Był taki czas, że na samo wspomnienie hasła "sztuka współczesna" wszystko mi się w bebechach przewracało. Fascynował mnie Monet, Tintoretto, Burne-Jones i kilku innych. Gdzieś tam później pojawił się Odd Nerdrum i inni oraz doszła fascynacja obrazami Leonor Fini, którą uwielbiam. A kiedy zobaczyłam zdjęcia "podwodne" Rica Fraziera, Zeny Holloway i Eda Freemana... musiałam, koniecznie musiałam jakoś ugryźć współczesność w sztuce. Nie bardzo wiedziałam, jak i od której strony się za to zabrać. Jednak własne poszukiwania i głód artystyczny poprowadziły mnie w różnych kierunkach, i tak narodziła się moja fascynacja performances.
Sztuka współczesna to takie trochę dziwadło, które odstrasza ludzi samą nazwą. Kiedy wreszcie wgryzłam się w nią porządnie, jak w kawał dobrego ciasta, niewiele mnie szokuje czy brzydzi. Krew, sperma, śluz z pochwy, ślina czy ekskrementy pojawiają się od pewnego czasu w świecie sztuki i jakoś mnie nie dziwią. Jak artysta chce ich używać, niech sobie używa, jeśli są jego własne to wszystko w porządku, jeśli cudze, a otrzymane za zgodą - też.
Jest taki nurt w sztuce - specimen art... tjaaa... Gunther von Hagens, Inigo Manglano - Ovalle, Orlan, Damien Hirst, Zoe Leonard, Marc Quinn... itd. drażnią naszą wrażliwość, przesuwają granice, może i szokują. Dla jednych to Sztuka, a dla innych po prostu sztuka. Jeśli kogoś interesują dokonania tychże może sobie pogrzebać w sieci. Nasze własne polskie podwórko nie jest wcale ubogie w ów nurt specimen art.
Raz mnie tylko porządnie zemdliło. Myślałam, że zwymiotuję, kiedy zobaczyłam "sztukę" Serrano i Witkina. Moje pojęcie sztuki ma jednak jakieś granice. Nawet jeśli jakoś jestem w stanie zrozumieć pewne zachowania artystów i ich sztukę, to w tym przypadku wszystko się we mnie skotłowało, wzburzyło, zawirowało. Hirsta przeżyłam, tych już nie dałam rady strawić. Śmierć i zwłoki ludzkie... to nawet nie jest moje własne tabu. To jest więcej niż moje własne tabu. Nawet sztuka ma pewne granice... przynajmniej dla mnie.
Fascynuje mnie natomiast performance. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Nie będę tu wykładać całej historii polskiego i światowego performance, choć może dla niektórych byłoby to ciekawe.
Dlaczego akurat performance? To sztuka chwili, sztuka tu i teraz, sztuka, która pozwala lepiej poznać człowieka, ale to także sztuka dość trudna w odbiorze.
Streszczę jednak w wielkim skrócie z czym się ten cały performance je.
Performance to działanie, akcja, swoiste dzianie się. Nie łatwo zdefiniować to pojęcie, ponieważ wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie powstał nawet żadny manifest, który by definiował jego istotę. Teoretycy do dziś nie są nawet zgodni czy nazwać performance nurtem czy kierunkiem.
Ten, dla niektórych dziwaczny rodzaj działania, odwołuje się do archetypów, metafor i pamięci indywidualnej; wpisuje się w sztuki audiowizualne, intermedialne. U jego źródeł odnajdujemy między innymi konceptualizm, akcjonizm, action painting czy body art.
Generalnie chodzi o to, że jest sobie artysta, który produkuje różne znaki, sygnały, w centrum jest zwykle jego ciało, z który coś tam robi albo które coś robi,artysta posługuje się rekwizytami albo i nie. Performance to manifestacja siebie.
Performance to także:
- słowo
-obraz
-dźwięki
-światło
-ciało artysty
-ruch
-gest
-rekwizyty
-media, którymi artysta się posługuje (np. internet czy wideo).
Performances najlepiej zobaczyć, bo gadanie nie bardzo oddaje to, czym on jest. Oczywiście zawiera w sobie oprócz powiedzmy działań hmmm... normalnych, które trafią do większości odbiorców, również i takie, które wydadzą się niestosowne, gorszące, itd. Przykład? Proszę bardzo. Udajmy się do początków performance. Był sobie taki pan, nazywał się Vito Acconci - to właściwie taki dziadek performance. I ten Acconci w 1972 roku w Sonnabend Gallery w Nowym Jorku wykonał taki akt performance, który nazwał Seedbed, czyli po naszemu Grządka - czyli spędził tam dwa tygodnie nago pod drewnianą rampą, masturbując się.
Jestem totalnie zafascynowana performance, zwłaszcza jego komponentami i tym jak słowo i obraz spotykają się w performance. Moja fascynacja trwa już pewien czas i nawet się pogłębia, oczywiście od strony odbioru i strony czysto naukowej. Sama zajmować się takim działaniem nie zamierzam. Poprzestanę na męskich aktach, do których zamierzam wrócić. Męskie ciało mnie również fascynuje i jest niezwykle piękne.
Kiedyś robiłam zdjęcia, czarno - białe. Mężczyźni, światło, budynki... zdjęcia były niesamowite. Nie zostały mi żadne. Nigdzie. Pewien ktoś bardzo się postrał, aby wszystkie unicestwić. Żałuję. Bardzo.
Może już niedługo znowu powiem, że w wolnym czasie (oprócz całej litanii rzeczy na czele z czytaniem, muzyką i żeglarstwem) fotografuję męskie akty, męskie ciało i piszę opowiadania erotyczne. Jak na razie, robię tylko to ostatnie... czego małe próbki, których się nie wstydzę ;), możecie poczytać.
Ciekawa jestem Waszych opinii na poruszone przeze mnie tematy. Choćby tego, co uważacie za sztukę, a co już nie? Co stanowi dla Was tabu? Itd. itd. :)
Sztuka współczesna to takie trochę dziwadło, które odstrasza ludzi samą nazwą. Kiedy wreszcie wgryzłam się w nią porządnie, jak w kawał dobrego ciasta, niewiele mnie szokuje czy brzydzi. Krew, sperma, śluz z pochwy, ślina czy ekskrementy pojawiają się od pewnego czasu w świecie sztuki i jakoś mnie nie dziwią. Jak artysta chce ich używać, niech sobie używa, jeśli są jego własne to wszystko w porządku, jeśli cudze, a otrzymane za zgodą - też.
Jest taki nurt w sztuce - specimen art... tjaaa... Gunther von Hagens, Inigo Manglano - Ovalle, Orlan, Damien Hirst, Zoe Leonard, Marc Quinn... itd. drażnią naszą wrażliwość, przesuwają granice, może i szokują. Dla jednych to Sztuka, a dla innych po prostu sztuka. Jeśli kogoś interesują dokonania tychże może sobie pogrzebać w sieci. Nasze własne polskie podwórko nie jest wcale ubogie w ów nurt specimen art.
Raz mnie tylko porządnie zemdliło. Myślałam, że zwymiotuję, kiedy zobaczyłam "sztukę" Serrano i Witkina. Moje pojęcie sztuki ma jednak jakieś granice. Nawet jeśli jakoś jestem w stanie zrozumieć pewne zachowania artystów i ich sztukę, to w tym przypadku wszystko się we mnie skotłowało, wzburzyło, zawirowało. Hirsta przeżyłam, tych już nie dałam rady strawić. Śmierć i zwłoki ludzkie... to nawet nie jest moje własne tabu. To jest więcej niż moje własne tabu. Nawet sztuka ma pewne granice... przynajmniej dla mnie.
Fascynuje mnie natomiast performance. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Nie będę tu wykładać całej historii polskiego i światowego performance, choć może dla niektórych byłoby to ciekawe.
Dlaczego akurat performance? To sztuka chwili, sztuka tu i teraz, sztuka, która pozwala lepiej poznać człowieka, ale to także sztuka dość trudna w odbiorze.
Streszczę jednak w wielkim skrócie z czym się ten cały performance je.
Performance to działanie, akcja, swoiste dzianie się. Nie łatwo zdefiniować to pojęcie, ponieważ wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie powstał nawet żadny manifest, który by definiował jego istotę. Teoretycy do dziś nie są nawet zgodni czy nazwać performance nurtem czy kierunkiem.
Ten, dla niektórych dziwaczny rodzaj działania, odwołuje się do archetypów, metafor i pamięci indywidualnej; wpisuje się w sztuki audiowizualne, intermedialne. U jego źródeł odnajdujemy między innymi konceptualizm, akcjonizm, action painting czy body art.
Generalnie chodzi o to, że jest sobie artysta, który produkuje różne znaki, sygnały, w centrum jest zwykle jego ciało, z który coś tam robi albo które coś robi,artysta posługuje się rekwizytami albo i nie. Performance to manifestacja siebie.
Performance to także:
- słowo
-obraz
-dźwięki
-światło
-ciało artysty
-ruch
-gest
-rekwizyty
-media, którymi artysta się posługuje (np. internet czy wideo).
Performances najlepiej zobaczyć, bo gadanie nie bardzo oddaje to, czym on jest. Oczywiście zawiera w sobie oprócz powiedzmy działań hmmm... normalnych, które trafią do większości odbiorców, również i takie, które wydadzą się niestosowne, gorszące, itd. Przykład? Proszę bardzo. Udajmy się do początków performance. Był sobie taki pan, nazywał się Vito Acconci - to właściwie taki dziadek performance. I ten Acconci w 1972 roku w Sonnabend Gallery w Nowym Jorku wykonał taki akt performance, który nazwał Seedbed, czyli po naszemu Grządka - czyli spędził tam dwa tygodnie nago pod drewnianą rampą, masturbując się.
Jestem totalnie zafascynowana performance, zwłaszcza jego komponentami i tym jak słowo i obraz spotykają się w performance. Moja fascynacja trwa już pewien czas i nawet się pogłębia, oczywiście od strony odbioru i strony czysto naukowej. Sama zajmować się takim działaniem nie zamierzam. Poprzestanę na męskich aktach, do których zamierzam wrócić. Męskie ciało mnie również fascynuje i jest niezwykle piękne.
Kiedyś robiłam zdjęcia, czarno - białe. Mężczyźni, światło, budynki... zdjęcia były niesamowite. Nie zostały mi żadne. Nigdzie. Pewien ktoś bardzo się postrał, aby wszystkie unicestwić. Żałuję. Bardzo.
Może już niedługo znowu powiem, że w wolnym czasie (oprócz całej litanii rzeczy na czele z czytaniem, muzyką i żeglarstwem) fotografuję męskie akty, męskie ciało i piszę opowiadania erotyczne. Jak na razie, robię tylko to ostatnie... czego małe próbki, których się nie wstydzę ;), możecie poczytać.
To pisałam ja, zafascynowana performance i mężczyznami,
dla niektórych dziwaczna i lekko ekscentryczna...
Czekolada z Gruszkami.
dla niektórych dziwaczna i lekko ekscentryczna...
Czekolada z Gruszkami.
Ciekawa jestem Waszych opinii na poruszone przeze mnie tematy. Choćby tego, co uważacie za sztukę, a co już nie? Co stanowi dla Was tabu? Itd. itd. :)
Kochani,
OdpowiedzUsuńmam do Was prośbę, do tych wierzących, mniej wierzących i nawet do niewierzących.
15 czerwca, 6.30 - 8.30 rano - stres, stres, stres.
Nie cierpię takich sytuacji, bo wtedy się stresuję, rzadko się to zdarza, żeby mi się stres i nerwy udzielały, ale się zdarza.
Będę wdzięczna za modły za mnie - mogą być do samego Najwyższego, mogą być do św. Maksymiliana Kolbe, dobry też będzie św. Juda i św. Rita... o udane załatwienie tejże sprawy.
Bez pomocy z góry się chyba nie obędzie.
I trzymajcie za mnie kciuki, bardzo proszę.
Dziękuję na kredyt :)))))
Ja za sztukę uważam ganianie za jednym motylem pół godziny i zrobienie jak najlepszego ujęcia aparatem:))).A troszkę poważniej,kochana ni w ząb nie znam się na sztuce:)).A teraz całkiem poważnie jak nie zaśpię to będę trzymać kciuki:)).Pozdrawiam tropikalnie.
OdpowiedzUsuńHm męskie akty no no....
Cześć Robaczku :)
OdpowiedzUsuńZ tym ganianiem za motylem to rzeczywiście sztuka ;))) W końcu motyle latać potrafią ;)
Robaczku, zawsze możesz przez sen :)
A jak tam Twoja bezsenność? Moja postępuje... doszłam do 2,5 - 3 godziny snu max i w ogóle nie jestem zmęczona.
U Ciebie też gorąco? U mnie jest burzowo i właśnie ulewa się skończyła.
Wiesz, żałuję tych straconych zdjęć... piękne były... Poprawka... oni byli piękni. Cholera, nie tak łatwo było namówić ich do rozebrania się, jeśli to rozebranie nie wiązało się z wiadomym ciągiem dalszym... ale pewnej wstydliwości i tak się nie wyzbyłam. Może kiedyś opowiem, jak to było.
Z boku wrzuciłam obiecany przepis na drożdżówkę. Smacznego!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy temat :) nigdy nie wiedziałam co znaczy to słowo :P teraz już wiem :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zwłoki... czytałam o tej wystawie... i myślę, że każdy kto kiedyś był zmuszony oglądać takowe... nie będzie chciał iść na taką wystawę... dla mnie to też poza granicami...
A performance? Złoci Ludzie na krakowskim rynku też się chyba zaliczają, hm? :)
Miło Cię tu widzieć Mi :)
OdpowiedzUsuńPerformance to worek bez dna. Cieszę się, że rozwiałam Twoje opary mgły nad tym słowem.
Hirst i Gianluca Cosci (włoski fotograf) wpadli na pomysł przedstawienia padłych zwierząt... w akcie kopulacji. Hardcore...
Wiesz, jeśli człowiek idzie na wystawę, zwłaszcza wystawę artystów skandalizujących, na taki swoisty hardcore, lepiej by było gdyby wiedział, czego się spodziewać...
Złoci Ludzie ... performance to to może nie jest, ale oni w tym, co robią, zahaczają o kilka nurtów, o performance także, sądzę jednak, że nie do końca są świadomi tego, w co się wpisują. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo wyjdzie mi naukowy bełkot ;)
Nie będę zanudzać ;)
Pozdrawiam :)
Lenka ciał !
OdpowiedzUsuńJak dla mnie nie jesteś w ogóle ekscentryczna, a powiedziałbym, że raczej bardzo ułożona, powściągliwa......przynajmniej na tym terenie.
Nie przekonasz mnie do performance, dla mnie to nie moja szlachetna sztuka.
Moja sztuka to coś wzniosłego...owszem, potrafi być niezjadliwa, niezrozumiała, nie w naszym guście ale zawsze nosi ten specjalny rys twórczości, kreatywności, jakiegoś zamysłu który uczy myślenia, jest ucztą dla zmysłów, przynosi ukojenie i wyzwala pułki endorfin ;)
Performance to najczęściej manifest, z obrzydliwym podtekstem, z góry nastawionym na ekscentryzm i wywołanie skandalu. Coś w rodzaju teatru...
Lubię Pollocka ale jak oglądam jego sztuczną, teatralną manifę która towarzyszyła mu przy tworzeniu obrazów to od razu otwiera mi się nóż w kieszeni.
Nawet rozmawiałem z wieloma performerami i zawsze taki ktoś mnie od siebie odrzucał...bo często nie potrafią ukryć swojej sztuczności.
Noooo ale to moje zdanie....bo dla mnie sztuka, moja sztuka to kwintesencja czystości myślenia i wyobraźni.
Noooo głos ma znaczenie...jak kobieta ma taki głos z lekka ochrypły? to ja cały klękam ;)
Fajny ma taka jedna aktorka, Przybylska zdaje się.
Pzdr Lenka, trzym się ....ciepło? Tutaj taka sauna, że nie mam odwagi pisać - 'ciepło' o o o ....w normie czyli trzym się pionu ;)
Cześć Bigosik :)
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że Cię tym tekstem sprowokuję do wypowiedzi i udało mi się :)
Ułożona może i jestem, powściągliwa także, ale to tylko część mnie. Jeśli chodzi o performance nie zamierzam ani Ciebie, ani nikogo innego przekonywać do tego rodzaju sztuki. Jestem nią zafascynowana, ale to wcale nie znaczy, że jest to dla mnie szczyt osiągnięć ludzkich w tej materii. Z całego wachlarza sztuk wszelakich najważnieszja jest dla mnie muzyka i fotografia. Jeśli chodzi o obrazy to Leonor Fini jest moją ulubioną spośród malarzy i jej obrazy mogłyby wisieć w moim domu. Fascynacja nie oznacza uwielbienia i stawiania na szczycie sztuki, co to to nie.
Z performerami jest tak, że w tej całej gamie sztuczności i prowokacji można jednak pewne perełki znaleźć, aczkolwiek trzeba się przez spore pokłady różności przekopać. A ze mną i z performance jest też inna kwestia, drugie dno.
Z tego czym Ty się parasz Bigosik to ja doktoratu z mojej dziedziny nie napiszę, z performance już tak i idąc tą swoją drogą mogę się przecisnąć do badań nad kulturą, właśnie dlatego że performance tak często budzi u ludzi obrzydzenie i mało kto chce się tym zjawiskiem zajmować.
Wiesz, ja się cieszę, że wyraziłeś swoje zdanie i nawet na to czekałam.
Co zaś się tyczy głosu, mówisz, że cały klękasz, hmm ;) Kilka wokalistek ma taki... tylko że u niektórych to zasługa niestety fajek i alkoholu.
Możesz pozdrawiać mnie ciepło, bo u mnie dziś tylko 13-14 stopni, deszczowo i wietrznie.
Ty też się trzymaj ciepło :)
To wina fajek i alkoholu powiadasz...aaaa może być...ale tylko jeśli jest to Janis Joplin :)
OdpowiedzUsuńNo wiesz, chciałbym się wypowiadać na każdy temat lecz czasem najnormalniej mnie nie ma.
O kurcze a dlaczego nie chcesz pisać doktoratu z tego co robię ? łeeee przecież nie tylko maluję kopie ;)
A na serio to poznałem kogoś niesamowitego, pani nazywa się Ewa Kołacz i tworzy tak, że furczy. Po holidejach mam zamiar działać, coś drgnęło.
Masz rację, wśród kupy łajna można znaleźć guzik, diament a nawet fascynację :)
no to ściskam w temperaturze umiarkowanej ;)
U niektórych tak, a inne taki głos już mają.
OdpowiedzUsuńTak, tak, wiem, że Ciebie czasem nie ma. Mnie też.
Wiesz Bigosik, ja się nie zajmuję historią sztuki lecz kulturą w szerokim tego słowa znaczeniu i zawężam sobie na pewne zjawiska, którymi jakoś nikt nie chce się zajmować. Poza tym mnie interesują, a co więcej, to mam w ten sposób jakieś szanse na przebicie się w tym naukowym światku.
No jasne....ja czasami sobie żartuję, wiesz? ;)
OdpowiedzUsuńTo trzymam kciuki za doktorat :)))
Wieeeem ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)))