miejsce: dom, mój własny
czas: gdzieś koło południa
Ciocia: Coś się przypala?
Ja: Tak jakby... Ale to u nas?
Ojciec: Też czuję. Spalenizna.
Ja: Tato, czy ty coś podpalałeś? Wstawiałeś wodę czy coś?
Ojciec: Nie...
Ja: Oooooooo matkooooooo! Wodaaaaaaaaaa!!!!!! To jaaaaaaaa.....!!!!
a po chwili...
Ja: Woda się wygotowała. Na śmierć o niej zapomniałam.
Ojciec: Znowu?
Ja: Uhmm... przypaliłam kubek... No dooobraaa... prawie spaliłam...
Ojciec poszedł do kuchni, sprawdził. Kazał mi go odstawić do wystygnięcia, po czym zimny już metalowy kubeczek sam wyszorował, rzucając mi takie spojrzenia, jakby chciał mnie przewiercić. Ciocia się tylko pod nosem uśmiechała.
(No o co im u licha chodzi? Zapomniałam.)
Ojciec: I żeby mi to było ostatni raz.
Ja: Uhmmm....
- No zapomniałam. A innym to się nie zdarza?
***W ciągu kilku dni zdążyłam spalić obiad, rozgotować kartofle, przypaliłam mięso, prawie spaliłam garnek, a kubek dwa razy ledwo uszedł z życiem "smażąc" się na ogniu.... Tjaaaa... Ciekawe, co będzie następne. Stan mojego roztrzepania i rozkojarzenia sięgnął zenitu.***
ps. Zdążyłam zepsuć rączkę od szuflady w kuchni i obieraczkę do warzyw... Chyba nie muszę Wam mówić, jak Ojciec to skomentował.... ;)
czas: gdzieś koło południa
Ciocia: Coś się przypala?
Ja: Tak jakby... Ale to u nas?
Ojciec: Też czuję. Spalenizna.
Ja: Tato, czy ty coś podpalałeś? Wstawiałeś wodę czy coś?
Ojciec: Nie...
Ja: Oooooooo matkooooooo! Wodaaaaaaaaaa!!!!!! To jaaaaaaaa.....!!!!
a po chwili...
Ja: Woda się wygotowała. Na śmierć o niej zapomniałam.
Ojciec: Znowu?
Ja: Uhmm... przypaliłam kubek... No dooobraaa... prawie spaliłam...
Ojciec poszedł do kuchni, sprawdził. Kazał mi go odstawić do wystygnięcia, po czym zimny już metalowy kubeczek sam wyszorował, rzucając mi takie spojrzenia, jakby chciał mnie przewiercić. Ciocia się tylko pod nosem uśmiechała.
(No o co im u licha chodzi? Zapomniałam.)
Ojciec: I żeby mi to było ostatni raz.
Ja: Uhmmm....
- No zapomniałam. A innym to się nie zdarza?
***W ciągu kilku dni zdążyłam spalić obiad, rozgotować kartofle, przypaliłam mięso, prawie spaliłam garnek, a kubek dwa razy ledwo uszedł z życiem "smażąc" się na ogniu.... Tjaaaa... Ciekawe, co będzie następne. Stan mojego roztrzepania i rozkojarzenia sięgnął zenitu.***
ps. Zdążyłam zepsuć rączkę od szuflady w kuchni i obieraczkę do warzyw... Chyba nie muszę Wam mówić, jak Ojciec to skomentował.... ;)
Ciekawa jestem co Cię tak rozprasza :DDD
OdpowiedzUsuńUsciski! :)
Ja chyba jeszcze bardziej ;) Odściskowuję :)))
OdpowiedzUsuńNo no, to chyba jakiś znak ;)) tylko uważaj na przypalanie garnuszkow, chyba że chcesz mieć do czynienia z jakimś strażakiem :))
OdpowiedzUsuńVioluś staram się uważać ;) Po tym moim śnie opisanym na koniec poprzedniej notki, to nigdy nic nie wiadomo ;)
OdpowiedzUsuńCzyżby szykowała Ci się miłośc, w Nowym Roku?;D
OdpowiedzUsuńJak coś to pierwsza będę trzymała kciuki,żeby Ci się udało;))
Pozdrawiam;)
Witaj Aniu :) Chyba nie miłość, choć ojciec tak twierdzi. Raczej zmiany, dużo zmian. Zresztą czuję je przez skórę.
OdpowiedzUsuńW moim przypadku to chyba skleroza,zapomnienie czy jakie licho:)..Skąd ja to znam.Gotowanie wody bez gazu.Spalone ziemniaki,nie posolona woda itp..Tak,tak roztrzepańce tak mają;)..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko w tym Nowym Roku,życząc wielu zmian samych dobrych.Robaczek.
Tak Robaczku, dokładnie tak :) Dlatego u mnie przedmioty mają swoje miejsce i ja się mocno pilnuję, aby wszystko odkładać w dane miejsce, bo zginęłabym jak nic.
OdpowiedzUsuńChociaż z drugiej strony mój ojciec może mieć trochę racji, bo do roztrzepania mojego jest przyzwyczajony, a to jego "i żeby mi to było ostatni raz", jest wielce mówiące, jakby się spodziewał, że więcej takich "wyczynów" będzie w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńTobie też Robaczku wszystkiego dobrego w Nowym Roku :) Uściski!
OdpowiedzUsuńWszystkim życzę miłego wtorku i znikam w tych moich tysiącach literek, które mnie wzywają.... ;)
OdpowiedzUsuńooo Gruszeczko coś się święci ;)))))))))
OdpowiedzUsuńNo tfu, tfu, tfu, hahaha
Tylko krzywdy sobie nie zrób!
Pozdrawiam i trzymam kciuki za pomyślność ;)
figa
Poczekamy zobaczymy Figuniu :)
OdpowiedzUsuńjak na razie przejawia się to w dziwny sposób... dziś się oparzyłam przy robieniu naleśników... muszę się zdecydownie skupić nad pewnymi czynnościami ;)
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję :)))
Jest tyle fajniejszych spraw, niż pilnowanie garnka;)
OdpowiedzUsuńJa Cię rozgrzeszam:)
A Tato się przyzwyczai...przy sześćdziesiątym spalonym. Na bank:)
:) ha ha dziękuję madame :) Ojciec ma swoją teorię, więc może i dobrze, bo przynajmniej mnie to rozgrzesza ;)
OdpowiedzUsuń