24 stycznia 2013

Jak to jest z Panią D.

Mało kto wie, jak rzeczywiście wygląda mój kłopot z depresją. Żyjemy sobie razem już lat mniej więcej 14. Można się przyzwyczaić, tylko czasem zastanawiam się, czy któraś z nas wygra - ja z nią, czy ona ze mną? Wolałabym to pierwsze, ale nie udaje mi się tego osiągnąć żadnym sposobem, na który się godzę, bo są i takie, na które przenigdy nie wyrażę zgody i nie dam się zmusić. Nauczyłam się z tą cholerą żyć, ale czasem, gdy długo "nie zwracam na nią uwagi", "zapominam, że wciąż jest częścią mnie", brutalnie sprowadza mnie na ziemię i przypomina o swoim istnieniu. 

Ukrywam przed innymi. Jeśli kiepsko mi to wychodzi, udaję, że to chwilowy smuteczek i zaraz mi przejdzie, zwalam na stres albo na cokolwiek innego, byle tylko nie słuchać tekstów typu: "No weź się w garść." "Przecież to nic takiego." "Przestań zajmować się takimi głupotami. Każdy kiedyś ma doła." 

Na sam szczyt jeszcze nie wlazłam jeśli chodzi o deprechę i nie zamierzam, ale dobrze nie jest. Dobrze co najwyżej bywa. 

Można to cholerstwo leczyć i najczęściej z sukcesami, ale bywa i tak, że naprawdę ciężko komuś pomóc. Niby wydaje się, że będzie dobrze, że już już to jest za nami, a tu cholerstwo wraca, potem raz jeszcze i kolejny raz, i tak w kółko. Pół biedy jak paskuda jest sezonowa. 

Bardzo się bałam tego, co nastąpi po śmierci taty. Czułam pod skórą, że ta cholera znów o sobie przypomni i to ze zwielokrotnioną siłą. Będzie miała powód, żeby się obudzić. Nawet przed samą sobą trudno było mi się przyznać, że z dnia na dzień jest gorzej. W końcu pękłam. Szczerze mówiąc, wszelkie typowe sposoby pomocy i leczenia tegoż badziewia po prostu mnie śmieszą w odniesieniu do mnie. Psychoterapia? Farmakologia? Szpital psychiatryczny? Elektrowstrząsy? Wolne żarty. Dobrze, że już lobotomii od lat nie robią.

Czasem leczenie może być bardziej wyczerpujące niż sama deprecha, rezultaty pomocy opłakane, aczkolwiek nie polecam nikomu, aby nie poddawał się leczeniu i nie szukał pomocy. Wizyta u psychologa czy psychiatry to żaden wstyd, a naprawdę może pomóc, zanim stan psychiczny tak się pogorszy, że normalne funkcjonowanie nie będzie możliwe albo człowiek stanie nad przepaścią z myślą o tym, aby odebrać sobie życie lub je sobie spróbuje odebrać.

Kiedyś pewien lekarz powiedział mi w luźnej rozmowie, że ja doskonale wiem, co mi jest i żadne kolejne diagnozy tego nie zmienią, właściwie nie mają sensu, podobnie jak wymuszanie na mnie leczenia, psychoterapii, czy czegoś takiego, ponieważ bardziej mnie to umęczy niż mi pomoże. Stwierdził, że najwięcej dobrego zdziała pisanie, muzyka, teatr i inne tego typu, w których się realizuję. Gdy depresja znajdzie ujście, ja sobie z nią poradzę. 

To była bardzo dobra rada. Nastąpił przełom. Jednak moja nadwrażliwość sprzyja nawrotom do ciężkich stanów i całemu wachlarzowi różności, które się z tym wiążą, ale mimo to jest nieźle i zdarza się coraz rzadziej. Walczę.

Z Panią D. jest trochę tak jak z Panią M. (Migreną). Czuję, kiedy Pani M. nadchodzi, tak samo jak czuję, że Pani D. się budzi. Symptomy są bardzo delikatne, a ja już potrafię działać i pomóc samej sobie, choć czasem ciężko się zmusić, jednak ja sobie radzę. Bywa dobrze. Mam nadzieję, że wkrótce zamiast bywać, po prostu będzie.