3 stycznia 2010

Czas podsumowań.

Lubię czarny. A jeszcze bardzie lubię zielony. Zielony jest moim ulubionym kolorem. Mam zielone oczy. Oba kolory od początku pojawiają się na moich blogach. Przez długi czas tło pozostawało czarne, smutne, mroczne. Początki były o śmierci i własnych lękach. Pierwsze notki nie zawsze udane. Chciałam odnaleźć swój styl pisania w sieci, ale chciałam, aby był trochę inny od tego, którym posługiwałam się w pracy, który był dla mnie typowy, którym po prostu piszę. Czy było mi to potrzebne? Nie sądzę. Kiedy stworzyłam Czekoladowy Blog, jak o nim mówię, mój styl nie wyewoluował wcale, jest po prostu odmianą tego, jak piszę. Czasem bardziej udanie, czasem mniej, ale mam jedną zasadę, po napisaniu nie czytam notek. Poprawiam jedynie literówki albo jeśli połknęłam jakiś wyraz to dostawiam, aby tekst był zrozumiały. Nie chcę tu wymuskanych, dopracowanych tekstów. Wolę, aby moje słowa były zapisem emocji, wyobraźni, pragnień, poglądów, obserwacji. Takie lekko surowe, czasem zarysowane ledwie, jak szkice.

Moje pierwsze notki.... :) Mam je wszystkie zapisane. Na początku było sporo moich wierszy, które chyba najpełniej mówią o moich emocjach i przeżyciach. Nad wierszami mocno pracuję. Ewoluują, dopóki nie stwierdzę, że nabrały takiego kształtu, jakiego nabrać miały. Było moje epitafium, które już wszyscy znacie. Pojawiły się wiersze odbite, te z powtórzeniami. Był też zapis doświadczenia emigracji. Były wiersze o bólu, o cierpieniu, o współczesnym homo ludens, a w końcu o miłości. Wiecie, ja chyba nie umiem pisać o miłości. Możliwe, że wciąż gdzieś tłucze się we mnie strach.

Tułałam się trochę z tymi blogami. Pojawiałam się, znikałam. Przeżyłam kryzys emocjonalny. Ja, która zwykle nie dbam o ludzkie opinie, o to, że ktoś będzie się mnie czepiać, przeżyłam kryzys emocjonalny. Miotałam się okropnie sama ze sobą. Zaczęłam nie znosić tego miejsca. Byłam wykończona sytuacją rodzinną, z którą tak naprawdę sama musiałam sobie radzić. Całe dnie w szpitalu, przyglądanie się cierpieniu i brak zrozumienia wokół, że ja nie fizycznie nie dawałam rady. Musiałam schować większość emocji w sobie, bardzo głęboko, aby inni mogli czerpać z mojej siły, czasem tak pozornej, ulotnej jak bańka mydlana. Bolało mnie zachowanie pewnych ludzi, brak zrozumienia. Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy sobie przypominam zarzuty, że mój pierwszy czarny blog nie był rozrywką, a zapisem cierpienia, żalu, bólu, przetykanych śmiechem, notkami o mnie, muzyką, nadzieją. Blog był zapisem tego, co ze mną i we mnie działo się.

Ktoś kiedyś stwierdził, że nie powinnam robić tragedii ze śmierci i tak cierpieć, ani tym bardziej pokazywać publicznie w sieci swojego cierpienia. Tjaaa. Łatwo się mówi, kiedy ból już nie jest świeży, lecz kilkuletni. Bardzo łatwo. Zabolało mnie cholernie zarzucanie mi, że specjalnie uzewnętrzniam swoje cierpienie, dla zwrócenia na siebie uwagi. Polało się wiele łez. Tak naprawdę nie miałam gdzie płakać, nie mogłam wykrzyczeć swojego bólu inaczej jak w sieci, literami.

Poznaliście mnie przez rok. Wiecie, że bywam gadatliwa, a czasem nagle milknę, bo potrzeba mi ciszy. Jest we mnie całe mnóstwo sprzeczności. Jestem utkana z emocji poprzetykanych pragmatyzmem i logiką. Tworzę dziwny zlepek cech. Bywam okropnie uparta. Czasem żartuję i się śmieję, czasem płaczę, a czasem bywam wściekła. Melancholijna choleryczka. Rozmarzona perfekcjonistka, czasem neurotyczka ze skłonnościami do przesady. Prawdziwa i szczera do bólu. Nadwrażliwa. Wszystko to widać w moich tekstach, w komentarzach. Nie wstydzę się być sobą, nawet jeśli innym się to nie podoba.

Zaglądam czasem do starych notek. Są tam i Wasze komentarze. Zapisane, zachowane. Zupełnie rozchwiany emocjonalnie rok. Haczył mocno o depresję. Zmieniłam się. Odnalazłam to doskonałe porozumienie, które kiedyś miałam ze sobą. Rozliczyłam się z przeszłością, zostawiłam mroczne, przykre zdarzenia sprzed kilku lat, swoją depresję. Nie zamknęłam za nimi drzwi, bo są częścią mnie, ale zaakceptowałam, podniosłam głowę. Zaczęłam porządkować siebie. Odzyskałam spokój.

Poznałam tu w tej przestrzeni Was. Dziękuję Wam, że towarzyszyliście mi, że czasem milcząco, a czasem bardzo głośno objawialiście swoją obecność. Dziękuję, że jesteście. Bardzo się cieszę, że mogłam Was poznać, że wciąż mogę Was poznawać. Każdy jest inny i każdy wyjątkowy. Z niektórymi zdarzyły się spięcia, starcia, za które przepraszam, jeśli były przeze mnie powodowane i które wybaczam i zapominam, jeśli były powodowane przez drugą stronę. Dziękuję wszystkim i zapraszam serdecznie do zaglądania w tę przestrzeń.

Patrzę w okno i uśmiecham się. Miałam dziś sen. Śniło mi się, że spacerowałam po wodzie, a dokładniej rzecz biorąc, po spokojnym lekko falującym, drgającym morzu, w zatoce. Wokół było sporo okrętów. Jednym sterował mój ojciec, właśnie wchodził do portu, a ja chciałam go przywitać. Byli też jacyś ludzie, robili różne rzeczy, a później wszyscy poszliśmy na wspólny obiad. Nigdy nie miałam snów o chodzeniu po wodzie. To było takie przyjemne uczucie. Szłam i nie tonęłam. Mogłam biec po tej wodzie. Niesamowite uczucie, a najlepsze jest to, że zapowiada dobre rzeczy. Szczęście jest blisko.


3 komentarze:

  1. Nie przepadam za komediami romantycznymi, ale ten film bardzo lubię, jest naprawdę zabawny i ma świetną ścieżkę dźwiękową :) Polecam "A lot like love" i znikam obejrzeć nie wiem już który raz ;) ha ha ha Miłego wieczoru wszystkim :)))

    OdpowiedzUsuń