11 czerwca 2012

Zaniedbania.

Wieszając dziś kolejne pranie na balkonie, uświadomiłam sobie, jak wielkie zaniedbanie, a właściwie zaniedbania popełniłam w ostatnim czasie. Zaniedbałam bloga, Was, skrzynkę mailową zaniedbałam już dawno, wciąż sobie obiecywałam, że zadzwonię, napiszę, dowiem się albo zwyczajnie pogadam, że z tym czy z tamtym się spotkam, że uporządkuję swoje biurko i papiery, że to, że tamto... 

Efekt: okropne zaległości w wielu dziedzinach, wszechobecny bałagan.

Winny: ja sama.

Żyłam przez ostatnie ponad 2 miesiące tak, jakbym jakąś ekstremalnie szybką kolejką jeździła albo jakbym była postacią z filmu, w którym klatki przeskakują w przyspieszonym tempie. Całkowicie dałam się pochłonąć sztuce, teatrowi, projektom, nowym ludziom i obowiązkom przy tacie, który najpierw zaliczył ekstremalne zapalenie płuc, a potem złamał sobie nogę tuż przy stawie biodrowym. I tak sobie żyłam szamocząc się między jednym a drugim, noce przesypiając snem przerywanym, czuwającym...

I nagle zrobiła się końcówka maja i czerwiec, a ja wciąż gdzieś myślami w marcu zatrzymana jestem. Nagle jakbym się ocknęła. Może mnie nowe teatralne projekty obudziły, może słońce, może niezłe samopoczucie ojca i jego wracające siły, pierwsze samodzielne kroki... 

Przepraszam wszystkim za zaniedbania, których się dopuściłam, za brak kontaktu, za brak odpowiedzi na maile, za notoryczne zapominanie o urodzinach, imieninach, życzenia po czasie, nieskończone prezenty, ogólną sklerozę, roztrzepanie i wszystko inne. 

Stara przyjaciółka czyli "pani de" trochę mnie ostatnio dusiła w objęciach, usypiała, w dziwny letarg wprowadzała, ale z tego wszystkiego przyszedł w końcu "Morfi" ze snem, szturchnął mnie, doprowadzając do stanu jako takiej używalności. Resztę zrobił teatr i sceniczna adrenalina. Wygrzebałam się na powierzchnię, tylko się muszę doczyścić z brudu, gleby, mułu i innych takich ;)

W głowie mi się rozpycha turkusowe morze... Może by tak nad morze, bo tylko morze tak całkiem pomoże ;)