30 czerwca 2011

Hydrauliczka ;)

Łazienka. To bardzo przyjemne miejsce, w którym spędzam mnóstwo czasu (więcej to tylko w kuchni, w której mogę gotować, jeść, pracować, rozmawiać, czytać, siedzieć). Dobrze jest jak jednak w tej łazience wszystko działa, bo jak nie działa...

Dziś bawiłam się w hydraulika, a raczej w hydrauliczkę... nie, nie u siebie, tylko w G. Czyszczenie rur... i inne takie...

Dobrze, że nikomu nie przyszło dziś do głowy mnie napadać czy zaczepiać, bo pewnie to by się źle skończyło... jeszcze by takiemu człowiekowi zleciała głowa wraz z płucami, gdyby dziś oberwał moją torebką... wielką i ciężką torebką. Zawartość była imponująca... oprócz standardowych ustrojst do kolorowania twarzy, co by ludzie nie uciekali na mój widok, wszelkich drobiazgów w stylu długopisu, lusterka, kremu do rąk, scyzoryka, mnóstwa papierów, kalendarza, dwóch książek, wody mineralnej, moja torebka zawierała zestaw narzędzi, uszczelek, wężyków... A narzędzia były nie byle jakie... bo klucze... cholernie ciężkie żelastwo albo niezwykle pomocne.

Tak zaopatrzona udałam się na bój do łazienki. Trochę grzebania przy prysznicu i już mniej cieknie... ale coś trzeba będzie jednak z tą baterią zrobić... na razie mam to gdzieś. Ważne, że działa w miarę możliwie. Spod umywalki też przestało kapać kolorową ohydą i już nie wydobywa się stamtąd "zapaszek", no i wreszcie nie muszę nalewać wody do spłuczki górą... i dzbankiem plastikowym... litrowym. W sumie gdyby nie ta spłuczka, co to mi życie jednak zatruwała, to w ogóle innymi rzeczami w łazience też bym się nie zajęła.

Pewnego dnia spłuczka zaczkała i... woda zaczęła do niej cieknąć jak krew z nosa. Kapała i kapała, a nakapać nie mogła. Co ja się namordowałam, aby pokrywę zdjąć... bo było zakręcone i zamknięte tam bardzo jak można... (dzięki pewnemu panu hydraulikowi... któreg bezmyślność i niepraktyczność przeklinałam nie wiem już ile razy...)... Dzbanek był pod ręką, więc był używany jako spłuczka... i tak to trwało... Ja się przyzwyczaiłam, wciąż o tej spłuczce zapominałam, zresztą nie miałam narzędzi, aby cholerstwo odkręcić, wybebeszyć i wsadzić nowe bebechy...

I tak by pewnie nie wiem, jak długo było, gdyby nie czerwcowe odwiedziny pewnego gościa... M. - mój pierwszy gość w tym domu ;) he he Jak to zwykle w czasie wizyt bywa... ludzie z łazienki korzystają... często... A to rączki myją, a to się w lusterku przyglądają, a to potrzeby fizjologiczne się domagają zaspokojenia... Jak sobie przypomniałam o tej spłuczce... najchętniej bym uciekła... Trzeba było na wszelki wypadek uprzedzić... Co za fuck! Przeszło mam nadzieję ulgowo ;) Chyba udało mi się skutecznie dość nawet odwrócić uwagę od tej nieszczęsnej spłuczki ;) Ale wtedy w duchu obiecałam sobie, że przy najbliższej możliwej okazji zrobię z nią porządek.

Rzobebeszyłam, wyjęłam co trzeba... Zakamienione... wyczyściłam, ale to i tak nie pomogło, bo zaczęły te bebechy bardziej świrować, więc je zmieniłam na lepszy model ;) Model jednak wymagał innego wężyka. Stary nie pasował, moje były za krótkie, więc powlokłam się do sklepu na C. od budowania, remotnów i innych takich. Jakieś nieco ponad 20 minut marszu w jedną stronę... duszno, gorąco... w C. jeszcze gorzej... nie było czym oddychać... Stoję sobie przy wężykach, a obok mnie spaceruje pan z obsługi... w jedną i w drugą stronę... Wybrałam sobie wężyk idealny, nawet cena do przełknięcia i pomyślałam, że przy okazji przydałoby się pudełko z przegródkami, takie jak do śrubek, bo muszę trochę pierduł uporządkować. Oglądam sobie pudełeczka, otwieram, zamykam... i nagle... oślepia mnie światło... z latarki! Ja patrzę... i nic nie widzę, tylko to światło... bo facet od spacerowania centralnie daje mi po oczach tym światłem z latarki! Obok niego stał jakiś inny, też z obsługi. Jak mi pierwsze oślepienie minęło, uśmiechnęłam się i wybuchnęłam śmiechem... głośnym. I wybrałam trzy pudełeczka, z których jestem bardzo zadowolona - ładne, praktyczne, porządne i dość tanie (o dziwo ;).

Wężyk zamontowany. Pasuje. Spłuczka działa... aż miło. Woda sama leci i lać jej nie trzeba.

Nic nie zepsułam. Naprawiłam. I nawet jest lepiej. To było śmiesznie łatwe i proste, tylko wbić sobie do tej rozztrzepanej głowy musiałam, że zrobić trzeba. W sumie mógłby to jakiś facet zrobić, choć właściwie nie musiałby, ale mógłby za mnie o tym pamiętać ;)