23 kwietnia 2012

Roztargniona.

Właśnie zauważyłam, że blogger się zmienił i tak nagle jakoś wszystko mi inaczej wygląda, szukać musiałam tego i owego. No ale już. Może się przyzwyczaję. Zresztą mniejsza o to, bo ja nie o tym chciałam. 

Bilans ostanich 7 dni:
- prawie spowodowałam pożar kuchni - Znaczy ogień był i to duży, nie spaliłam niczego, co najwyżej obiad się przypiekł zanadto.

- telefon szlag trafił, a raczej jego wyświetlacz - Lepiej, że to nie ten mój stary dobry najlepszy, który przeżył kilka zalań, wciąż wydłubuję z niego piasek, upadków nie zliczę - zwłaszcza na kamienie i kafelki i wciąż działa, poza drobnymi zawiechami nic mu nie jest - oby tak dalej. Ten co się zepsuł był w sumie nowy, choć nie aż tak, jak go dostawałam, to jeszcze się pytałam, ile to coś wytrzyma i czy nie muszę się obchodzić z tym jak z jajkiem. I co? Jak z jajkiem to może nie, ale tak prawie. Powiedzmy, że gdyby ów telefon jajkiem był, miałby odrobinę wytrzymalszą skorupkę niż takie zwykłe jajko. Gdzie te telefony, w które można było gwoździa wbić i nadal wszystko działało?

- rozwaliłam sobie rękę świeżo naostrzonym nożem, gdy chciałam sprawdzić, czy jest ostry - Tu mogę pogratulować swojej własnej inteligencji, która w tym momencie chyba zrobiła sobie wolne.

- totalne roztargnienie stało się moim udziałem i wtargnęło we wszystkie dziedziny życia i nawet na próbie ta moja Stefcia to dziwna jakaś była, w ogóle nie była zabawna, raczej nudna i żałosna. W każdym razie pilnować się muszę, co by znów nie wywinąć jakiegoś numeru i np. nie wrzucić obierek do garnka z wodą, a warzyw do śmieci...(!)

-  2 x normalny obiad, który jednak zdecydowałam się popełnić i okazał się smaczny, i czas się nawet znalazł

- postępująca nerwica i mdłości na samą myśl o jedzeniu, dlatego powyższy obiad uważam za sukces

- niewątpliwy sukces to nadrobienie trochę zaległości towarzyskich i pobycie z ludźmi, a co za tym idzie kilka pomysłów, które mam nadzieję, ujrzą światło dzienne

Wracam tu jakoś bardziej aktywnie, nie tylko cichutko czytając sobie do kawki Wasze teksty, komentarze albo z rzadka coś skrobiąc w tym miejscu. Jakoś postaram się ogarnąć ten chaos blogowy i częściej napisać coś, co nastraja pozytywnie i radośnie. Wszystkiego dobrego w nowym tygodniu :)

17 kwietnia 2012

Po drugiej stronie Odry na literackim materacu.

Po drugiej stronie Odry na literackim materacu śniłam w czasie ostatniego weekendu. Sen mocny, głęboki, nieprzerwany. Było mi przyjemnie, bezpiecznie i spokojnie, a objawy stresu i stanów lękowych mocno się cofnęły. Mogę być tylko wdzięczną Z. za zaproszenie i cierpliwość do mojego gadania, gdy się wstawiłam winem. Dobrze mi było na tej winnej chmurce i nie bardzo miałam ochotę z niej złazić. No chyba że na ów wspomniany wyżej materac literacki, który służył mi za łóżko i szczerze mówiąc, był znacznie wygodniejszy niż łóżko w G. i znacznie lepiej na nim spałam. Nie ja go nazwałam literackim, ale nazwa wydaje się być odpowiednia. Przynajmniej na razie. Przede mną spał na nim TJ. Potem ja. Nie wiem kogo kopnął większy zaszczyt - mnie czy materac. Mnie, dlatego że to materac literacki, czy materac, dlatego że ja na nim spałam, a moje osiągnięcia w dziedzinie literatury są jak na razie raczej mizerne. Być może coś zmienię w tym kierunku... Rozmowa z Z. dała mi do myślenia.

Po drugiej stronie Odry było inaczej i bardzo mi się podobało. Znalazłam tam jakąś namiastkę spokoju. Powietrze pachniało inaczej. Otoczenie wpłynęło na mnie kojąco i dotarło do mnie, że totalna stabilizacja nie jest dla mnie, a rutyna mnie zabije, a jeśli nie to doprowadzi do nerwicy, o ile już jej nie mam. Tak tak jestem osobą, która wiele bierze do siebie, wszystko w środku mocno przeżywa, martwi się nieustannie o innych, co zupełnie nie przeszkadza mi się zdystansować, stwierdzić, że to czy tamto nie robi na mnie wrażenia (jeśli nie robi, a jest tego trochę, co zupełnie nie robi), choć jeśli coś robi, to reaguję tak spontanicznie jak dziecko.

Po drugiej stronie Odry spacerowali ludzie, były ulice, światła i domy, i inny język, i park i ławki takie, które lubię najbardziej, i spokojnie wybrukowane uliczki, i coś takiego... jakby mi zapachniało książkami, a po spacerze dymem z ogniska, choć żadnego ognia wokół nie było. Cisza w środku mnie. Różne opowieści. Rozmowy przy kawie i winie. To naprawdę miłe, gdy ktoś poświęca swój wycinek czasu i ofiarowuje go drugiej osobie.

Nie umiem znaleźć sobie miejsca w życiu. Jednak wiem, czego chcę. Próby i ta namiastka teatru ładują moje baterie. Tęskniłam za tym. Tęskniłam za wyjściem na scenę, za wejściem w cudzą skórę, za to aby znów móc zmierzyć się z rolą i przez chwilę być kimś innym, a może odnaleźć w sobie jakąś płaszczyznę porozumienia z kolejną postacią, jakąś małą płaszczyznę wspólnoty.

A słowa zawsze same mi z rękawa wyskakiwały i układały się. Raz lepiej, raz gorzej, ale tak jakbym je z worka wytrzepywała. Czasem trzeba było je zmazać, wymieszać ponownie albo skorzystać z innego worka, w którym były takie, które lepiej nazwały moje obserwacje i odczucia. Jakby to wszystko gdzieś we mnie tkwiło, jakbym sobie wychodziła, wyczuła, wyobserwowała, a potem wypisała. Nie wiem skąd to się wzięło. Siadam i pisze się samo, choć czasem trzeba poprawić to i owo. Z tymi słowami też jest tak, że na jednym oddechu potrafię ich wypowiedziedź bardzo wiele, zwłaszcza gdy wpadam w słowotok.
Milczenie też we mnie jest. Czasem nawet dochodzi do głosu.

Po drugiej stronie Odry coś się we mnie zmieniło, coś mi się przypomniało, coś we mnie odżyło.


PS. Tatą zajęła się w końcu D. za co jestem jej wdzięczna. Szkoda, że tak rzadko.

PS2. Z. dziękuję za zaproszenie i miło spędzony czas. Bardzo dziękuję.

11 kwietnia 2012

...

Będzie marudnie, wulgarnie, dosadnie. Osobom o słabych nerwach czytać nie radzę. Jestem wkurwiona. Już nawet nie wściekła. Wścieklizna była wczoraj. Złość w poniedziałek. W niedzielę, sobotę i piątek zaledwie rosnąca irytacja. Powód? Moja rodzina i jej postępowanie, zachowanie plus moja bezradność. Do szału doprowadza mnie takie pierdolenie na temat ojca, na mój temat, a i tak z tego potem gówno wynika albo w ogóle robi się bagno czy jakieś szambo. Ojciec dzisiaj skomentował ostatnie dni w taki sposób: "Dla mnie i dla Ciebie najlepiej by było, gdybym jak najszybciej umarł." Rozumiem aż za dobrze, co przez to chciał powiedzieć i cholernie to boli.

Samotność. Są jej różne rodzaje. Ojciec czuje się samotny ze swoją chorobą, bólami, cierpieniem i choć ja staram się mu ulżyć, nigdy go nie zrozumiem, choć nie wiem, jak bardzo bym się starała. Mogę tylko być przy nim. I jest też moja samotność. Samotność z bezradnością, z troską o niego, samotność z problemami i niezrozumieniem. Jego samotność i moja samotność. Jesteśmy sami choć razem i wspólnie usiłujemy zwalczać naszą samotność.

Tak bardzo nie chciałam, aby się sprawdzały moje słowa, że gdy powiedziałabym, że pierdolę to wszystko, zawinęłabym tyłek i zajęłabym się tylko sobą, to ojciec byłby zdany sam na siebie, a w tej chwili, to trochę tak, jakbym wydała na niego wyrok śmierci.

Jestem tak cholernie bezradna. Ściska mi się serce i wszystko wewnątrz, jak widzę i słyszę, jak ojciec cierpi z bólu. A ja mu nie mogę pomóc.

Snu jego pilnuję. Lękam się sama. I nie wiem już o co prosić, czy o siły i dobre samopoczucie, czy o śmierć, a o brak cierpienia nie śmiem już prosić.

8 kwietnia 2012

Świątecznie.

Kochani!

Życzę Wam wszystkim radosnego świętowania, zdrowia, odpoczynku, nadziei i błogosławieństwa Zmartwychwstałego.

Uściskuję ciepło!




Różnie to życie się plecie, naprawdę różnie. Co bym nie mówiła o mojej rodzinie, co bym nie marudziła czasami, ale ich kocham mocno, wszystkich, a w ostatnich dniach tak mocno mnie zaskoczyli, że sama nie bardzo wiem, co powiedzieć. Jeden szwagier wyszorował mi łazienkę przed świętami, a wannę doprowadził do takiego stanu w jakim ja jej nigdy przez całe swoje życie nie widziałam. Niczym nie mogłam jej doczyścić, być może dlatego że miałam zbyt mało siły. A dziś drugi szwagier wpadł na pomysł, że jego żona, a moja najstarsza siostra może sama lub z kimś spędzić dzisiejsze popołudnie z tatą, a ja udam się do nich, przy okazji będę mogła iść do mamy na cmentarz (zaledwie 5 minut od ich domu) i tak też się stało. Pół godziny na cmentarzu... ludzie się dziwni na mnie patrzyli, gdy mówiłam do grobu, ale przecież nie jestem jedyną osobą, która, gdy idzie na grób kogoś bliskiego, opowiada o tym, co się zdarzyło.

Totalny relaks psychiczny bez stresu i odpowiedzialności, spacer... Z jednej strony grzało mnie słońce, a z drugiej wiatr lodowatymi podmuchami targał moje włosy. Lubię wiatr, nawet jak jest gorący i suchy albo i taki, który przenika mnie całą, powodując dreszcze.

Jestem chrześcijanką, jestem katoliczką, ale żadna ze mnie ortodoksyjna czy jakaś fanatyczna wyznawczyni. Nawet jeśli wiele rzeczy mi się w kościele nie podoba. Zresztą nie ma idealnej religii, idealnych kościołów, bo wiecie... idea to tylko u Platona była możliwa. Chyba bałabym się świata i ludzi bez wad. Wydaje mi się, że byłoby to znacznie bardziej przerażające niż stan obecny i wcale nie chodzi o to, że to jest coś nieznanego, ale w mojej głowie, to wygląda jak jakaś okropna karykatura, wizja jak z horroru.

Wielkanoc jest dla mnie ważna. Zawsze była. Jakoś od dziecka bardziej te święta lubiłam i długi czas zupełnie nie wiedziałam, dlaczego tak jest. Powodów stanu takiego mogę wymienić kilka:
1. wiosna
2. pączki, pierwsze kwiaty, zwłaszcza kwitnąca forsycja, czasem pierwsze fiołki
3. świeżość w powietrzu
4. mnogość tradycji i obrzędów, także tych, które z religią zupełnie się nie wiążą
5. i najważniejszy - NADZIEJA - święta, które niosą ze sobą nadzieję

A do domu przyjechałam dziś sama. Autem. Wraz ze szwagrem. Auto siostry. Pierwsza jazda od czasu posiadania dokumentu. Jedyne 15 km z hakiem, ale własne, wszystko w moich rękach i nogach. Miłe uczucie. Bardzo. Ale i tak bez porównania z tym pod żaglem, gdy łódka przecina fale, zapach wody doprawiony promieniami słońca miesza się z wiatrem.


ps. Tato w domu, poprawa następuje maluśkimi krokami, jakby krasnoludki te kroki stawiały, drobne, zauważalne. Nie wiem, co będzie, jak będzie, ale mam nadzieję, że lepiej, że jeszcze choć trochę będzie zupełnie dobrze. Bardzo bym chciała, a tego chcenia, tej nadziei chwytam się jak brzytwy.