9 czerwca 2010

O sztuce, performances i męskich aktach.

Był taki czas, że na samo wspomnienie hasła "sztuka współczesna" wszystko mi się w bebechach przewracało. Fascynował mnie Monet, Tintoretto, Burne-Jones i kilku innych. Gdzieś tam później pojawił się Odd Nerdrum i inni oraz doszła fascynacja obrazami Leonor Fini, którą uwielbiam. A kiedy zobaczyłam zdjęcia "podwodne" Rica Fraziera, Zeny Holloway i Eda Freemana... musiałam, koniecznie musiałam jakoś ugryźć współczesność w sztuce. Nie bardzo wiedziałam, jak i od której strony się za to zabrać. Jednak własne poszukiwania i głód artystyczny poprowadziły mnie w różnych kierunkach, i tak narodziła się moja fascynacja performances.

Sztuka współczesna to takie trochę dziwadło, które odstrasza ludzi samą nazwą. Kiedy wreszcie wgryzłam się w nią porządnie, jak w kawał dobrego ciasta, niewiele mnie szokuje czy brzydzi. Krew, sperma, śluz z pochwy, ślina czy ekskrementy pojawiają się od pewnego czasu w świecie sztuki i jakoś mnie nie dziwią. Jak artysta chce ich używać, niech sobie używa, jeśli są jego własne to wszystko w porządku, jeśli cudze, a otrzymane za zgodą - też.

Jest taki nurt w sztuce - specimen art... tjaaa... Gunther von Hagens, Inigo Manglano - Ovalle, Orlan, Damien Hirst, Zoe Leonard, Marc Quinn... itd. drażnią naszą wrażliwość, przesuwają granice, może i szokują. Dla jednych to Sztuka, a dla innych po prostu sztuka. Jeśli kogoś interesują dokonania tychże może sobie pogrzebać w sieci. Nasze własne polskie podwórko nie jest wcale ubogie w ów nurt specimen art.

Raz mnie tylko porządnie zemdliło. Myślałam, że zwymiotuję, kiedy zobaczyłam "sztukę" Serrano i Witkina. Moje pojęcie sztuki ma jednak jakieś granice. Nawet jeśli jakoś jestem w stanie zrozumieć pewne zachowania artystów i ich sztukę, to w tym przypadku wszystko się we mnie skotłowało, wzburzyło, zawirowało. Hirsta przeżyłam, tych już nie dałam rady strawić. Śmierć i zwłoki ludzkie... to nawet nie jest moje własne tabu. To jest więcej niż moje własne tabu. Nawet sztuka ma pewne granice... przynajmniej dla mnie.

Fascynuje mnie natomiast performance. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Nie będę tu wykładać całej historii polskiego i światowego performance, choć może dla niektórych byłoby to ciekawe.
Dlaczego akurat performance? To sztuka chwili, sztuka tu i teraz, sztuka, która pozwala lepiej poznać człowieka, ale to także sztuka dość trudna w odbiorze.

Streszczę jednak w wielkim skrócie z czym się ten cały performance je.
Performance to działanie, akcja, swoiste dzianie się. Nie łatwo zdefiniować to pojęcie, ponieważ wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie powstał nawet żadny manifest, który by definiował jego istotę. Teoretycy do dziś nie są nawet zgodni czy nazwać performance nurtem czy kierunkiem.
Ten, dla niektórych dziwaczny rodzaj działania, odwołuje się do archetypów, metafor i pamięci indywidualnej; wpisuje się w sztuki audiowizualne, intermedialne. U jego źródeł odnajdujemy między innymi konceptualizm, akcjonizm, action painting czy body art.
Generalnie chodzi o to, że jest sobie artysta, który produkuje różne znaki, sygnały, w centrum jest zwykle jego ciało, z który coś tam robi albo które coś robi,artysta posługuje się rekwizytami albo i nie. Performance to manifestacja siebie.
Performance to także:
- słowo
-obraz
-dźwięki
-światło
-ciało artysty
-ruch
-gest
-rekwizyty
-media, którymi artysta się posługuje (np. internet czy wideo).

Performances najlepiej zobaczyć, bo gadanie nie bardzo oddaje to, czym on jest. Oczywiście zawiera w sobie oprócz powiedzmy działań hmmm... normalnych, które trafią do większości odbiorców, również i takie, które wydadzą się niestosowne, gorszące, itd. Przykład? Proszę bardzo. Udajmy się do początków performance. Był sobie taki pan, nazywał się Vito Acconci - to właściwie taki dziadek performance. I ten Acconci w 1972 roku w Sonnabend Gallery w Nowym Jorku wykonał taki akt performance, który nazwał Seedbed, czyli po naszemu Grządka - czyli spędził tam dwa tygodnie nago pod drewnianą rampą, masturbując się.

Jestem totalnie zafascynowana performance, zwłaszcza jego komponentami i tym jak słowo i obraz spotykają się w performance. Moja fascynacja trwa już pewien czas i nawet się pogłębia, oczywiście od strony odbioru i strony czysto naukowej. Sama zajmować się takim działaniem nie zamierzam. Poprzestanę na męskich aktach, do których zamierzam wrócić. Męskie ciało mnie również fascynuje i jest niezwykle piękne.

Kiedyś robiłam zdjęcia, czarno - białe. Mężczyźni, światło, budynki... zdjęcia były niesamowite. Nie zostały mi żadne. Nigdzie. Pewien ktoś bardzo się postrał, aby wszystkie unicestwić. Żałuję. Bardzo.
Może już niedługo znowu powiem, że w wolnym czasie (oprócz całej litanii rzeczy na czele z czytaniem, muzyką i żeglarstwem) fotografuję męskie akty, męskie ciało i piszę opowiadania erotyczne. Jak na razie, robię tylko to ostatnie... czego małe próbki, których się nie wstydzę ;), możecie poczytać.

To pisałam ja, zafascynowana performance i mężczyznami,
dla niektórych dziwaczna i lekko ekscentryczna...
Czekolada z Gruszkami.

Ciekawa jestem Waszych opinii na poruszone przeze mnie tematy. Choćby tego, co uważacie za sztukę, a co już nie? Co stanowi dla Was tabu? Itd. itd. :)