27 września 2011

Duet idealny.

Jedzenie dobre jest. Dlatego ja totalnie nie rozumiem jakichś diet paskudnych, do których ludzie się zmuszają, choć wcale nie muszą. Przecież jedzenie jest niesamowitą przyjemnością. Dzisiaj byłam z siostrą zakupić dużą ilość wrzosów. Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła przeglądu roślinek w ogrodnictwie. Dział z ziołami nie mógł umknąć mojej uwadze. Tymianek. Uwielbiam. Od zawsze. Ten z balkonu już zjedzony, a nowy jeszcze mi nie zdążył urosnąć, więc nie mogłam się oprzeć. Cudowna roślinka.

Czemu żaden facet do tej pory nie dał mi, zamiast ciętych kwiatów, które za dni kilka zwiędną, doniczki z ziołami? I nie mam tu na myśli jakiejś nędzy z supermarketu. Zioła nie dość że ładnie wyglądają, są jakby nie było rośliną (w doniczce robią za roślinę doniczkową), pachną upajająco i można je w kuchni wykorzystać.

Gdy tylko zanurzyłam nos w drobnych tymiankowych listkach, przypomniałam sobie o papryce, którą mam w lodówce. Pieczona papryka, tymianek, imbir plus makaron wraz z kilkoma dodatkowymi składnikami stworzyły przepyszne danie i to właściwie bez soli (zaledwie kilka kryształków). Żałuję tylko, że było go tak mało, ale gdyby było go więcej, to moje kubki smakowe by tak nie wariowały na samo wspomnienie. Uwielbiam pieczoną paprykę. Aksamitna, miękka, delikatna i słodka. Rozpływa się. Do tego tymianek. Duet idealny.

Dać mi pełną spiżarnię, wpuścić mnie do kuchni i będę totalnie szczęśliwa. Dlatego myślę, że w Hong Kongu też by mi się podobało. Na razie musi mi wystarczyć własna kuchnia, ale to i tak bardzo wiele.

25 września 2011

Coolturalnie i koszmar pierwszej randki.

Siedziałam dzisiaj z przyjaciółką w jednej z naszych ulubionych kawiarni. Miałyśmy iść tylko na film, ale właściwie nie mogłyśmy się nagadać. Dzięki niej udało mi się też spławić szybko pewnego pana z pierwszej randki. 

miejsce: gorzej być nie może
czas: 18 minut
facet: pokurcz i totalna masakra
Nie byłoby tak tragicznie, gdyby nie otwierał ust, choć z perspektywy czasu sądzę, że to i tak by mu nie pomogło, ponieważ chwilę wcześniej do mnie dzwonił, a przez telefon ma tak drażniący głos (dużo bardziej niż na żywo, może dlatego że w telefonie to tylko głos...?), że telefon musiałam aż od ucha odsunąć, aby jakoś to znieść i od razu się nie rozłączyć. W sumie spotkałam się bardziej z grzeczności, co by nie robić z gęby cholewy, ponieważ po tym telefonie czułam, że to będzie klapa. 

Jak już wspomniałam kilka notek wcześniej... jeśli drażni mnie głos (na żywo czy w telefonie to bez znaczenia), to nic z tego nie będzie. Poza tym to, że zgodziłam się umówić, nie znaczy, że jak podaję rękę na powitanie, można ją trzymać, głaskać i tak dalej. Poza tym facet tak się odstawił... a buty, które włożył powiedziały mi tylko tyle, że "NIEEEEE! Ratuj się kto może!"

Po 18 minutach, zadzwoniłam do przyjaciółki z prośbą, aby zamówiła mi kawę, bo za chwilę jestem. Kawa, pyszne ciasto z karmelem i dżemem z czarnej porzeczki... pychota. 

Wracałam do domu, słuchając Jeffa Buckleya i chciało mi się płakać. Jeff Buckley, syn muzyka Tima Buckleya, urodził się 17 listopada 1966 roku. Jego pierwsza płyta EP została wydana w grudniu 1993 roku. Zawiera nagrania z małej kawiarnii z East Village w Nowym Jorku, w której Jeff śpiewał, akompaniując sobie na gitarze elektrycznej. Zmarł tragicznie (utonął) 29 maja 1997 roku w Memphis.







to była pierwsza piosenka Jeffa z którą się zetknęłam
















to mogliby puścić na moim pogrzebie ale koniecznie w tej wersji, choć to cover
(w oryginale oczywiście Bob Dylan)

kolejny cover
(w oryginale Leonard Cohen)



zdjęcie pochodzi ze strony: http://smellslikealternative.blogspot.com


Pomyślałam sobie, że na mój Poznań moimi oczami mogłaby spojrzeć tylko jedna osoba. Mogłabym zabrać ją na spacer i właściwie nie musiałabym mówić nic. Wiedziałabym, że rozumie i że czuje to samo, co ja. 

Tylko że to niemożliwe. 

24 września 2011

Kuchenne zmagania.

Tarta z figami i ricottą... nocna pizza... i chyba zrobię jeszcze jedną. Zjadłam pół tabliczki z orzechami i wcale nie pomogło mi. Więcej nie wcisnę, bo mi za słodko, za to mogłabym gotować i piec aż by mi sił oraz pomysłów zabrakło. To już trwa około tygodnia i z każdym dniem jest gorzej. W zeszły weekend wyprodukowałam tyle jedzenia, że trzeba było część zamrozić. Teraz na szczęście mam ograniczony dostęp do produktów i zużywam to, co jest w lodówce i w szafkach. Jak  (jeśli nie przebywam z ludźmi) gotuję lub siedzę z nosem w przepisach, tudzież oglądam jakiś program o gotowaniu, to nie wymyślam sobie od różnych, wynajdując przy tym i wyolbrzymiając własne wady oraz beznadziejstwo. Kuchnia jest świetna na złość, na smutek, na tęsknotę, na radość też. 

Poniżej prezentuję dzisiejszy efekt. Zdjęcia takie se, bo mi słońce już się kładło spać. Stwierdziłam, że kruche świetnie się nadaje nie tylko pod tę tartę, ale i pod tartę ze szpinakiem i w ogóle pod tarty z warzywami. Jest pyszne. A składa się tylko z mąki, soli, masła, migdałów i wody. 
 
 

21 września 2011

Coolturalnie czyli słów kilka...

Erykah Badu, właściwie Erica Abi Wright, urodziła się 26 lutego 1971 roku w Dallas w Teksasie (USA). Ta niziutka (niewiele ponad 1.50 m), utalentowana, piękna kobieta urzekła mnie swym głosem dawno. Dokładnie pamiętam chwilę, kiedy pierwszy raz usłyszałam, jak śpiewa. Było lato, wakacje, słońce grzało niemiłosiernie, a ja usiłowałam wcisnąć w siebie bardzo spóźnione śniadanie gdzieś koło południa. Siedziałam w pokoju, oglądając telewizję (od niedawna dostępna kablówka...). Specjalnie jakoś nic ciekawego nie było, jak to w wakacje, więc zaczęłam od niechcenia oglądać program po angielsku. Traf chciał, że na tym samym kanale chwilę później leciała Oprah Winfrey, może nie tyle Oprah, co jej program ;) Gościem u niej była właśnie Erykah, a na zakończenie programu był jej występ. Usłyszałam, oszalałam, pokochałam. I pierwsze co zrobiłam po wysłuchaniu, zapisałam sobie na kartce, którą powiesiłam nad biurkiem, że powinnam się zaopatrzyć w jej muzykę. 

Do dziś pamiętam takie pewne zdarzenie z osobą pani Badu związane. Siedziałam sobie na huśtawce, machałam nogami i rozmawiałam z moimi kumplami. Jeden z nich usiłował uchodzić za znawcę muzyki i nurtów wszelakich w niej. Ów kumpel bardzo starał się mi udowodnić, że panią Badu to ja sobie wymyśliłam. Ze śmiechu prawie spadłam z tej huśtawki.
Poniżej trochę muzyki i zdjęć. Zapraszam serdecznie do posłuchania.


 
 
 
 
On & On
Love Of My Life


Call Tyrone


Bag Lady


You Got Me
z The Roots
Apple Tree

Window Seat


Danger


Orange Moon


zdjęcia zamieszczone w tej notce pochodzą ze strony www.erykah-badu.com


20 września 2011

Kuchenne zmagania, wycieczka i ... obrazki.

Ostatnio blog mój miał focha i odmawiał współpracy ze mną, ale na szczęście mu się odwidziało. Mam nadzieję, że na czas dłuższy niż ostatnio, bo ile można zamęczać czytelników samymi słowami ;)?

Gdy piłam dziś rano gorącą herbatę, siedząc na blacie w kuchni, spoglądałam na horyzont, który wyglądał już bardzo jesiennie, zimowo nawet. Zamglone drgające powietrze, rześkie, chłodne i lekko wilgotne. Już jesień. Czas odkurzyć sweterki, wełniane sukienki i spódnice, kolorowe rajstopy, chustki i szale. Obok mojego krzesła spoczywa na podłodze karton z nowymi kaloszami. Tylko, jak to określił i stwierdził wczoraj mój dobry kolega A., umilacza jesiennych wieczorów brak. W sumie mój ciepły kocyk, grube skarpety i bluza w zupełności mi wystarczą... na razie ;) Przyznam, że A. najbardziej jednak "zastrzelił" mnie stwierdzeniem, że gdyby nie wiedział, jak to jest ze mną naprawdę, pomyślałby, że jestem zajęta i samotność jesienna mi nie grozi.

Może powinnam jaki casting uskutecznić czy coś? Choć przyznam, że miałabym obawy, bo ja w te klocki zbyt dobra nie jestem, podobnie jak w te związkowe. Chodzę na (nazwijmy to) randki (choć osobiście wolę nazwę: spotkania), tyle że z samymi nieodpowiednimi facetami. (I tu przypomniał mi się pewien film, w którym bohaterka stwierdza dokładnie to samo, co ja w poprzednim zdaniu. Po czym widzimy z kim ma "szczęście" i "przyjemność" się spotykać.) Chyba dodam nowy cykl dla własnego zdrowia psychicznego ;)

Wracając jednak do obrazków, poniżej prezentuję wycieczkę, opisaną tu oraz efekty zmagań kuchennych, do których dwa przepisy znajdują się tu.







mój punkt orientacyjny w terenie




cel podróży nr 1


cel podróży nr 2


wreszcie pole... po chwiejnej przeprawie przez coś jak mostek,
biegu przez bagienko i przedzieraniu się przez krzaczory


moje kąpielisko




po tych kamlotach i przez pokrzywy wlazłam do góry na pole


jeszcze tylko obok pola do góry, w bok i prosto drogą do wsi


stamtąd przyszłam


zmasakrowana Choco


we wsi odpoczynek przy drodze
a tą drogą już prosto (jakieś 4-5 km) do domu...
tylko w przeciwną stronę niż ta na zdjęciu ;)



zupa brokułowa


babeczki czekoladowe z malinami


owsianka z malinami


banany zapiekane w cieście naleśnikowym z sosem malinowym


babeczki cytrynowo-imbirowe
w wersji z malinami i bez

14 września 2011

Pan K. i Pan Daylight.

Czasem wydaje mi się, że przestaję wierzyć w miłość. Są takie dni, że właściwie w nią nie wierzę, a bywają dni i takie, kiedy jakbym się przełamywała i jej pragnęła. Wracałam dziś do G. z północy przez pewne miasto, przez które ostatnio kilka razy przejeżdżałam, po którym sobie pochodziłam, w którym się rozjerzałam. Jego miasto. Miasto Pana K. Dziwnie to było chodzić jego śladami, siedzieć na dworcu, na którym on tyle razy wsiadał i wysiadał. Nie mogłam tam być bez myśli o nim. Choćbym nie wiem jak bardzo unikała myślenia o Panu K. i wypierała jego osobę z mojej głowy, to będąc tam, jestem bezsilna.

Przypomniało mi się, jak pierwszy raz go zobaczyłam. Kolana się pode mną ugięły i dobrze, że za plecami miałam ławkę, na którą mogłam opaść, bo inaczej wywinęłabym orła. Jednak bliskie spotkanie twarzą w twarz nastąpiło dopiero kilka miesięcy później, gdy z impetem otworzyłam drzwi i zaraz bardzo szybko je zamknęłam, gdy go zobaczyłam za tymi drzwiami. Prawie nimi oberwał. A później jak już wyszłam... i przez następne kilka miesięcy właściwie niewiele słów zamieniliśmy ze sobą, ale przy każdej możliwej okazji bombardowaliśmy się spojrzeniami.

Później stało się coś takiego, że nawarstwiło mi się to, co nie powinno i zaczęłam się dziwnie zachowywać. Wysyłałam Panu K. sprzeczne sygnały. Nasza znajomość była jak huśtawka, sinusoida. Nie wiem, dlaczego nigdy nie zapytałam go wprost o to, czego oczekiwał ode mnie, spodziewał się po tej znajomości i ... Mieliśmy jedną właściwie taką poważną, szczerą i otwartą rozmowę, gdy nikt nam nie przeszkadzał. Po niej zaczęłam wychodzić z depresji, lęku i wracać do życia. Żałuję, że nie odpowiedziałam mu wtedy na pewne pytanie, ale bałam się konsekwencji odpowiedzi... jakiekolwiek by one nie były. Głupia byłam.

Spojrzał mi w oczy. Spojrzał tak, jak nikt przed nim i po nim nie patrzył. Czas się zatrzymał, a mi się coś takiego w środku zrobiło... i naga się poczułam, choć miałam na sobie całe mnóstwo ubrań. Jak sobie przypomnę to spojrzenie, to mi się z wrażenia aż słabo robi.

Spierdoliłam na całej linii i rozpierdoliłam fajną relację. Rozwaliłam tak, że nie było i nie ma czego zbierać. I myślę sobie, że chyba go skrzywdziłam. Może się mylę, ale gdzieś w środku i gdzieś w myślach czuję, że mocno go zraniłam, że nieświadomie i niezamierzenie go odtrąciłam. I cholernie tęsknię za nim. Brakuje mi kontaktu, ale może tak jest lepiej.

Może to czytasz Panie K. ... I jeśli czytasz, to chciałabym, abyś wiedział, że żałuję i że bardzo Ciebie przepraszam. Chciałabym, abyś był szczęśliwy.


Pan Daylight to zupełnie inna historia. Gdy o nim myślę, powtarzam sobie, że chyba zupełnie w jego przypadku zwariowałam, że może nawet rozum straciłam. Doprowadza mnie czasem do szału, do szewskiej pasji, ale mam do niego słabość. Uwielbiam jak z tym swoim wdziękiem, urokiem próbuje mnie przekonywać, udobruchać... Z nim jest trochę tak jak ze mną. On chyba sobie nie zdaje sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Robi mi to, co ja bym pewnie robiła. Nie wszystko. Tylko jedno. A ja mu nie potrafię zaufać. Zresztą dziwne by było, gdyby było inaczej.

Odmierzam swoje uczucia miarką jego powrotów i odejść. Maksimum wymieszało się z minimum i już właściwie nie wiem, gdzie znajduje się "witaj", gdzie podziało się "żegnaj". Cisza. Muzyka. Znów cisza.

Nie znoszę go potrzebować. I nie znoszę tej tęsknoty, która przez niego mieszka we mnie. Nie znoszę tego, co on we mnie wywołuje, budzi. A z drugiej strony brnę, idę, jakbym w ogień wchodziła i szła w nim tak długo, dopóki jego ciepło mnie nie spali. Jakbym się chciała w nim spopielić. Uwielbiam wymieniać z nim swoje myśli.

Panie Daylight może i Ty czytasz... a może nie... tęsknię. Zostawiasz po sobie ogromną pustkę. Wyrwę w drzazgach duszy.

11 września 2011

Kuchenne zmagania.

Tęsknota przewierca się przez moje myśli i ciało. Drąży w mojej duszy wąskie korytarze, przez które usiłuje się przecisnąć. Wypełnia moje żyły i chwilami mam wrażenie, że krąży w nich zamiast krwi. Jeść nie mam ochoty. Już samo patrzenie na produkty spożywcze sprawia, że ze skrzywioną miną odwracam głowę. Jednak jeść muszę, żeby tęsknota nie zaczęła wypełniać mojego żołądka i abym znów nie schudła na bladziutki szkielecik. Jedyna i najlepsza metoda, dzięki której jedzenie sprawia mi przyjemność, a ja się do niego nie zmuszam, to wypróbowywanie nowych smaków i przepisów oraz karmienie się tym, co naprawdę lubię.

Oto trzy moje ulubione smaki z ostatnich dni:

1. sałatka z rucoli z gruszką

składniki:
opakowanie rucoli
2 gruszki - obrane i pokrojone w kostkę
ser roquefort (ale czasem używam gorgonzoli) - pokrojony w kostkę
opcjonalnie ziarna słonecznika

sos:
oliwa
sok z cytryny
świeżo starty imbir
sól, pieprz

Wszystkie składniki wymieszać ze sobą w misce.


2. zupa z brokułów

składniki:
litr wywaru warzywnego (gotuję marchew, pietruszkę i seler wraz z łyżeczką masła i odrobiną soli) lub rosołu drobiowego (może być z kostki)
cebula (pokrojona w kostkę)
2-3 ząbki czosnku (pokrojone drobno)
oliwa
pół kostki śmietankowego serka topionego
brokuły
sól, pieprz, gałka muszkatołowa

Cebulę i czosnek zeszklić na oliwie. Dodać wywar z warzyw/rosół. Zagotować. Dodać umyte i podzielone na różyczki brokuły. Dodać przegotowanej wody, jeśli potrzeba. Pogotować zupę około 20 minut, aż brokuły będą miękkie. Następnie zmiksować zupę dokładnie (można zostawić kilka różyczek brokułów do dekoracji) i znów zagotować. Dodać serek topiony, wymieszać dokładnie, żeby serek się rozpuścił. Przyprawić do smaku solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Podawać posypane gałką muszkatołową i odrobiną startego żółtego sera. Ja uwielbiam jeść tę zupę z grzankami z serem.


3. babeczki czekoladowe z malinami (przepis na 12 szt.)

składniki:
tabliczka gorzkiej czekolady
15 dag masła
szklanka malin
szklanka mąki pszennej
pół szklanki mąki ziemniaczanej
szklanka cukru
3 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
sok z połowy cytryny
skórka otarta z 1 cytryny
pół łyżeczki soli

Czekoladę połamać i włożyć do garnka. Dodać do niej masło. Na małym ogniu rozpuszczać, mieszając. Musi powstać gładka jednolita płynna masa. Następnie wystudzić.

Do miski włożyć 1 całe jajko i dwa żółtka (białka do osobnego naczynia). Dodać cukier i sól. Ucierać mikserem na puszystą masę (zrobi się biała). Dodać sok z cytryny i masę czekoladową. Zmiksować. Następnie przesiać na masę obie mąki i proszek do pieczenia. Zmiksować mikserem aż się połączą i miksować jeszcze 3-4 minuty.

Białka ubić na sztywną pianę. Dodać do nich skórkę z cytryny. Wymieszać dokładnie, ale delikatnie łyżką. Następnie pianę dodać do masy czekoladowej i dokładnie, delikatnie całość połączyć. Na koniec dodać umyte maliny i wymieszać łyżką.

Masę nakładać do foremek/formy do babeczek wyłożonych papierowymi papilotkami. Piec 20-30 minut (w zależności od wielkości - mniejszym wystarczy 20 minut, większym potrzeba 30 min.) w 180 stopniach.

Smacznego!

Zdjęcia powyższych efektów zmagań kuchennych pojawią się niebawem w osobnej notce. Przepis na babeczki wykombinowałam z głowy i zawartości mojej lodówki. Polecam serdecznie do wypróbowania dopóki są maliny. Wilgotne w środku, czekoladowo-malinowe niebo. Udało mi się dziś ocalić część babeczek przed pochłonięciem ich przez moją siostrę i siostrzeńca, bo unicestwiliby wszystkie i to na gorąco jeszcze! Trochę obawiałam się o smak, ale chyba niepotrzebnie. Życzę wszystkim udanego tygodnia!

8 września 2011

W stanie po spożyciu...

Jestem nietrzeźwa. Albo jestem w stanie po spożyciu alkoholu. Albo jedno i drugie. A to wina wina. Popołudnie było deszczowe i chłodne. Za to wieczór i noc nawet dość ciepłe, choć z lekkim wiaterkiem. Spacerek do domu był orzeźwiający i niezwykle przyjemny. Zresztą wieczór w ogóle był przyjemny. Trochę mylą mi się literki, ale umysł o dziwo wiedzę przyswaja w zastraszającym tempie. Szybciej mi idzie niż na trzeźwo. Ciekawe... W każdym razie dostałam głupawki. I dobrze mi z tym :)

5 września 2011

Stracony apetyt.

Kawa, kawa, kawa i dużo wody. Tym ostatnio się poję, a żywię się czekoladą, czasem jakimś zielskiem albo jogurtem. Jeść mi się właściwie nie bardzo chce. Tylko bym piła - byle mokre, byle dużo.

Siedziałam ostatnio z moim przyjacielem ze studiów w Poznaniu w pewnym miejscu, do którego zagląda nasz krajowy "naczelny stylista". Gdy poszłam do łazienki, a D. poszedł zapłacić, wpadłam na, a właściwie zderzyłam się ze wspomnianym wcześniej panem. Centralnie wpadłam na niego. Znowu. Poprzednim razem prawie przydzwoniłam mu drzwiami. Tym razem było tylko małe buum ;) A to przez to, że chciałam szybko schować się w środku, żeby mnie nie zaczepił pewien facet, który przez cały czas, który spędziłam z D., a później także z D. i pewną znajomą przy stoliku, wpatrywał się we mnie. Gdy wstałam, on też wstał i podchodził do mnie, a ja zwiałam przed nim do łazienki, uprzednio zderzewszy się z panem "stylistą naczelnym". Zastanawia mnie jedno. Czy ja zawsze (a wcale nie jest to tak często), gdy jestem w tamtym miejscu muszę spotykać tego człowieka i wpadać na niego? Zabawne.

Gdy wracałam pociągiem jakiś czas później do domu w G., uciekając przed wzrokiem facetów, stwierdziłam, że w mężczyznach jest jedna rzecz, która może ich skreślić od razu w moich oczach albo wręcz przeciwnie, jedna rzecz, która może mnie drażnić do granic albo może mieć działanie odwrotne. Ciekawe czy ktoś z Was domyśla się, cóż to jest?
Niezmiennie też w panach zadziwia mnie jedno - brak zrozumienia odpowiedzi "nie". "Nie" znaczy "nie". Koniec. Kropka. Na szczęście niektórzy to rozumieją.

Czy można stracić apetyt z tęsknoty...?

3 września 2011

...

słowa kapiące do kieliszka
z warg kroplami spijane
wino
śmiech
szelest włosów
wzrok w myślach utkwiony
zapach błądzący po szyi
oddechem zapamiętany
prawda w oczy nie kole
jak drzazga tkwi w jego sercu
dłoni ruchy splątane
jej palce
na wyciągnięcie ręki
nie boli

2 września 2011

Żyję ;)

Minęła 2.00 w nocy... już prawie jakieś pół godziny temu. Moje oczy przypominają przecinki, ale żołądek domagał się jedzenia. Może dlatego że nie dostał dziś obiadu ani kolacji, no chyba że kawa to kolacja. Właśnie spożywam zrobioną "na prędce", o ile normalne gotowanie w środku nocy można nazwać tak właśnie. Szafki zieją pustką, podobnie jak lodówka, w której są poza produktami typowo śniadaniowymi (masło, jogurty, twaróg, mleko, owoce) tylko marchewki i ziemniaki. Były jeszcze pomidory, cebula i czosnek, ale zużyłam - zrobiłam sobie sos pomidorowy. Wyszedł przepyszny. Do tego prażony słonecznik i makaron - co prawda pełnoziarnisty już zjedzony, ale udało mi się znaleźć jeszcze opakowanie białego w postaci muszelek, co mnie bardzo ucieszyło, bo już widziałam siebie, jedzącą sos z kaszą gryczaną. Jakkolwiek lubię kaszę, to już niekoniecznie przepadam za nią w takim połączeniu. Potrzeba mi było dziś ciepłego posiłku, rozgrzania się od środka, bo przymusowym nocnym spacerku w chłodzie. Noce już jesienne, a nie letnie.

Jeśli o mnie chodzi, to ja mam się dobrze, tylko tonę w papierach i terminach. Wszystko powinno być najlepiej na wczoraj. Jeśli nie liczyć tego, że mam kłopoty z koncentracją i w ogóle z ogarnianiem rzeczywistości, które przejawiają się, wsponianymi już tu, trudnościami w trafieniu wrzątkiem do kubka lub szklanki, literówkami w sporej jak na mnie ilości, potykaniu się na prostej drodze (dziś tylko trzy razy prawie wywinęłabym orła), uderzaniu się o wszystkie meble, ściany, futryny drzwiowe i drzwi, nerwowym słowotoku na zmianę z zamyślonym milczeniem... Eh...

Zauważyłam też pewną zmianę w moim wyglądzie zewnętrznym.

Chyba oszalałam albo zachorowałam, albo... sama nie wiem.

Godzina jest już późna, a zważywszy, że ja muszę się zwlec z łóżka znowu o jakiejś koszmarnie wczesnej godzinie typu 4 z minutami albo 5 rano, to jednak wypadałoby trochę odpocząć i zdrzemnąć się.

Życzę wszystkim przyjemnego piątku :)