4 stycznia 2010

.....hmmmmm..... tjaaaa...... ;)

miejsce: dom, mój własny
czas: gdzieś koło południa

Ciocia: Coś się przypala?

Ja: Tak jakby... Ale to u nas?

Ojciec: Też czuję. Spalenizna.

Ja: Tato, czy ty coś podpalałeś? Wstawiałeś wodę czy coś?

Ojciec: Nie...

Ja: Oooooooo matkooooooo! Wodaaaaaaaaaa!!!!!! To jaaaaaaaa.....!!!!



a po chwili...

Ja: Woda się wygotowała. Na śmierć o niej zapomniałam.

Ojciec: Znowu?

Ja: Uhmm... przypaliłam kubek... No dooobraaa... prawie spaliłam...

Ojciec poszedł do kuchni, sprawdził. Kazał mi go odstawić do wystygnięcia, po czym zimny już metalowy kubeczek sam wyszorował, rzucając mi takie spojrzenia, jakby chciał mnie przewiercić. Ciocia się tylko pod nosem uśmiechała.

(No o co im u licha chodzi? Zapomniałam.)

Ojciec: I żeby mi to było ostatni raz.

Ja: Uhmmm....
- No zapomniałam. A innym to się nie zdarza?


***W ciągu kilku dni zdążyłam spalić obiad, rozgotować kartofle, przypaliłam mięso, prawie spaliłam garnek, a kubek dwa razy ledwo uszedł z życiem "smażąc" się na ogniu.... Tjaaaa... Ciekawe, co będzie następne. Stan mojego roztrzepania i rozkojarzenia sięgnął zenitu.***


ps. Zdążyłam zepsuć rączkę od szuflady w kuchni i obieraczkę do warzyw... Chyba nie muszę Wam mówić, jak Ojciec to skomentował.... ;)