25 czerwca 2011

Migracje... Emigracje.

Za oknem chmury wędrują po niebie. Ściagają się ze słońcem, straszą deszczem i co chwilę zmienia się ten chmurny krajobraz na niebie. Pomyślałam, że powinnam skończyć tę "chwilową" przerwę, zwłaszcza że mecz siatkówki skończył się już dawno i należałoby wrócić do pracy, tym bardziej że za moment termin będzie wisiał nad moją głową jak katowski topór.

Ledwie te myśli przebiegły mi przez głowę, zadzwoniła moja średnia siostra. Stwierdziła, że nudzi się jej w tej całej Holandii i musi z kimś pogadać. Jak zwykle pyta się mnie, dlaczego nie mam skype'a i że powinnam sobie ściągnąć, to będziemy mogły rozmawiać przez kilka godzin. Uhmmm... tylko że mój laptop jest w kiepskim stanie, ostatnie prawie cały czas korzystam z komputera ojca... Chyba muszę spróbować zreanimować swój albo pomyśleć o kupnie nowego... Nie mówiąc już o słuchawkach z mikrofonem... zresztą chyba nawet nie wiem, gdzie są... I dlaczego mnie to nie dziwi...
Wracając do tematu, kocham moją siostrę, ale nie bardzo mamy o czym rozmawiać. Jesteśmy zupełnie różne, niewiele nas łączy, mamy inne hierarchie wartości, inne zainteresowania... różnimy się jak zima i lato.

Ostatnio moja średnia siostra z troski o mnie wpadła na pomysł, abym wyemigrowała... do Holandii. Ona mi tam załatwi pracę, mieszkanie itp. Nie pracowałabym, ani nie mieszkałabym z nią, tylko byłabym w innej części kraju. Sama. Wśród obcych ludzi. Miło, że jednak myśli o mnie.

Osiem lat mniej więcej żyję na walizkach. Po dziesiątej przeprowadzce przestałam liczyć, ile razy zmieniałam miejsce zamieszkania. Przytrafiły mi się dwa epizody zagraniczne. Jeden w sumie niezbyt długi, drugi znacznie dłuższy... dłuższy niż przewidywałam początkowo, bo jakoś tak wyszło. I oba w sumie ciężko zniosłam mimo łatwości przystosowania się do otoczenia i sytuacji. Była praca, była nauka, byli znajomi, nawet zawiązały się bliższe znajomości i przyjaźń... Wróciłam do Polski. Tęsknota była nie do zniesienia. I ta okropna samotność na początku. Bilans obu wyjazdów wyszedł bardzo na plus, ale wówczas nie tylko sama tego chciałam, ale miałam przeczucie, że pobyty tam wyjdą mi na dobre.

Tym razem, pomijając zupełnie wszelkie niedogodności, brak ochoty na wyjazd do H. i całą długą listę minusów, pomijając plusy i wszelkie dobre chęci, pomijając nawet to, że obiecałam sobie, że sama więcej się nie przeprowadzę za granicę (jak już to w towarzystwie), to coś mi gdzieś w środku mówi, że to by była bardzo bardzo zła decyzja. Intuicja. Zdarzało mi się już żałować, gdy jej nie słuchałam. Zresztą... w Polsce są ludzie, na których mi zależy, jest jadalne jedzenie i choć wiele rzeczy stoi tu na głowie, czasem jest kiepsko, to ja jednak jestem tu szczęśliwa. Jeśli teraz wyjadę, to coś się nie zdarzy, coś, co bardzo bym chciała, aby się zdarzyło, a zdarzy się coś, czego nie chcę i czego będę bardzo żałować. Być może kiedyś znów na czas pewien wyemigruję, zamieszkam w innym kraju, ale jeszcze nie teraz, nie tam i... Ale to jeszcze nie czas na tę historię.