29 kwietnia 2013

Tydzień drugi. Zapiski z bólem.

Nie wiem, od czego zacząć, to może napiszę skrót z ostatnich dni.

Pogoda dopisuje. Wiosna w pełni. Za to w pracy siedzę po 8 - 9 godzin w lodówce. Nie jest źle. Zimno świetnie konserwuje, więc liczę, że na cerę dobrze podziała i zmarszczki za szybko mnie nie dopadną.

Przez ostatni tydzień przeklinałam tyle, że nie wiem, czy w całym swoim życiu tyle narzucałam mięsem.

Do cholernej normy nawet się nie zbliżyłam. Ledwie 60% robię. Póki co więcej nie daję rady, bo nie mam na czym nadrobić. Wciąż mam same ciężary na tapecie, a przerzucić tak z 1,5 do 2 ton różnych rzeczy w niecałe 20 minut czy w 20-kilka minut przekracza moje możliwości, zwłaszcza, że mam tak raz za razem. Mam jednak nadzieję, że z tydzień czy dwa i zwiększę tempo, chociaż na te 85 - 90%. Na razie marzę choćby o 80%. 

Siniaki przestałam liczyć dwa dni temu. Moje ciało wygląda okropnie - jakby mnie ktoś stłukł na kwaśne jabłko. Ciało jakoś sobie usiłuje z tym wszystkim radzić, tylko ręce mają trochę kłopotu, zwłaszcza dłonie i nadgarstki. Bolą jak diabli. 

W pracy mieli dziś ze mnie ubaw, jak zamiast nakryć banany, nakryłam całą siebie, a spod ruszającego się pokrowca wydobywało się w różnych językach - pomocy! pomocy! Zostałam uratowana, a na dodatek dowiedziałam się, jak tego uniknąć na przyszłość. 

Banany, ogórki i pomarańcze dały mi ostatniej nocy tak w kość, że nie mam siły na nic. Jak będę miała w kółko to cholerstwo to prędzej stąd wylecę niż zrobię normę. Pilnuję się, żeby błędów nie robić, bo jeden błąd i do widzenia.

Są dwa powody, dla których zdecydowałam się na wyjazd:
1. ucieczka przed bólem 
2. pieniądze.

Jedyny powód podjęcia przeze mnie takiej, a nie innej pracy to:
pieniądze.

Proszę mi wierzyć, że gdybym naprawdę nie musiała, nie zdecydowałabym się na coś takiego. Podziwiam wszystkich ludzi, którzy naprawdę ciężko pracują - tak fizycznie, jak i umysłowo. Jednak mimo trudności, nie poddam się i będę walczyć.

Jestem zmuszona sypiać wyłącznie na brzuchu z rozłożonymi na boki rękami, bo tylko tak one odpoczywają najlepiej. 

Nie wiem, czy i kiedy wrócę na stałe do Polski. Nie myślę o tym. 

Brakuje mi przyjaciół, brakuje mi znajomych, mojej rodziny. Poznaję mnóstwo nowych ludzi, ale przez to tęsknię bardziej. Całe szczęście ktoś wymyślił telefony, ktoś inny komputery, internet i inne takie. 

Szukam.

Dziś szalenie tęsknię za mamą, którą całe życie podziwiałam za jej naprawdę ciężką fizyczną pracę. Żałuję, że kiedy byłam mała, to nie potrafiłam tego docenić tak, jak ona na to zasługiwała. Mamo, jeśli patrzysz na mnie z góry, obiecuję Ci, że się nie zawiedziesz.       

23 kwietnia 2013

Zapiski z pierwszego dnia pracy.

Wiosna. 
Forsycja kwitnie.
Drzewa kwitną.
Żółto. 
Biało.
Różowo.
Niebiesko.
Zielono.
Słodki zapach. 
Rześkie powietrze.

Mgła. 
Poranny deszcz przed pracą.
Strach.
Niepewność
Stres.
Nie tylko mnie coś zżerało od środka.
Psychicznie wypompowana.

Spacer.
Wraz ze smugami chmur na niebie. 
Smutno.
Ale jednak dobrze.
Bo nie jest źle.
Mimo to...
I tak nie wiem, co ja tu robię.
To nie mój świat.
Nie pasuję tu.
Czuję się dziwnie nie na miejscu.

Ból zduszony proszkami zalanymi alkoholem.
Zapomniałam o nim.
Dobrze.
Mogę skupić się na pracy.
Zbyt wiele rzeczy do zapamiętania, do nauczenia się.
Nie, nie mogę się skupić. 

Cholera.
Nie powinnam patrzeć osobom płci przeciwnej w oczy w rozmowie.
W każdym razie nie tak.
Nigdy.
To zawsze źle się kończy.
Ten sposób patrzenia komplikuje wszystko.
Tylko ja nie umiem za bardzo inaczej
To naturalne.
Nie chcę jednak problemów.

Dużo ludzi.
Dziesiątki nowych twarzy.
Imiona. Nazwiska. Miejsca.
Czy można nie polubić kogoś od pierwszego wejrzenia?
Bo ja już nie lubię. 
Nie wiem czemu.
Nie chcę, żeby te osoby kręciły się wokół mnie.
Tylko że będzie trzeba z nimi pracować. 
W pracy jestem profesjonalna.
Do obrzydzenia muszę być perfekcyjna.

Siostra zrobiła mi niezłą reklamę.
A może "reklamę"?
Strach się bać, co o mnie naopowiadała.
Myślę, że mnie nie zna.
Tylko kto tak naprawdę mnie zna?
Zmiksowane sprzeczności.
Czuję przez skórę, że panie k. z pracy nie będą mnie lubić.
Nie wszystkie. W większości.

Słowa z wczoraj.
Słowa z dzisiaj.
Zamęt.
W głowie.
Jednak nie mogę powiedzieć, że się nie spodziewałam.

Boję się.
A jeśli nie dam sobie rady?
Smutno mi.
Co ja do cholery tu robię.
To nie mój świat.
Zapomniałam już, jak to jest prowadzić normalne życie.
Nie wiem, czy potrafię.

Być sobą.
I dobrze.
I źle.
Będę sobą.
Jestem sobą.

Dziwadło.
               
   
      

20 kwietnia 2013

Ból.

Dzień zaczął się przyjemnie i szczęśliwie, co mnie niezmiernie ucieszyło. Wczorajszy wieczór był paskudny, a jego powodem był ból. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś tak okropnego. Bolało mnie tak bardzo, że z oczu ciekły mi łzy. Żadna pozycja nie pomagała. Przez ten cholerny ból okropnie się denerwowałam, że nic mi nie pomaga, więc bolało jeszcze bardziej. W dodatku ta świadomość, że za kilka dni będzie kolejna rocznica śmierci mamy, wcale mi nie pomagała, a wręcz przeciwnie. Z trudem usiłowałam się uspokoić, żeby samej sobie nie dowalać mocniej. Lekarz mnie ostrzegał, że muszę minimalizować stres i prowadzić spokojny tryb życia. Tyle tylko, że to się tak nie da, bo nie da się wziąć urlopu od życia.

Wzięłam leki. Jestem nafaszerowana po rzęsy. Jest dobrze póki co. Muszę się pilnować. Jeśli się na dłuższy czas nie poprawi i znowu będą ataki, to trzeba będzie znaleźć jakiegoś znachora

Ostatnie 12 miesięcy tak mi dało w kość, że mój organizm dał mi odczuć, że ma tego wszystkiego serdecznie dość. Muszę się wziąć w garść. Na szczęście szybko się regeneruję. Dam radę. 

Pierwsze zakupy i spacer po okolicy za mną. Radzę sobie, ludzie mnie rozumieją, ja ich też. Postaram się jednak w miarę szybko nauczyć mówić w ich języku

Wiosna w pełni. Słonko grzeje, wiatr zimny wieje, wszystko wokół kwitnie - forsycja, drzewa, kwiaty w ogródkach. Trawa jest soczyście zielona, liście się rozwijają. Po niebie suną leniwe chmurki. Relaks. Sok, książka, łóżko. 

We wtorek - pierwszy dzień w nowej pracy. Trochę się martwię, jak sobie poradzę, czy to wszystko ogarnę. Będę dzielna, nie poddam się, jakoś piramidalnie głupia nie jestem ;), więc chyba nie będzie tak źle. Jeśli tego napierdalania bólu (Proszę mi wybaczyć określenie, ale to nie bolało, to napierdalało jak cholera, a proszę mi wierzyć, że na ból jestem odporna.) nie będzie, wszystko inne to pestka, z którą sobie poradzę. Bez bólu wszystko inne da się znieść bez balansowania na granicy własnej wytrzymałości i bez działania resztkami silnej woli, gdy traci się kontrolę nad własnym ciałem. 

Wszystkim życzę udanego i ciepłego wiosennego weekendu :)     

19 kwietnia 2013

Holandia.

Holandia. To moje nowe miejsce. Dopiero je poznaję. Szok jest minimalny, ale jednak jest. Ludzie wokół mówią w języku, który brzmi jak mieszanka niemiecko-angielsko-francuska. Z okna widzę zminimalizowaną wersję najbliższej okolicy, którą widzę z okna w B. Mam trochę jak w domu.

Mogłam wyjechać znacznie dalej, ale to jeszcze nie czas, aby mieszkać poza Europą. Zresztą myślę, że mieszkanie poza naszym kontynentem byłoby dla mnie trudne. Może jeszcze taka Australia albo Nowa Zelandia, ale inne kraje...? Na chwilę, na kilka tygodni, miesięcy... być może, lecz na długo albo na zawsze? Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, jak długo zostanę tu. Czy nomada może gdzieś osiąść na stałe? Czy to zniesie?

Mój tato pływał do Holandii i po Holandii. Znał ten kraj bardzo dobrze. Żałował, że nigdy nie zdecydował się tu przeprowadzić, zostać, zabrać tu swojej rodziny. Być może wówczas, zamiast w Polsce, urodziłabym się tutaj, a moje życie wyglądałoby inaczej? Być może. W każdym razie, kiedy tak opowiadał o swoich podróżach, a ja wodziłam palcami po mapie, chciałam to wszystko zobaczyć, przeżyć. Teraz mam to na wyciągnięcie ręki.