5 maja 2011

Jak zaufać kłamcy?

Czy kłamcy można ufać? Czy kłamcy można wierzyć? Czy z kłamcą da się na co dzień w miarę normalnie żyć?

Kłamstwo. Tak wiele osób mówi, że się nim brzydzi, że nie cierpi kłamców, że to ohydne tak wciąż kłamać. Tylko że kłamstwo jest nagminne. Poza tym jest lepkie, brudne, przykleja się jak smoła, ale ma krótkie nogi, więc prędzej czy później zwykle się wydaje.

Osobiście nie znam żadnej osoby, która ani razu nie posłużyła się kłamstwem. Jako dziecko zdarzało mi się kłamać rodzicom, że mi się zegarek spóźnia albo że stanął, gdy spóźniałam się, wracając z podwórka. W sumie nikomu to nie szkodziło, ale kara za kłamstwo była, ponieważ kłamstwo jest zawsze kłamstwem. Osobiście wyznaję zasadę, że lepiej milczeć, niż posuwać się do kłamstwa. Jednak ja nie o kłamstwie i kłamaniu jako takim chciałam, a o kłamcach, którzy tak bardzo zaprzyjaźnili się z kłamstwem, że nie potrafią bez niego żyć. Raz się udało, drugi raz się udało, piąty, dziesiąty... więc można tak wciąż i wciąż, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto w któreś z kłamstw uwierzy.

W kłamstwach ludzie potrafią posunąć się bardzo daleko. Czy jest jakaś granica? Ile i jak długo można wybaczać oraz znosić kłamstwa?

Jest sobie osoba, powiedzmy, że kobieta. Kobieta po rodzinie wyłudza pieniądze, mówiąc, że to butów dla dziecka potrzebuje, a to że nie ma czym dzieci nakarmić, a to, że na lekarza potrzebuje, a to że jakiś kataklizm się wydarzył. Oczywiście osoba obiecuje, że pieniądze odda, tylko że mijają tygodnie, miesiące, lata, a kobieta pieniędzy wciąż potrzebuje, wymyśla nowe preteksty, aby pożyczać i nie oddawać. I o ile znajomi mogą mieć dość, to ludzie, którzy ją kochają mogą się zlitować, wybaczyć. Tylko dziwnym sposobem mieszkanie owej osoby przeszło kilka remontów, pojawiają się w nim wciąż nowe sprzęty, a pieniędzy tak naprawdę nie brakuje. Za to rośnie góra kłamstw, bo przecież skoro się z tą kasą udawało... I tak pani nasza okłamuje męża i dwóch kochanków, ale z żadnego rezygnować nie chce, bo jej tak wygodnie, przy czym tylko mąż zna jakąś tam prawdę o żonie, bo kochankom zmyśla wszystko - od pracy przez posiadanie dzieci na śmierciach najbliższych skończywszy. Do tego dochodzi kłamstwo na temat wyjątkowo ciężkiej choroby, która się okazuje prostym zabiegiem, a urasta do rangi śmiertelnej i nieuleczalnej, która prawie wysłała panią na tamten świat.

To tylko jeden z przykładów. Podobnych historii znam kilkanaście. I wciąż nie bardzo potrafię je zrozumieć. Nie umiem jakoś wytłumaczyć sobie motywów, które kierują takimi kłamcami. Przecież prędzej czy później ta góra kłamstw runie, wyda się i co wtedy? Łatwiej niestety brnąć coraz głębiej i bardziej w to bagno kłamstw...

Tylko jak później zaufać kłamcy, którego złapało się na stercie kłamstw i właściwie nie wiadomo, czy cokolwiek jest prawdą i na ile nią jest. Jak zaufać? Czy jest to możliwe? Jak żyć z takim człowiekiem? Jak rozmawiać? I jak długo można tak wybaczać i wybaczać, i wybaczać te kłamstwa? Czy wybaczając je wciąż nie stawiamy się w pozycji totalnie naiwnej osoby, która we wszystko uwierzy? Czy nie robimy z siebie głupca? A może po prostu wybaczamy, bo kochamy? Tylko jak długo tak można? Kiedyś skończy się cierpliwość, bo przecież chyba nikt nie chce być na każdym kroku okłamywany... I czego się później złapać, gdy wokół jest bagno kłamstwa, a jeśli prawda gdzieś jest, to dawno już utonęła w tym bagnie.


ps. Zapomniałam dodać najważniejszego. Przypadek chorobowy w postaci mitomanii pominę, bo tę z powodzeniem można leczyć, Odnoszę się powyżej do kłamstwa z premedytacją, dla własnych korzyści, a kłamca ma świadomość tego, że kłamie, dobrze wie, że to robi - np. żeby nie oddawać długu, bo dobrze się żyje w cudzej kieszeni.