada, lubi tak żyć, może nagle zapragnąć stabilizacji? Może czas pomyśleć o tym, aby zamieszkać trochę dłużej w jednym miejscu i przestać żyć na walizkach? Chyba można być w ciągłym ruchu i wieść w miarę ustabilizowane życie bez ciągłej wędrówki z miejsca na miejsce? 

Jestem typem nomady. Przyznam, że nie mam pojęcia skąd to się wzięło. Odkąd dorosłam, żyję na walizkach. Jedynie z konieczności wprowadzałam jako taką stabilizację, lecz przez cały czas i tak próbowałam od niej uciec. Z jednej strony zaczynam być już powoli zmęczona własnym nomadyzmem, a z drugiej - trudno mi sobie wyobrazić siebie, która wytrzymuje długo w jednym miejscu. Może po prostu powinnam stworzyć sobie dom? 

Miejsce powrotu i własne cztery ściany posiadam, ale to nie jest dom. Dom zaczyna być i jest tam, gdzie jest on. Tylko że ja nie wiem jeszcze jak pogodzić dom i dach nad głową, żeby jedno stało się drugim. Oczywiście znam zwyczajowe formy tego godzenia typu małżeństwo, wspólne zamieszkanie, itp. itd. W tym przypadku żadna z tych form nie jest w tej chwili bądź w ogóle odpowiednia z różnych względów, ale o tym innym razem.

Od lat zawsze uciekam i zwykle wracam. Czasem się boję, że będąc z nim, po prostu go skrzywdzę. Dzieląca nas odległość, z powodu mojej pracy, przybrała formę na kształt mojej ucieczki i odsuwania się od ludzi, kiedy potrzeba mi własnych chwil samotności. I chyba pierwszy raz w życiu nie mam ochoty być daleko. 

Rozmawialiśmy. Miotałam się ostatnio okropnie w tym, czego chcę, co powinnam zrobić, co pięć minut dosłownie zmieniałam zdanie. Zaczynałam wymyślać, co zrobię później ze swoim życiem. W końcu on mnie pyta, czego tak naprawdę chcę, a ja mogąc odpowiedzieć cokolwiek, mówię właśnie, że nie chcę być daleko od niego. 

Nie jest łatwo ze mną żyć. Czasem się zastanawiam nad tym, ile on zniesie. Czy wytrzyma? 

Boję się, że nie będę potrafiła żyć inaczej, że nie znajdę sposobu, aby sprzeczności stopić w jedno. Jak osiągnąć stabilizację i nie przestać być wędrowcem? Jak nie zmieniać swojego trybu życia w osiadły, aby osiągnąć stabilizację? 

Może jeśli człowiek znajdzie stały punkt lub kilka takich punktów...? Może dom zbudowany pomiędzy ludźmi, dom z uczuć, myśli, bliskości, zamiast z cegieł i desek byłby właściwym punktem dla nomady? 

2 września 2013

Tydzień pod znakiem biustu.

Poniedziałek. "Nie lubię poniedziałku" to jeden z moich ulubionych filmów. Może dlatego że tak bardzo przypomina moje własne życie, a ja jestem bardziej zakręcona niż słoik z ogórkami. 

Poniedziałek. I znowu zaczyna się to samo. Dojdziesz do porozumienia z tym czy z tamtym, wypracujesz jakiś kompromis, a się okazuje, że jest gorzej niż było, bo ktoś znowu sobie coś ubzdurał, wymyślił z powodu własnych lęków. Dawno już zarzuciłam pisanie tzw. listy rzeczy do zrobienia, ale może jednak powinnam do tego wrócić? 

Właśnie zastanawiam się, czy za chwilę nie oszaleję. Czuję jak głowa mi puchnie od nadmiaru myśli, poirytowanie zaczyna parować uszami. Jestem na siebie czasem tak okropnie wściekła. Cudze problemy pomagam rozwiązać w chwilę, a ze swoimi męczę się tak, jak ostatnio nad talerzem pełnym jedzenia. 

Mam kilka celów do osiągnięcia i je osiągnę. Zrobię to, kierując się własnym instynktem i intuicją przy jednoczesnej ostrożności, bo tego to akurat nigdy nie ma zbyt wiele u mnie. 

Przyznam też, że ostatnio trochę naiwnie myślałam, że moja siostra odpuściła swatanie mnie, ale nie. Jasne, że nie. W dodatku wymyśliła sobie "genialny" sposób, aby cel własny osiągnąć, a ja mam tylko przez to nerwa. Najpierw usiłowała tylko wepchnąć mnie w ramiona pewnego faceta, a teraz robi wszystko, abym trafiła do jego łóżka. Nuda chyba zdrowo wytrzepała rozsądek z jej głowy. A ona zapomniała jaki efekt przynosi przymuszanie mnie do czegokolwiek, próba wywarcia na mnie presji. Bardzo ale to bardzo tego nie lubię. 

Mam głowę pełną myśli. W dodatku mam pewne wady, które w pewnych okolicznościach okazują się ogromnymi zaletami. Teraz też się przydadzą, jak chociażby upór. A realizacja pewnych zamierzeń, wymaga ode mnie dużej pracy nad sobą. Najlepsza metoda działania od zawsze? Nie mówić nic nikomu, tylko działać i powiadamiać po fakcie.


z ostatnich dni

miejsce akcji: sklep
osoby: CzG i facet
język: mix niderlandzko - angielski
pogoda: gorące duszne popołudnie

facet: Przepraszam, czy zadać pani pytanie?
CzG: Jasne. O co chodzi?
facet: Tylko proszę się nie mnie nie gniewać dobrze?
CzG: W porządku. Najwyżej dam panu z liścia.

facet wystartował z tekstem z mocą petardy:
Czy pani piersi są silikonowe czy naturalne?

CzG: Sztuczny jest we mnie tylko kolor moich włosów. Oczywiście, że są naturalne.

facet: Pani wybaczy, ale są naprawdę piękne.

I tak z nim rozmawiałam w podobnym tonie przez kilka minut, pękając ze śmiechu. Temat rozmowy był schowany pod bluzką, a w dekolcie niewiele było widać. Facet musiał mi się po prostu dobrze przyglądać i to nie był pierwszy raz, jak sądzę. 


miejsce akcji: dom
osoby: CzG i 2xR (czyli R1 i R2)
język: ojczysty
pogoda: zimno i wietrznie

CzG siedzi sobie na krześle i klepie smsa. Na przeciwko niej siedzą 2xR i się jej przyglądają.

1R: CzG masz naprawdę piękne piersi. Bardzo mi się podobają.
2R: Rzeczywiście są piękne.
CzG: Dziękować.
1R: A może tak rozsuniesz trochę bluzę?
2R: Może chcesz iść z nami na basen?
CzG wybucha salwą śmiechu i znika w kuchni.


miejsce akcji: podwójne
osoby: CzG i On
język: angielski
pogoda: zmienna jak kobieta
rozmowa przez telefon

On: Uwielbiam twoje piersi.
CzG: A co? Stęskniłeś się?
On: Jasne. No ale za tobą też, bo one bez ciebie nie byłyby nic warte.
CzG: Masz szczęście.
On: Jasne. Przecież jestem szczęściarzem.
CzG: Dobry tekst. Fakt, jesteś. Inni mogą tylko popatrzeć. Ty możesz dotykać.
On: Teraz to ja mogę sobie najwyżej pomarzyć, bo jesteś daleko.
CzG: Nie chcę być daleko. Chcę być blisko.
............. rozmowa toczy się w tonie coraz bardziej intymno-erotycznym......
.......parę chwil później........
On: Jesteś szalona.
CzG: Ty też jesteś szalony.
CzG i On jednocześnie: Ty to sprawiasz.