30 listopada 2009

wycinek z życia

czasem trzeba popatrzeć na siebie z boku
inni patrzą na mnie
obserwują
widzą
czego sama nie dostrzegam
przed czym się bronię

myślałam że tego po mnie nie widać
nic nie czuć
próbowałam ukryć
schować
nie wychodzi

dlaczego tak mocno to przeżyłam?
niespodziewane dla innych
nie dla mnie
tak czuję

jestem czuciem
emocją

znów przeżywam silnie
intensywnie
taka reakcja na bliskość
z rąk wszystko leci
myślę
oddycham
i czuję

tak już jest
powstrzymać? nie można
choć to nie lawina

popłynąć za horyzont
mieć chwilę
mały wycinek z życia
dla siebie
dla ciebie
dla... nas???

29 listopada 2009

Mysz.

Ostatnio cały dzień towarzyszył mi paskudny ból głowy i żadne proszki od bólu nie pomagały. Miałam zawroty głowy, więc położyłam się. Zasnęłam...

Śniły mi się różne rzeczy, różni ludzie, różne rozmowy. Obudziłam się, zobaczyłam, że za oknem już ciemno, ból nadal nie przeszedł, więc wtuliłam głowę w małą poduszkę i zasnęłam.

Siedziałam w pokoju, przy biurku. Obok stało krzeszło, na którym leżały podkoszulki. Skończyłam jeść jogurt i zapaliłam lampkę przy biurku, bo zrobiło się ciemno. Spojrzałam na kupkę poskładanych, wyprasowanych t-shirtów (dziwne, że nie leżały w szufladzie...), a jeden z nich, taki zielony, ruszał się! Patrzyłam na ten ruch najpierw zdumiona, ale po chwili trochę się przestraszyłam. Wzięłam taki wskaźnik i postanowiłam zobaczyć, co też tam siedzi w tym moim t-shircie. Odchyliłam ostrożnie część podkoszulka, a stamtąd wyskoczyła mysz. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć (tak nawiasem mówiąc nie boję się myszy ani nie brzydzę się ich): "Aaaaaaaa! Tam jest mysz! Tato! Tatoooooooooo! Tatusiuuuuuuuu! Zabierz tę mysz!"
Ojciec odpowiedział, że zaraz przyjdzie. Wskoczyłam na łóżko, widzę jak ta biała mysz biega po pokoju i krzyczę dalej: "Tatooooo! Ona tu biega! Zabierz ją! Boję się!"
Przyszedł ojciec i pyta, gdzie ta mysz. Ja mu na to, że pod łóżkiem. Nagle mysz wybiega spod łóżka, wdrapuje się na biurko, biega bo laptopie, po moich papierach, wszystko spada, a ja krzyczę dalej: "Zabierz ją! Złap ją! Ona tu biega! Ja się boję!"
Ojciec wziął opakowanie po jogurcie złapał w nie mysz. Podszedł do mnie i pokazuje mi, że jest taka malutka, a ja się odsuwam i wołam, żeby mnie nią nie straszył, że jest ohydna, że się boję. Zobaczyłam ogon wystający z pudełka, dyndający tuż przed moim nosem... i....

Obudziłam się. Gorączkowo rozglądałam się po pokoju, nawet zajrzałam pod łóżko. Byłam okropnie zmęczona tym snem, ale przynajmniej głowa przestała boleć.

28 listopada 2009

Mojo Pin

It's a song about a dream

Well I'm lying in my bed
The blanket is warm
This body will never be safe from harm
Still feel your hair black ribbons of coal
Touch my skin to keep me whole

If only you'd come back to me
If you laid at my side
I wouldn't need no Mojo Pin to keep me satisfied

Don't wanna weep for you I don't wanna know
I'm blind and tortured the white horses flow
The memories fire the rhythms fall slow
Black beauty I love you so

Precious precious silver and gold and pearls in oyster's flesh
Drop down we two to serve and pray to love
Born again from the rhythm screaming down from heaven
Ageless ageless
I'm there in your arms

Don't wanna weep for you I don't wanna know
I'm blind and tortured the white horses flow
The memories fire the rhythms fall slow
Black beauty I love you so
So so...

The welts of your scorn my love give me more
Send whips of opinion down my back give me more
Well it's you I've waited my life to see
It's you I've waited my life to see
It's you I've searched so hard for...

Don't wanna weep for you I don't wanna know
I'm blind and tortured the white horses flow
The memories fire the rhythms fall slow
Black beauty I love you so
So black black black black beauty...


Pustka.

Pierwszy raz żałuję, że człowiek nie może zapaść w sen zimowy. Zresztą przy tych moich problemach ze spaniem w ogóle, to pewnie i taki sen zimowy trudny byłby do osiągnięcia, ale może... gdyby... Z chęcią zasnęłabym od razu, jeszcze w listopadzie. Nie musiałabym spać wcale długo, byle obudzić się w nowym roku. Przespać grudzień, cały, święta, Sylwester... Chociaż nawet lepiej by było obudzić się po karnawale, ale nie będę już taka wybredna. Przespany grudzień by mi w zupełności wystarczył. Jakby go nie było...

Święta trzy lata temu były smutne, trudne dla całej rodziny, ojciec w szpitalu i ta niepewność, co będzie. Smutek w oczach najbliższych, strach, łzy... Starałam się z całych sił podtrzymać płomień nadziei, uśmiechać... Na samo wspomnienie tamtych Świąt czuję ucisk w okolicy żołądka.

Zeszłoroczny Sylwester... jak dobrze, że niewiele z niego pamiętam... Wszystkimi komórkami ciała czułam, że nowy rok przyniesie całe morze bólu, smutku, samotności.

Nie czekam ani na święta ani na nadchodzący rok. Chcę tylko, aby ten się już skończył.

W telewizji już częstują świątecznymi reklamami, w centrach handlowych już "straszą" choinki i inne takie świecące ozdóbki... A mnie ściska w dołku. Na samą myśl, że już zaraz będzie grudzień, że znowu przyjdą święta, które będzie trzeba przeżyć. Prawdopodobnie bez ojca, w tym roku już bez mamy... Chyba się zamknę w domu na wszystkie zamki i schowam przed całym światem. Świąt u siostry w domu nie zniosę, nie dam rady...

A później przyjdzie ostatni dzień roku... szampan, tańce, zabawy... Ludzie zwykle wiele sobie obiecują po nowym roku, robią postanowienia, mają nadzieję. We mnie jest strach.

Niczego już nie chcę. Ciemność mnie pochłania. Pustka się powiększa, a ja wkrótce zostanę całkiem sama.
Nie, nie mam na myśli tego, że wokół mnie nie będzie ludzi. Byli, są i będą. Chodzi mi raczej o tę pustkę wewnętrzną, która zostaje po najbliższych osobach. Czas się kurczy. Czasu jest tak mało. Boję się, że nie zdążę...

27 listopada 2009

Dieta.

KAWA - oczywiście latte, bo o czarnej mogę zapomnieć, ale na szczęście latte to ja uwielbiam. Latem żyłam głównie samą kawą właśnie.

WODA - oczywiście niegazowana, a czasem ciepła z wkrojonym plasterkiem pomarańczy czy cytryny albo z jednym i drugim.

RYŻ - to chociaż jest dobre dla moich bebechów i przynajmniej mnie nie mdli pół dnia.

SUROWIZNA - w postaci warzyw i owoców, ani surowej ryby, ani surowego mięsa nie przełknę. Sałataki, surówki... a z owoców to ostatnio gruszki, jabłka, banany i mandarynki.

SAŁATA - ostatnio najczęściej spożywane warzywo.

OBIAD - cokolwiek to znaczy, byle by nie było smażonym mięsem. Jedyny normalny posiłek w ciągu dnia i nawet spożywany w całości, o ile nie jem sama. Kiedy siedzę sama przy obiedzie, mieszam w talerzu, zaczynam się bawić jedzeniem i ... nie jem.

WĘDZONA RYBA - to przynajmniej jest zdrowe i może dzięki temu nie szoruję nosem po ziemi ;)

CZEKOLADA - podstawa diety. Tak naprawdę to jedyna rzecz, na którą mam ochotę zawsze. Ostatnio im więcej kakao tym lepiej. Pyszna w połączeniu z malinami.

ZIELONA HERBATA - najlepiej jaśminowa albo Madame Butterfly. Uwielbiam w każdych ilościach. Cudowny zapach... mhmmm :)

TRÓJCA OBOWIĄZKOWA czyli KISIEL (wiśniony, brzoskwiniowy), GALARETKA WIŚNIOWA i BUDYŃ (waniliowy, malinowy) - obowiązkowo muszą być w domu. Kiedy nie mogę wmusić w siebie nic poza ryżem i czekoladą, sprawdzają się doskonale, zwłaszcza w połączeniu z bananami.





26 listopada 2009

Za drzwiami.

Historie takie, jak ta wczorajsza, zdarzają mi się dość często, zazwyczaj wtedy, kiedy spieszę się gdzieś albo gdy siedzę sobie spokojnie i myślę, że jak to fajnie, miło, taka cisza i spokój, relaksik... i zawsze się coś dzieje.

Kiedyś ojciec wziął mnie ze sobą na praktyki na statek jako że to były wakacje, a ja akurat nie miałam nic innego do roboty, ponieważ wyjeżdżałam dopiero za cztery tygodnie. Oczywiście na tym całym statku to oprócz mnie była tylko jedna dziewczyna, a tak to sami faceci.

Jednego dnia było piękne słońce, siedziałam sobie na pokładzie, opalałam się. Było miło, przyjemnie, leniwie. Nic mi się nie chciało, było mi gorąco, więc stwierdziłam, że skoro nikt nie kręci się pod pokładem to w końcu może będę miała spokój, aby wziąć prysznic, bo akurat zapas wody był. Do obiadu było jeszcze sporo czasu, więc i w kuchni, która była niedaleko łazienki, nikt się nie kręcił. Zeszłam sobie spokojnie na dół, zasłoniłam w swojej kajucie okno, żeby nie wystawiać się na widok publiczny, kiedy będę się przebierać, wzięłam kosmetyczkę i ręcznik, włożyłam klapki i poszłam pod prysznic.

Przyjemna chłodna woda. Człowiek po takim prysznicu od razu rześki, świeży. Nie wzięłam ze sobą do łazienki czystych ubrań, a jakoś w ten średnio czysty już t-shirt nie chciałam się ubierać ani w strój kąpielowy, który bardziej pachniał olejkami, balsami i wodą z rzeki niż świeżością. Wyjrzałam z łazienki, widziałam, że nikt się jeszcze nie kręci, jest cicho, więc owinięta tylko w ręcznik pobiegłam szybko do mojej kajuty.

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi kabiny, zadowolona, że ubiorę się w coś czystego, otworzyłam hałasującą dość głośno szafę i zajęłam się wybieraniem czystej garderoby. Nagle drzwi się otwierają... Wszedł mój kumpel, a mi w tym samym momencie spadł ręcznik, a ja nic nie zdążyłam na siebie ubrać... Ja patrzę na niego, on na mnie, chowającą się za drzwiami szafy... Mówi coś do mnie, że kogoś czy czegoś szuka... W ogóle go nie słuchałam, myśląc o tym, że jak zrobi krok, to zobaczy mnie zupełnie nagą i będzie niezła heca.

Zrobił krok w moją stronę... to ja przylgnęłam do tych drzwi i bardziej się nimi zasłaniam... zrobił kolejny krok, to ja w tył i drzwi do siebie... prawie wlazłam już do tej szafy, a ten nic, tylko gada coś do mnie, jakby w ogóle nie widział, że usiłuję się jakoś schować przed nim. W panice myślę tylko, gdzie leży ten cholerny ręcznik... zauważyłam go przy drugim skrzydle drzwi... myślę sobie, że muszę zrobić krok, ale on zobaczy, że nic na sobie nie mam...

Gadam do niego zza tych drzwi, że nie wiem gdzie ta osoba jest, której szuka, bo byłam pod prysznicem... Facet w sumie już rozmawiał bardziej z drzwiami od szafy niż ze mną, bo wciąż usilnie próbowałam się nimi jakoś zakryć... A jako że mało kto lubi rozmawiać z drzwiami zamiast z człowiekiem, więc zrobił krok w moją stronę... iiiii... dzięki Ci Panie żeś mnie takim refleksem obdarzył i zdążyłam podnieść ręcznik.... On spojrzał na mnie iii... zobaczył duży ręcznik z wystającymi rękami, nogami i czubkiem głowy... Rzucił krótkie "sorry" i wypadł za drzwi....

25 listopada 2009

Genialny pomysł i wywietrzniki.

Mglisty poranek. Siedzę i klepię literki nowego tekstu, z radia płynie sobie muzyka... i jak nie huknie coś, rumor, hałas, coś z brzękiem upada. Oczy momentalnie robią mi się wielkie jak spodki, wypadam z pokoju, starając się nie hałasować jeszcze bardziej, choć i tak od tego hałasu ciocia, śpiąca w drugim pokoju z pewnością się obudziła.

Wpadam do kuchni iiiii... to tylko naczynia na suszarce... spadł garnek i pokrywka... Ha! Moja misterna kontrukcja z naczyń utrzymała się do rana... ;)

Po chwili z pokoju wybiega ciocia z rozwianym włosem w koszuli, bez kapci i woła: "Co się stało?! Co się stało?! Dziewczyno żyjesz Ty jeszcze?!"

A ja na to: Auuuuaaaaaa! OOOO f***k! Do jasnej Anielki!

Wpada ciocia do kuchni i widzi walające się na podłodze - garnek i pokrywkę, mnie wisząco-leżącą w dziwacznej pozycji na pralce i kuchence, z ręką przy ścianie w dziurze między kuchenką i pralką z "wywietrznikami" pod pośladkami...

Przyczyna? Druga pokrywka, naprawdę nie wiem, jak to się stało i jak ona to zrobiła, znalazła się w dziurze między kuchenką i pralką, zupełnie przy ścianie, a ja usiłowałam ją wyciągnąć przy pomocy sporych rozmiarów widelca do mięsa, gdyż może ręce okazały się zbyt krótkie, a pokrywka raczej dość mała była. Zanim jednak udało mi się przybrać dogodną pozycję, aby wyciągnąć owo coś, co narobiło tyle hałasu... postarałam się o "wywietrzniki" prawie na tyłku... Zahaczyłam spodniami, proszę nie pytać jak, bo pojęcia nie mam, zawisłam na kuchence i pralce, a spodnie jak spodnie... materiał nie wytrzymał... efekt? supersexy wywietrzniki ;)

A mogłam ukucnąć, spróbować wyciągnąć karton z proszkiem do prania na siłę wciśnięty między pralkę a kuchenkę i dostać się do pokrywki... Ale po co, skoro mogę wpaść na kolejny "genialny pomysł" ;)

24 listopada 2009

Muzyczne przeżycie estetyczne.

Nocą przeraźliwie hulał wiatr, świszczało, trzeszczało. Było okropnie zimno pomimo szczelnie zamkniętych okien i włączonego kaloryfera. Z zimna nie mogłam zasnąć, więc włączyłam sobie jedną z płyt wytwórni Blue Note. Przestałam myśleć o pogodzie za oknem, wietrze, zimnie i padającym deszczu. Oddałam się magii dźwięków. Muzyczne przeżycie estetyczne.

Dziś po południu, gdy wracałam autobusem do domu, kierowca włączył sobie muzykę... jakieś okropnie tandeciarskie disco - polo. Rozpuścił to na cały regulator. Nie mam zupełnie nic przeciwko gustom muzycznym innych ludzi, ale katowanie współpasażerów śpiewającymi żabami? Jarmarczny jazgot przekupek na targowisku jest milszy dla ucha niż to, co zapodał pasażerom kierowca. Skutecznie zagłuszył informację o zbliżaniu się do kolejnych przystanków. Dobrze, że wyjątkowo był mały korek. Po minach współpasażerów widziałam, że nie tylko ja byłam niezbyt szczęśliwa i lekko poirytowana tym żabim śpiewem. Gdyby żaby mogły śpiewać po ludzku, z pewnością podobnie by to brzmiało, więc dobrze, że zostają przy rechotaniu. Może dlatego że rechot żab jest miły dla ucha?

Zestawiłam sobie gust muzyczny kierowcy ze swoim własnym, żeby zająć czymś myśli w trakcie jazdy autobusem. Tak właściwie to od czego zależy ten nasz gust, nasza wrażliwość na dźwięki? Może w łonie matki to się kształtuje? Albo w genach mamy zapisane? A może to zależy od naszego słuchu? Może jednak wpływ na to ma wychowanie, środowisko, znajomi? Nie mam zielonego pojęcia. Może ktoś wie coś w tej kwestii i mnie oświeci?

A może po prostu do pewnej muzyki trzeba dojrzeć? Może tu chodzi o jakiś poziom odbioru? W sumie każdy z nas inaczej odbiera daną sztukę. Przychodzi mi też do głowy rozumienie dzieła. Wyobraźmy sobie zupełnie zwyczajnego odbiorcę X, który specjalnie nie interesuje się sztuką. Człowiek taki wybiera się do jakiegoś centrum sztuki, gdzie może zapoznać się z dziełami z różnych epok, powiedzmy, że idzie do Galerii Narodowej w jakimś państwie. Widzi obrazy z różnych epok. Na jednych są drzewa, góry, łąki, jakieś zwierzątko się zdarzy czy człowiek, a na innych widzi zupełną abstrakcję. Odbiorca rozumie te obrazy, na których widzi rzeczy, które zna, ludzie wyglądają jak ludzie, itd. Kiedy patrzy na te abstrakcyjne, na których widzi np. plamy kolorowe, nie wie, jak ma "ugryźć" te dzieła. Patrzy, stwierdza, że nie rozumie, dochodzi do wniosku, że to jakiś badziew, że to nie jest sztuka, tylko wielkie G***. Nie jest tak, że jeśli nie rozumiemy czyjejś twórczości, nawet na swój sposób (bo czasem naprawdę ciężko zbliżyć się choć troszkę do tego, co autor miał na myśli), to odmawiamy temu czemuś wartości, nie nazywamy tego sztuką w danej dziedzinie?

Możliwe, że tak samo jest z muzyką. Kiedy się jej nie rozumie, kiedy nie dociera, nie odsuwamy tego na margines? Ze mną jest tak, że nawet jeśli ktoś nie umie śpiewać, za bardzo nie ma słuchu, ale śpiewa czy gra, to ja nazwę to muzyką i może to się komuś nawet bardzo podobać. Jest przecież całe mnóstwo gatunków muzycznych i każdy ma swoich wielbicieli.

Jednak ja sobie dzielę muzykę na tzw. półki.

Jest dno - czyli totalna amatorszczyzna, fałszowanie, brak słuchu itp. Na żywo sobie nie radzą.

Jest półka niska - jednak coś tam ci ludzie śpiewają, głosy mają takie sobie, z taką muzyką poradzi sobie każdy amator z przeciętnym słuchem - coś w stylu: "zostawiłaś mnie, odeszłaś, Ty ****" albo "ja Cię kocham a Ty mnie". Generalnie zero polotu i inwencji twórczej, wałkowanie starych schematów. Na żywo kiepsko im idzie.

Jest półka średnia - nawet coś sobą prezentują, mniej wałkują stare schematy, choć wciąż mocno powielają, teksty nadal nijakie choć dużo lepsze, no i śpiewać i grać potrafią, często błyszczą hitami z popularnych stacji radiowych - muzyka z danego gatunku na tej półce podobna do siebie, a utwory danego artysty są mocno podobne od siebie i niewiele się różnią. Generalnie to rozrywka dla mas i taka "imprezówka" przy której większość społeczeństwa dobrze się bawi. Na żywo nawet całkiem dobrze sobie radzą, ale nie można oczekiwać za wiele.

Jest także półka wysoka - śpiewają całkiem nieźle, tworzą dobrą muzykę i teksty, sporo inwencji twórczej, wyróżniają się z masy podobnych utworów. Zdarza im się wskoczyć na wyższą półkę, ale części z nich brak charyzmy. Są tu naprawdę dobrzy muzycy. Na żywo jest czego posłuchać. Ogólnie dobra muzyka. Można się przy niej również dobrze pobawić i niekoniecznie jest przy tym katorgą dla uszu. Jest tu także również ta lepsza rozrywka dla mas - czyli ci z talentem.

I jest moja ulubiona GÓRNA półka - są tu ci najlepsi. Ludzie z charyzmą, pasją i wielkim taletem. Utwory są świetnie muzycznie i tekstowo. Wyróżniają się z całej masy nijakości, szarości. Najlepsze głosy, najlepsi muzycy, kompozytorzy. Na żywo - miód. Balsam na duszę. Znajdziemy tu oczywiście cały przekrój przez gatunki - od muzyki poważnej aż do rapu. Innowacja i to coś - dusza. Rzadko się zdarza, aby wpadło tu coś, co jest rozrywką dla mas.

Przykładów podawać nie będę, choć... powiem Wam, że na mojej górnej półce można znaleźć na przykład Milesa Davisa, Mozarta, Jeffa Buckley'a, PJ Harvey, Ninę Simone, Tori Amos, Astor Piazzolla itd. Jest całkiem pokaźna, może dlatego że nie lubię bylejakości. W muzyce szukam duszy.

Można się ze mną nie zgodzić. Można, bo każdy inaczej odbiera muzykę. Rozumie ją bądź nie, może nawet nie ma potrzeby rozumienia, a może na inne aspekty zwraca uwagę. Może dla kogoś wyznacznikiem jest sława artysty albo to, czy piosenka jest hitem w popularnym radiu, a może po prostu chodzi o zabawę. Dla jednego przeżyciem estetycznym będzie disco - polo, a dla innego jazz z Blue Note Records.

23 listopada 2009

Kiedy czas zatacza koło.

Czas zatoczył koło. Kolejno minęło dwanaście miesięcy, a ja nie mam pojęcia, w którym miejscu się znajduję. Zmieniły się pory roku, świat stoi w trochę innym punkcie, a ja nie wiem, gdzie jestem. Patrzę na szaro - sinawe niebo, na mewy kotłujące się w powietrzu, słyszę ich krzyki. Czuję się, jakbym żyła gdzieś poza sobą, jakbym obudziła się z letargu. Jestem jak rozregulowany zegar...

Od miesięcy nie wiem, czym jest normalny sen. Zawsze coś wywołuje u mnie te powracające fale bezsenności... Kiedy czas zaczynał zataczać koło... miałam cały czas powracające sny o śmierci Mamy. Nie mogłam tego znieść. Przestałam spać. Śpię tylko, gdy źle się czuję, jestem chora. Podsypiam po dwie czy trzy godziny, budząc się co 10 czy 15 minut, nasłuchując, czy wszystko w domu dobrze. Bezpieczniej czuję się, kiedy... nie śpię.

Czasem na widok jedzenia mam mdłości i mogę kilka dni nie brać nic do ust... Zmuszam się czasem, bo te moje bebechy. A innym razem czuję się tak, jakbym dna nie miała i pożarłabym wszystko, co znalazłabym w lodówce. Do niedawna miałam okropne skoki wagi... 7-8 kilo w dół, a później znów w górę... Od miesiąca waga przestała skakać, gdy staram się jeść normalnie.

Nie mam fizycznie siły. Czasem pójdę na spacer.

Zastanawiam się, ile jeszcze mój organizm wytrzyma?

Odczuwam całym ciałem. Stres, strach, nerwy - wszystko to silnie na mnie oddziałuje, choć ukrywam to, jak mogę, żeby rodzina nie zauważyła. Chyba dopiero kiedy człowiek styka się z czymś bardzo przykrym, silnie stresującym inaczej zaczyna czuć emocje. Miałam taki moment kilka lat temu. Nawet kiedy człowiek poradzi sobie z problemem, mogą w nim zostać pewne mechanizmy i w obliczu silnych emocji one wrócą. Znowu zostaną uruchomione.

Nasiąkałam mięsiącami emocjami bliskich, swoje tłumiąc, chowając, a teraz domagają się ujścia. Za bardzo to wszystko we mnie wnika. Czasem dobrze byłoby nic nie czuć. Chciałabym wszystko rzucić w cholerę i uciec jak najdalej, schować się. Przed sobą nie da się uciec.

Mnóstwo ludzi wokół. Wciąż słyszę znaki ludzkiej aktywności, czy to w domu, czy za ścianą. A ja czuję się taka mała, jak pyłek na wietrze. Samotna choć przecież nie sama.

Jestem już zmęczona... życiem...


21 listopada 2009

Kubek, szklanka, filiżanka?

W każdym domu można znaleźć różne naczynia do picia - szklanki w wielu rodzajach, filiżanki, kieliszki, kubki i kubeczki. Powiedz mi z czego pijesz, a powiem Ci kim jesteś. Kawa czy herbata? Kubek, szklanka czy filiżanka?

W moim domu każdy ma swoje ulubione naczynia do picia. Każdy ma swój kubek, są i szklanki, i filiżanki. Moja mama uwielbiała pić kawę z filiżanki dopóki się nie stłukła... później piła z takiej małej szklanki z grubego szkła ;) A herbatę oczywiście w kubku, jednym z tzw. "moich" kubków. Zresztą nie ona jedna. Ojciec też z nich pije. Ma jeden ulubiony, taki biały, a drugi, który lubi jest jego własny, taki raczej szpitalny. Te tzw. "moje" kubki i filiżanki to naczynia przywożone zewsząd albo otrzymane w prezencie. Najstarsza siostra jak wpada zawsze pije kawę z takiej pomarańczowej filiżanki w nutki, którą dostałam kiedyś na urodziny. Ostatnio kubków w domu dostatek, bo jak musiałam wrócić na "stare śmieci", to wróciły ze mną wszystkie moje rzeczy, stąd zrobiła się trochę mała graciarnia, ale mniejsza o nią.

Wracając do tych kubków i filiżanek, to w sumie jak dla mnie, to mogą sobie pić ze wszystkiego, poza dwoma naczyniami - filiżanką i kubkiem. Filiżankę dostałam od cioci i mam do niej ogromny sentyment. Jest z ładnej porcelany. Czasem lubię pić w niej herbatę. Zazwyczaj jednak stoi schowana, co by przypadkiem komuś z mojej rodzinki nie przyszło do głowy z niej pić. Jeszcze by się stłukła...

A kubek? Rodzina ma bezwzględny zakaz ruszania tego kubka, nawet do mycia. Kubek przyjechał ze mną z Londynu. Ładny, biały. Z autobusem i ludzikami. Jest policjant, listonosz, kierowca autobusu, straż spod Buckingham itp. Z tym kubkiem było tak, że nie był on jakąś pamiątką czy czymś takim, jak to ludzie zwykle kupują i przywożą. Byłam sobie jakieś 10 lat temu w Londynie i jedna znajoma stłukła mi kubek. Jakoś przebolałam stratę, bo nie byłam zbyt przywiązana, a na drugi dzień, gdy tylko znalazłam wolną chwilę, w pierwszym lepszym sklepie kupiłam sobie kubek. Trafiło na sklep z pamiątkami. Znając swoje roztrzepanie, wiedziałam, że jak od razu nie kupię sobie kubka, to wieczorem herbatę chyba z miski wypiję czy nie wiem z czego. Wzięłam sobie pierwszy lepszy niezbyt drogi kubek, gdyby znowu miał się stłuc, nie chciałam żałować. Kubek ocalał i przyjechał ze mną do Polski. Od tamtego czasu nie rozstaję się z nim. Jednak nie wożę go ze sobą tu i tam, bo po tylu latach chyba ciężko byłoby mi się oswoić z brakiem mojego kubeczka, który w jednym miejscu jest troszkę wyszczerbiony... podziękować rodzince.

Mam wielu znajomych, którzy uwielbiają kubki, nawet je kolekcjonują. A ja mam swój jeden najulubieńszy. Kawa i herbata, które piję z niego mają bajeczny smak. Bez porównania lepszy niż z czegokolwiek innego. Jest mi tak dobrze, tak swojsko, miło i przyjemnie, kiedy z mojego kubka unosi się para, a smaczny napój roztacza swój aromat. Właściwie to ja wolę pić z kubka niż z filiżanki czy ze szklanki. Myślę, że do końca życia to się nie zmieni. Wolę kubek i już. A najbardziej to lubię herbatę Madame Butterfly albo kawę Latte z mojego kubka. I pod tym względem jestem zupełnie niereformowalna.

A Wy co wolicie? Kubek, szklanka, filiżanka?




20 listopada 2009

Feministka.

Jestem feministką. Długo zastanawiałam się, czy to określenie jest adekwatne do mojej postawy i do mnie. Jestem feministką. Po prostu.

Sam termin "feminizm" odnosi się do ideologii i ruchu społecznego związanych z równouprawnieniem kobiet. Nie będę tu wyłuszczała całej historii feminizmu i wszystkich jego prądów, bo każdy może sobie o tym poczytać w książkach, prasie czy w sieci. Skupię się na czymś innym, a mianowicie na współczesnym stosunku do tego terminu.

Współcześnie "feminizm" zyskał zabarwienie pejoratywne. Feministka kojarzy się ludziom (oczywiście nie wszystkim i nie każdemu, ale niestety większości) z osobą, która nienawidzi mężczyzn, prawdopodobnie jest lesbijką, jest zakompleksiona, niespełniona zawodowo, nikt jej nie chce, jest brzydka fizycznie, tak naprawdę chce być facetem, nie lubi prac domowych, z faceta zrobiłaby kurę domową, itd. Oczywiście wśród feministek i takie osoby są, ale sama esencja tego prądu ideowego nie odnosi się do owego pejoratywnego zabarwienia.

Wielu ludziom się wydaje, że równouprawnienie jest stanem faktycznym. Tylko gdzie? Na świecie czy w niektórych państwach? A w Polsce? Proszę mi wybaczyć, ale jakoś tego równouprawnienia nie widzę.
Kobiety w ciąży zwolnić nie można, ale jeśli po macierzyńskim wróci można jej dać na "dzień dobry" wypowiedzenie, bo nie daj Boże zajdzie w jeszcze jedną ciążę i mało to jest ważne, że była i jest świetnym pracownikiem. (Proszę mi nie mówić, że to się nie zdarza. Z własnego najbliższego otoczenia znam kilkanaście takich przypadków moich koleżanek.)
Kobieta "nie ma ma prawa" do aborcji nawet jeśli została zgwałcona czy ciąża zagraża jej zdrowiu i/lub życiu, bo istnieje zbyt silny nacisk Kościoła Katolickiego, a także społeczeństwa.
Nie wszystkie środki antykoncepcyjne są refundowane (a przecież nie każda kobieta może używać tych refundowanych... chyba nie muszę wymieniać dlaczego?), a nacisk wielu mężczyzn jest taki, że to kobieta powinna się zabezpieczać i "obowiązki małżeńskie" spełniać... A dlaczego tylko kobieta ma się zabezpieczać? Zastanawiam się, czy jak tego nie zrobi, to już "wypada z obiegu"?

Itd. itd. itd. Można by setki przykładów wpisać od ciąży, poprzez pracę, a na polityce i dostępie do władzy skończywszy.

Dlaczego mówię o sobie, że jestem feministką? Uważam, że nie wykorzystuje się potencjału kobiet, zbyt mało mówi się o ich sukcesach, nie pokazuje się świata kobiecym okiem (no chyba że chodzi o modę, fryzury itp.), za słabo motywuje się kobiety i nie daje im się wyboru. Kobieta to wg mnie równy partner i ma tak samo wielki potencjał jak facet, ale temu potencjałowi nie daje się często szansy albo daje się je małe. Wg mnie kobieta nie musi rezygnować z kariery na rzecz macierzyństwa czy na odwrót, nie musi rezygnować z partnerstwa, nie musi dokonywać aborcji, itd. ale powinna mieć wybór, mieć prawo decydowania o sobie. Kobieta nie musi być jednocześnie doskonałą matką, żoną, kochanką, pracownicą, katoliczką itd.

Jestem feministką, ale to nie znaczy, że zrobiłabym z własnego faceta kuraka domowego czy że chciałabym zniszczyć ród męski. Uwielbiam facetów, lubię z nimi wymieniać poglądy i na dodatek jestem skrajnie heteroseksualna. Nie jestem ani desperatką, ani niespełnioną i niechcianą paskudą. Prace domowe mogą być, no chyba że to jakieś zmywanie ;) Gotować też potrafię, jak i piec, podobno całkiem nieźle.Z moim poczuciem humoru też myślę, że nie najgorzej. Zakompleksiona też nie jestem.

Przecież oba światy - żeński i męski - przenikają się i są sobie potrzebne, ale potrzebne są sobie na równi i na tych samych zasadach. Prosty przykład: facet chce pracować w przedszkolu z maluszkami - a czemu nie; kobieta chce być kierowcą TIRa to niech będzie; facet chce w domu gotować, prać i sprzątać - to niech to robi; kobieta woli zająć się remontami i naprawami - to czemu jej nie pozwolić? Wg mnie to tylko kwestia dogadania się między partnerami. Chodzi o to, aby przestać myśleć schematami, rolami społecznymi przypisanymi płciom sto czy dwieście lat temu. Chodzi o WYBÓR, a ja zamierzam o ten wybór walczyć i nie uważam, aby to była walka z wiatrakami. Może trzeba zacząć od kobiecego potencjału, od wyłuskania go, od pokazania nam kobietom, że możemy odnieść sukces w każdej dziedzinie. Przecież skoro mamy głos, powinnyśmy mieć i wybór.

19 listopada 2009

Ogłoszenia drobne ;)

Jednego zimowego popołudnia siedziałam smutna, okropnie dobita. Jak zwykle w takich przypadkach ze mną bywa, zaczęłam pisać sobie różne głupotki. Oto moja radosna twórczość, powstała wówczas z inspiracji pewnym czymś.

***
Tanie skóry oferuje kurza ferma w Lisowie.

***
Ekipa zarobaczająca klatki schodowe poszukuje stałych odbiorców.

***
Rejsy "Ze Wschodu na Zachód i w drugą stronę", na odcinkacj granicznych 50% zniżki. Tylko poważne propozycje.

***
Eliksir życia, cud wschodniej medycyny, oferuje ukraińskie przedsiębiorstwo Saszy. 5 zł litr.

***
Apteka "Zielone zioła" oferuje wysokiej jakości mieszanki dla poszukujących mocnych wrażeń, znudzonych życiem intymnym małżonków oraz tropiących wiedzę metodą empiryczną.

***
Bardzo tanie powiększanie biustu oferuje zakład uboju drobiu w Melonach Wielkich. Pytać o doktora Cycata.

***
Pranie brudnych pieniędzy szybko i tanio.
Pralnia "Czyste Ręce", ul. Konopna 2.
Prosić Zenka.

***
Masz problem z mężem czy kochankiem?
Agencja "Wesoła Wdówka" zajmie się Twoimi kłopotami za Ciebie.

***
Ktoś nie daje Ci żyć?
Nie martw się.
Ekipa sprzątaczy znad Buga oczyści wszystko za jedyne 2000 zł.

***
Dom pogrzebowy "Ciesz się życiem" - teściowe 30% taniej.

***
Marzysz o lataniu?
Od dziś już nie tylko duże ptaki mogą cieszyć się wzbijaniem pod chmury.
Dzwoń pod 0 700 880 650.
Prosić ornitologa.

18 listopada 2009

Słowa, słówka i półsłówka.

Dziś dla przypomnienia trochę "kwiatków" słownych. Więcej znajdziecie TU.

amfyteatr - przybytek kulturalny odwiedzany przez osoby uzależnione

autostypowicz - przygodny żałobnik

blomba - ładunek wybuchowy wkładany przez dentystę do zęba, który ma zostać usunięty

baragraf - przepisy prawne regulujące kwestie pożycia intymnego

boże ciao - wniebowstąpienie

cybernardyn - sztuczny pies obronny

delegacie - bielizna na oficjalne wyjazdy służbowe

farmagedon - katastrofalne w skutkach przedawkowanie leków

gościotrup - pozostałość zabójczego przyjęcia

imprezydent - bardzo rozrywkowa głowa państwa

jęcznik kąpielowy - ręcznik kąpielowy dla dwojga

kfasola - psychodeliczna roślina strączkowa

kałomarnica - zatwardzenie

łysokość - oskalpowana czaszka

łachtaczka - rodzaj wózka do transportu ubrań marnej jakości

melonman - osobnik, który szczególnie lubi kobiece piersi

niebioza - nadmierna pobożność

odorator - cuchnący amant

pogodowie - służby niosące pomoc przy kłopotach z aurą

rozwzwód - rozstanie wskutek rozpadu pożycia intymnego

sramkarz - ochroniarz publicznych toalet

ścierwisko - zaorane trupem pole

teczkowóz - limuzyna służbowa

wstawa - okno sklepu monopolowego

wykopalipsa - wykopki na końcu świata

ziewica - kobieta wiecznie znudzona brakiem ochoty na seks

żabójca - bocian


A to moje ulubione:

analchabeta - koń, który bardziej lubi seks niż owies

ciążarówka - mała latarka używana przez ginekologów - położników

dożyłki - święto wiejskich narkomanów

flachowiec - majster na gazie

żyglarz - marynarz cierpiący na chorobę morską


17 listopada 2009

Co zrobić, gdy masz doła?

1. Dół Cię dobija i masz już go serdecznie dość.

Dlatego postępuj według poniższej instrukcji, a pozbędziesz się go.


2. Przywiąż doła do latawca.

3. Rzuć latawca tak wysoko, jak potrafisz.

4. Odetnij sznurek.

Dół poleci sobie daleko, wysoko, a Tobie powróci dobry humor.


16 listopada 2009

Wieczorem.

Wieczorami, gdy za oknem jest tak jak dziś, myśli suną mi przez głowę łagodnie i powoli. Mgła spowiła całe miasto, rozmazując, połykając światła lamp, zmieniając je w miękkie plamy. Jest cicho, spokojnie. Siedzę sobie z podwiniętymi nogami, opatulam się wełnianą chustą. Rozmarzam się w smaku gorącej jesiennej herbaty, rozgrzewam się ciepłą kolacją, która jest tylko marną, choć przyjemną, namiastką męskich ramion.

Przy takiej pogodzie piszę. Dużo piszę. Inaczej niż tu. Komedie, właściwie dramaty w ogóle dla mnie mają swoje prawa, inne niż blog czy poezja. Tu pozwalam sobie na zupełnie luźny tok myśli, na swobodę przepływu zdań, na stawianie pytań Wam i sobie. Jestem sobą.
Nie przyprowadzam tu na blog moich bohaterów, nie opowiadam tutaj ich historii.

Przy takiej pogodzie jak dziś powstają moje nostalgiczne wiersze. Przepływają przez nie moje uczucia, emocje. Maluję słowami miękkie linie, obrazy... Czasem pojawiają się i tu. Wycinki tego, co robię, co piszę poza tym miejscem. Oba miejsca przenikają się dzięki poezji, stykają, ale nie staną się jednym z prozaicznego powodu. Nie chcę, aby mój świat, moje uczucia, smutki i radości, lęki czy tęsknota, a nawet miłość i śmierć podlegały ocenie, brały udział w rankingach, w swoistym wyścigu szczurów. Przypomina mi to groteskę, ma coś z tragikomedii. Czy nasze smutki i radości podlegają ocenie? Ktoś się ładniej smuci? Ktoś inny lepiej się cieszy? Osobiste zapiski nie powinny podlegać ocenie cyferek i ludzi, którzy czemuś dadzą numer 1, czemuś innemu 59, a jeszcze czemuś 127. Przypomniała mi się notka, którą napisałam po śmierci Mamy... Wywindowała bloga do pierwszej dziesiątki wszystkich blogów na pewnym portalu... Było mi z tym okropnie. Cieszę się, że żaden kretyn nie wpadł na to, aby wyróżnić tamtą notkę, bo chyba dobiłoby mnie to zupełnie. Miałoby to coś z brukowca.
Spotkał mnie kiedyś zarzut, że mój blog nie służył rozrywce, nie był optymistyczny, pełen polotu i notek do kawki. Dziwne by było, gdybym ze śmierci, tęsknoty czy samotności zrobiła widowisko dla publiki. Wystarczy mi sensacji w realu i to nie z mojego życia.

Moje pisanie jest osobiste. Czytają mnie przyjaciele, zagląda tu wielu bliskich mi ludzi i realnie, i wirtualnie. Jest mi dobrze tak, jak jest.

Słowa, słowa, słowa... lubię sobie być. Po prostu.




tematycznie - Fiona Apple "Across the Universe"









15 listopada 2009

Kobieta z narzędziami.

Mężczyźni z narzędziami zwykle podobają się kobietom i jakoś wszyscy przyzwyczaili się do widoku faceta z młotkiem, wiertarką, cegłami czy też piłą w ręku. A jak to jest z kobietami? Czy kobieta, dla której problemu nie stanowi porąbanie drewna siekierą, gwoździe i uszczelki nie spędzają jej snu z powiek, baa nawet i wymiana spłuczki jej nie straszna, nie mówiąc już o gniazdkach, lampach, itp., nie jest postrzegana jako jakaś przeciwniczka mężczyzn, Zosia-Samosia na siłę? Czy taka kobieta jest sexy? A może lepiej, by kobieta zatrzymywała umiejętność posługiwania się narzędziami tylko dla siebie?

Pamiętam jak jednego roku spędziłam dość sporo czasu z przyjaciółką w leśniczówce. Mieszkało tam z nami kilkanaście osób. Jeździliśmy konno, kąpaliśmy się i w ogóle było miło, do czasu kiedy nie trzeba było porąbać drewna... Jakoś żaden facet się za to nie brał, choć drewno było nam potrzebne, więc zabrałam siekierę i poszłyśmy z przyjaciółką porąbać trochę. Rozpędziłyśmy się i wyszła nam niezła sterta, taki "malutki" zapasik. Znajomi pytali, kto porąbał, no to my im na to, że to nasze dzieło. Spora część ludzi stwierdziła, że to takie mało kobiece i że trzeba było zostawić, bo kobiety się do tego nie nadają... Czyżby komuś to weszło na ambicję? A może zazdrość kobieca...?

Uszczelki, gwoździe, pędzle, gniazdka, itp. jakoś nie spędzają mi snu z powiek i radzę sobie z nimi, co nie znaczy, że jak facet jest w pobliżu, to go nie poproszę o pomoc. Jednakże dla wielu mężczyzn kobieta z młotkiem czy kluczem w ręku jest nie do zaakceptowania. Spotkałam się wiele razy ze stwierdzeniami, że co to za kobieta, która się łapie za narzędzia, skoro są to rzeczy typowe dla faceta, że to musi być jakiś babochłop a nie kobieta, skoro to dla niej nie problem, że to z pewnością jakaś skończona feministka, która chce zniszczyć wszystkich facetów, że na pewno jest zakompleksiona i nikt jej nie chce, więc udowadnia na siłę swoją niezależność, itp. itd. Przecież najczęściej jest tak, że albo nie ma w pobliżu faceta, który by się za to wziął albo facet się za to nie łapie mimo próśb, więc na co kobieta ma czekać? Aż się samo zrobi? Nic się samo nie zrobi, nawet deszcz z nieba od tak sobie nie pada. Co robi kobieta? Jeśli potrafi weźmie się sama, bo po co ma się użerać z czymś, skoro ma ważniejsze problemy na głowie, no ale później słyszy, że trzeba było poprosić, powiedzieć, itd. Cóż... nie każda kobieta jest na tyle ładna, że każdy facet jej pomoże. Niestety niektórzy są też na tyle chamscy, aby oczekiwać za pomoc "słabej" kobiecie jakiejś "zapłaty". ("Słabej" - bo nie każda jest słaba; "zapłaty" - cóż... niektórzy oczekują jej w naturze.)

Myślę, że taka kobieta z narzędziami w dłoniach mogłaby się spodobać nie jednemu facetowi (oczywiście nie mam tu na myśli nie zadbanych, brzydko pachnących, zarośniętych brudem z kołtunem zamiast włosów babochłopów ;).

Właściwie to częściej kobiety uważają, że narzędzia są zaprzeczeniem kobiecości. Pamiętam jak jedna z koleżanek ostro kiedyś po mnie pojechała, że sama zrobiłam sobie remont, poskręcałam meble... Czy to źle, że kobieta sobie radzi? Czy to naprawdę takie mało kobiece? Czy na każdym kroku kobieta powinna udawać słabą, niezaradną, potrzebującą wsparcia męskiego ramienia eteryczną sierotkę?

14 listopada 2009

Jak zniechęcić do siebie kobietę.

Siedziałam sobie i czekałam na peronie na pociąg. Mrozu nie było, słońce świeciło, więc i czekanie było przyjemniejsze. Czas w miarę szybko mijał. Delektowałam się niespiesznie płynącymi minutami, wystawiając twarz do słońca. W pewnym momencie poczułam na sobie czyjś wzrok... wpatrywał się we mnie pewien facet - niski, łysy (nie mam nic przeciwko niskim i łysym ;)... taki abs (czyt. absolutnie bez szyi), koleś, który wygląda i chodzi tak, jakby pod pachami nosił arbuzy albo gorące cegły. Taki typ, który raczej nie pójdzie na koncert fortepianowy czy performance. Patrzył się i patrzył, wgapiał się we mnie i wcale nie sprawiało mi przyjemności.

Nadjechał pociąg, a ten jak na złość też do niego wsiada. Zakręciłam się szybko, aby zniknąć mu z oczu, bo jeszcze wpadłby na pomysł usiąść obok mnie. Znalazłam sobie miejsce i gdy już myślałam, że gościa zgubiłam, widzę, że idzie korytarzem i zagląda do przedziałów. Przy moim się zatrzymał... całe szczęście, że wybrałam zatłoczony i już dla niego nie było miejsca.

Facet wpadł jednak na pomysł, zaczął się przechadzać na długości mojego przedziału dumny jak paw, prężąc napompowane muskuły... szkoda, że ogona nie miał, bo może byłoby na co popatrzeć. Po dłuższej chwili zatrzymał się i oparł o drzwi do przedziału swój tyłek (siedziałam koło drzwi), szlifując i czyszcząc nim szybę, niczym wycieraczki w aucie. Wyciągnął telefon, wybrał jakiś numer. Docierały do mnie urywki rozmowy. W momencie, gdy usłyszałam tekst: "Mówię ci, jak suczka. Jakie ma cycki!", wstałam i otworzyłam drzwi, przyznaję, że złośliwe, bo widok jego tyłka przesłaniał mi widoki za oknem i odbierał apetyt, a zasłyszany tekst był niesmaczny. W brzuchu mi burczało z głodu, bo nie zjadłam śniadania, a ten szlifował szybę tyłkiem i mówił o mnie, jak o jakimś towarze.

Facet prawie się przewrócił, spojrzał na mnie. Włożyłam okulary przeciwsłoneczne i stanęłam przy oknie, mówiąc do niego, że zamiast w podróż powinien wybrać się do lekarza, bo jak widać owsiki mu spokoju nie dają, więc się wierci jak mucha w smole.

***

Mężczyźni nie zdają sobie sprawy, jak łatwo można swoim zachowaniem i pewnymi tekstami zniechęcić kobietę. Zastanawiam się czasem, o co chodzi takim mężczyznom jak ten, powyżej opisany. Gdybym miała jakąś miniówkę albo wyzywający makijaż, dekolt do pępka czy coś... Czasem ręce opadają, jak się słyszy różne teksty.

Co zniechęca kobietę?

- tłuste włosy, brzydki zapach, ogólnie brak higieny
- chamstwo
- wulgaryzmy
- natarczywość i nachalność
- komentarze i określenia typu: dupcia, suczka, cizia, niunia; jakie cycki; co za tyłek; wyruchałbym ją;
- upijanie się do nieprzytomności
- brak elementarnych zasad kultury i wychowania (np. jedzenie jak świnia, leżenie na kanapie w zabłoconych butach, bekanie przy posiłku)
- zmuszanie kobiety do czegoś, czego nie chce
- kłótnie, krzyki
- nie słuchanie tego, co mówi
- itd. itd. można by wymieniać jeszcze trochę.

***

Dla przypomnienia zostawiam tu dwie rozmowy, które kiedyś już były. Cóż... raczej ich bieg zamiast zachęcić kobietę do faceta, zniechęcił...

***

- Ale mi się podobasz! Szkoda, że nie mam tylnego siedzenia...

- Do mnie mówiłeś?

- Jesteś taka ładna, seksowna... mhmmm. Gdybyś tylko ubrała mini, trochę się opaliła...

- Czasem nie pomyliłeś mnie z kimś?

- No i te włosy... Mogłyby być dłuższe... Jaki masz naturalny kolor?

- A czy to aż takie ważne?

- Tak pytam. Ciekawisz mnie bardzo.

- Blond.

- O Boże, blondynka! Dlaczego się przefarbowałaś?! Taki ładny kolor! Ale wrócisz dla mnie do niego, prawda?

- NIE!

- Ale dlaczego? Moglibyśmy być tacy szczęśliwi... Trochę już razem przeżyliśmy. Te nasze rozmowy. Doskonale się rozumiemy.
(- Taaaak, zupełnie nie masz pojęcia o tym, o czym do Ciebie mówię. Ja mówię, Ty milczysz, bo nie nadążasz za moim tokiem myślenia.)

- Przeżyliśmy? Razem? O ile mi wiadomo, jestem JA, jesteś TY, ale nie ma NAS.

- Będę na nas pracował, a ty będziesz w domu i będziesz opiekować się naszymi dziećmi. (- W jakich czasach on żyje? Czy ja wyglądam jak miłośniczka średniowiecza?)

- Nie lubię siedzieć w domu i nie zamierzam rezygnować z pracy.

- Zmienię dla Ciebie całe swoje życie. (- To może od razu zmień kobietę.)

- A ja swojego nie.

***


- Jeszcze kilka razy jakieś bzykanko i kończę tę przygodę. Tylko nie posądzaj mnie, że jestem jakimś, któremu tylko na tym zależy. Ona sama mi się wpakowała, sama chciała.

- Oczywiście i z pewnością wcale się nie zaangażowała? Jestem pewna, że chce czegoś więcej.

- Liczy na coś poważnego, ale dla mnie to tylko seks. Czasem trzeba tak dla zdrowia psychicznego zaliczyć kilka numerków.

- Chyba sobie żartujesz?

- Z nią nie idzie robić nic innego. Rozmowy nam się w ogóle nie kleją. Wiesz, byłem osłem, że nie walczyłem wtedy o ciebie.

- O co ci chodzi?

- Że nie pojechałem wtedy do ciebie. Wydajesz się wartościową osobą.

- Wydaję się czy według ciebie jestem?

- Jesteś, a ja jestem osłem, dupą wołową. O ciebie warto walczyć, a ja za szybko odpuściłem i teraz się męczę. Przegadałbym z tobą całe życie, przeszedłbym je z tobą z uśmiechem na twarzy, a u schyłku życia powiedziałbym, że przeszedłem je z kimś, kogo kochałem.

- Nie mogę tego odwzajemnić. Znjadziesz jeszcze tę jedyną.

- Tylko że każdą porównuję do ciebie.

- Dlaczego?

- Nie znam żadnej kobiety tak, jak ciebie. Zdradziłaś mi wiele sekretów, spraw, o których ja nie umiałbym z ludźmi rozmawiać. Nie powiedziałbym o tym nawet przyjacielowi. Rozmawialiśmy o wszystkim. Szkoda byłoby to zaprzepaścić. Znalazłaś we mnie oparcie czy po prostu chciałaś się wygadać?

- I jedno i drugie. Tylko widzisz, traktuję cię jak przyjaciela. Wiesz, że jestem w kimś bardzo zakochana. To nowa sytuacja uczuciowa.

- A kiedyś w przyszłości?

- Nie wiem tego. Nie potrafię powiedzieć.

- Zawsze doceniam kogoś najbardziej, jak go tracę.

- Tak zwykle bywa w życiu.

- Będę czekał na ciebie. Poczekam aż to się rozsypie...






13 listopada 2009

bezimienna

słucham ciszy
czas przepłynął między moimi palcami
lęki
wątpliwości
jestem tylko człowiekiem

czas
raz sunie ślimaczym tempem
później znów przyspiesza
zatrzymać?
wyślizgnie się z objęć dłoni

otulam się w zapach
w smakach się chowam
patrzę w lustro
delikatne rysy
jasne oczy zasnute mgłą
usta które zapomniały jak się uśmiechać

bezimienna

jestem...
błędem

jestem...
pragnieniem

jestem...
ciszą



12 listopada 2009

Litery.

Sieć to ogromne miejsce, właściwie bez dna. Dla mnie jest po prostu medium, takim jak papier, gazety, radio, telewizja. Jest też trochę jak telefon i poczta, tyle tylko, że łączy w sobie funkcje ich wszystkich rzeczy. Maile, czyli nasza poczta, przechodzą od nadawcy do adresata w kilka sekund, czasem minut, w zależności od wielkości. Mało który użytkownik internetu nie używa skype czy gadu-gadu. Można podłączyć słuchawki, mikrofon, kamerę. Możliwości sieci są ogromne. Jednakże tak wiele osób traktuje ją, nie jak medium, nie jak miejsce komunikacji, ale jako zamiennik życia. Stąd mamy coś na pozór drugiego życia, jakąś jego ułudę. Zamiast spotkań w kawiarni czy spacerów można kliknąć w któryś z pokojów czatowych na popularnych portalach, można próbować rekompensować sobie nieudane aspekty życia, tworząc nowego innego siebie, drżąc o rankingi własnego bloga, można wchodzić i wnikać w tę rzeczywistość na tysiące sposobów, dając się złowić.

Za literami, znakami, fragmentami zdjęć stoją żywi ludzie. To my sami, gdy wchodzimy w tę przestrzeń, korzystamy z niej, budujemy swoje miejsca, choćby takie jak to, pokazujemy siebie. Dzielę się z Wami swoimi myślami, poglądami, opowiadam różne historie. W takich miejscach jak to fikcja miesza się z prawdą, kiedy człowiek chce pozostać anonimowy. Nie ma tu mojego zdjęcia i nie będzie go tutaj, nie dlatego że mam coś do ukrycia, nie dlatego że wstydzę się. Nie mam czego, ale co zmieni moje zdjęcie wiszące obok notek? Czy nie sprawi, że będę postrzegana nie przez pryzmat emocji, przeżyć, własnych poglądów, a przez pryzmat wyglądu?

Są miejsca w sieci, w których ludzie wrzucają swoje zdjęcia - różne portale społeczne, randkowe. Można znaleźć tam normalne, zwyczajne zdjęcia z wakacji, z rodziną, ze zwierzakami, ale są też takie wyzywające, nawet wulgarne. Zamieszczając tu swój wizerunek nie myślą o tym, że mogą być postrzegani przez jego pryzmat. Ładna kobieta nie będzie miała spokoju od wielu adoratorów, a jeśli zamieści jakieś odważniejsze zdjęcia, może być pewna, że będą padały erotyczne propozycje. Dokładnie tak samo jest z informacjami, jakie o sobie podajemy. Ktoś napisze, że np. ma duży dom, dobry samochód, świetną pracę, możliwości to zaraz ustawi się cała kolejka w walce o...? O co? I co ważniejsze, po co?

W sieci bardziej niż w realu ujawniają się emocje, a liter można wyczytać tak wiele. Nie mam na myśli stanu posiadania, koloru oczu czy włosów, ani rozmiaru ubrań, bo w dzisiejszych czasach tak łatwo można stracić oszczędności, samochód może zostać skradziony, kolor włosów czy oczu tak łatwo zmienić, bo farby i soczewki kontaktowe są ogólnodostępne, a operacje plastyczne mogą z naszym ciałem zrobić naprawdę wiele. I w sieci i w realu można wszystko zmienić, tyle tylko że w sieci w jednej chwili z kobiety możemy stać się mężczyzną, z singla - mężem, z dziecka - dorosłym, z bezrobotnego - dyrektorem, itp., a w życiu to już nie jest takie proste, bo możliwości są znacznie bardziej ograniczone. Internet to nie druga ziemia, na której możemy być Bogiem i robić to, co nam się podoba, rekompensować niepowodzenia, żyć sobie drugim życiem, choć niektórzy się na to łapią.

Patrzę na Was poprzez litery, ale z tych liter mogę wyczytać tak wiele. Emocje, zachowania, cechy... Widać co lubicie, czy jesteście optymistami, pesymistami. Jak podchodzicie do ludzi. Czy jesteście niepewni, lękliwi czy wprost przeciwnie. Widać jednak tylko to, co pozwalacie dostrzec, a do tego, czego dostrzec się nie da, nie sposób dotrzeć. Można nadbudowywać sobie co nieco, próbować kombinować, ale wtedy włazi nam w paradę własna wyobraźnia, wyobrażenia. Z tego, że ktoś pisze bez błędów, buduje gładkie zdania czy też pisze obszerne wypowiedzi nie można wysnuć czy jest dobrą osobą, czy jest ładny duchowo i fizycznie, ale można spostrzec, że nie ma problemów z językiem, może być gadułą, itp. Gładkie zdania nie świadczą o naszej dobroci, jak i o brzydocie nie świadczy dysortografia.

Myślę, że wypowiedzi w sieci trzeba nauczyć się czytać, zwłaszcza blogi, na których to bloggerzy budują sobie swój wycinek świata, tworzą swoisty dom w sieci. Litery trzeba nauczyć się czytać, trzeba nauczyć odbierać się przestrzeń w sieci. Proszę mi nie mówić, że tu żyjemy wyobraźnią i żyjemy nią wszyscy, bo takim tokiem myślenia dojdziemy do paradoksu, że przez net płacimy nieistniejące rachunki nieistniejącymi pieniędzmi, bo przecież robimy to w wyobraźni, czyli nie jest to prawdziwe. To, że sieć nie jest namacalna, nie znaczy że jest nieprawdziwa. Kłamstwo i prawda w sieci przecież istnieją, ale weryfikacja może przebiegać inaczej, jak w życiu. Zobaczcie, że wiele uczuć nie jest w realu namacalnych, choć ich oznaki widać, ale to że namacalne nie są, nie oznacza że nie są prawdziwe.

Oczywiście zgodzę się z tym, że wiele osób żyje sobie własną projekcją i nadbudowuje sobie różne rzeczy. Doszukują się tego, czego nie da się dostrzec albo wręcz czegoś, czego nie ma. Jednak czy ludzie nie robią tego samego w życiu, np. kiedy się zakochają? Trzeba umieć swojej wyobraźni powiedzieć "stop", kiedy zamiast życia i tego, co mamy, co wiemy, co dostrzegamy, włazi nam projekcja. Nie jest to łatwe, bo machina sama się nakręca.

O ludziach mam tylko taką wiedzę, jaką mam. Nie wymyślam sobie, nie snuję wizji, nawet się nie zastanawiam co robi ten, czy tamten w życiu, gdy kogoś poznaję. Znam moich przyjaciół, znam moich bliskich, znam moich znajomych, ale moja wiedza o nich to nie stan ich konta, naturalny kolor włosów, numer buta czy metraż domu, choć i takie rzeczy o większości z nich wiem. Wiem, jakimi są ludźmi, jakie mają poglądy, upodobania, wiem, kiedy są smutni i kiedy się cieszą, a do tego, aby być czyimś przyjacielem nie potrzebuję znajomości numeru buta, rozmiaru ubrań czy marki samochodu.

Znam też Was, jednych lepiej innych gorzej, ale czy aby z Wami rozmawiać, wymieniać myśli, nawet i przyjaźnić się, muszę wiedzieć ile macie wzrostu, znać rozkładu Waszych mieszkań czy wiedzieć, jaką macie znajomość matematyki. Litery mówią mi wiele. Widzę tylko to, co pokazujecie, nie zawsze widzę to, co mi się podoba, co chciałabym widzieć. Czasem widzę to, czego nie chciałabym zobaczyć, czego nie chciałabym poznać, zbyt intymne, zbyt głębokie... Ale czy tak samo nie jest w relacjach twarzą w twarz?

11 listopada 2009

Na Dzień Niepodległości.

Obudziłam się dziś, gdy na dworze było zupełnie ciemno. Krótki, godzinny sen. Śniła mi się Mama. Rozmawiała ze mną. Siedziała na łóżku, a ja leżałam z głową na jej kolanach, tak samo jak wtedy, kiedy odwiedzałam rodziców i nocowałam w rodzinnym domu. Ostatnio wielokrotnie zadawałam sobie to samo pytanie, a co jeśli się mylę? Powiedziała mi, że powinnam podążać za przeczuciem, za głosem wewnętrznym i słuchać intuicji. Kiedy otworzyłam oczy, bardzo chciałam, aby obok była...

W Dzień Niepodległości przypominają mi się wszystkie powstania narodowe - polskie, szkockie. Przypominają mi się opowieści o moich przodkach, o powstańcach. Tak sobie myślę, że gdyby ci wszyscy ludzie, którzy walczyli, nie szli by w ten bój za głosami własnych serc, za głosami, które wewnątrz w nich krzyczały, aby szli, aby walczyli, nie byłoby dziś wolności. Nie byłoby Polski. Nie wiedzieli tego, czy kraj odzyska niepodległość od razu, czy trochę później, ale czuli, że tak właśnie powinni postąpić, przelać krew. Bez tych zrywów, bez walki nie byłoby wolnej Polski.

Wygrane. Przegrane. Los na jedną kartę rzucony. Ryzyko. Bali się, na pewno bardzo się bali, ale podjęli ryzyko. Byli silni, silni duchem. Wierzyli. Ufali sobie.

A my dziś? Wciąż się czegoś boimy. Neurozy, lęki... Z trudem ufamy sobie i innym. Nie dajemy szansy sobie. Nie dajemy jej drugiemu człowiekowi. Gryziemy podawane ręce. Chcemy być silni. Samowystarczalni. Odpychamy.

Nie potrzeba nam wroga z zewnątrz, aby zadać sobie ból. Ranimy siebie, ranimy innych. Nie trzeba krwi. Nie trzeba wojny, aby cierpieć.

W nas współczesnych jest więcej bólu niż było go w walczących o wolność. Oni walczyli przeciwko wrogowi. My walczymy przeciwko sobie i z samymi sobą.

Oni chcieli wolności kraju, wolności dla siebie i swoich bliskich. A my? Żyjemy w wolnej Polsce... ale czy jesteśmy wolnymi ludźmi?

10 listopada 2009

Każdy ma swoją prawdę.

Czytam i komentuję w miarę regularnie kilka blogów, a od czasu do czasu, gdy mam chwilę czytam hurtowo notki na znacznie większej ilości blogów. Na wielu jednak, czy to w notkach, czy w komentarzach przewija się mielenie w nieskończoność tych samych tematów, podsycanie aferek, robienie z igieł wideł, śledzenie, obwinianie, wywalanie prywatnych listów różnych ludzi, włażenie z buciorami w prywatność, próby macania wirtualnych tworów, itp. itd. Oczywiście to wszystko dzieje się dla "dobra" osób, które funkcjonują w sieci. Jakiego znowu dobra? A nie czasem dla zwrócenia uwagi na siebie?

Konflikty, aferki... A czy nie lepiej rozwiązać to prywatnie, poza oczami. Zresztą przecież prawda w czymś takim leży po środku. Nie można zwalać na kogoś winy za swoją głupotę, naiwność, ale nie można też mówić, że ktoś się mści, jeśli szuka prawdy. Wydaje mi się, że problemem jest nie tylko brak szczerości i brak zaufania. Jak ufać i być szczerym, skoro tu w sieci ludzie to wykorzystują, chcą wniknąć głębiej, macać twory wirtualne, chcą jakiejś prawdy obiektywnej, a takiej nie ma. Przecież wciąż w sieci pełno nagabywania, natarczywości, nękania, szantażu, a to wszystko za prawdę. Kiedy kobieta jest ładna i wrzuci swoje zdjęcie albo wyśle komuś, to musi się liczyć z tym, że faceci tak szybko nie odpuszczą i mogą się posunąć do wielu rzeczy, (oczywiśnie nie mam na myśli wszystkich, tylko tych, którzy tak się zachowują). Kiedy facet powie, że ma pieniądze, a nie daj Boże, rzeczywiście je ma, to tabun kobiet będzie go chciało, bo bogaty to jak książę z bajki. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.

No dobra. Zapytacie co ze mną? Czemu kasowałam swoje blogi, czemu zmieniałam nicki, dlaczego jestem anonimowa i dlaczego się czepiam akurat dziś i akurat tych szczegółów. Każdy z moich blogów jest blogiem prywatnym, choć czasem napiszę coś o jakiejś z dziedzin sztuki, o społeczeństwie czy walnę sobie zupełną fikcję literacką. Blog to wycinek naszego świata, to skrawki autorów. Wielu z Was było świadkami całej palety emocji na moich blogach, mogliście czytać notki o mojej Mamie, ale większość z Was uszanowała i moje emocje, i moje życie. Oczywiście znaleźli się i tacy, którzy domagali się dowodów, aktów zgonu, zaświadczeń szpitalnych, itp. itd. Próbowano wmawiać mnie i innym rzeczy, które nijak się do mnie miały, zdarzenia, z którymi nie miałam nic wspólnego. Po jakie licho?

Wielokrotnie w sieci usilnie namawiano mnie, aby wysłała swoje zdjęcie. Nagabywano w natarczywny, czasem wręcz chamski sposób i jakie było zdziwienie, kiedy moje kategoryczne "nie!" podpierałam argumentem, że nie znam danej osoby, że nie chcę, że nie wiem, co taki człowiek zrobi z moim zdjęciem przy pomocy photoshopa. Padały później zapewnienia, że mogę ufać, że na pewno nic nie zrobi, że wyśle mi własne zdjęcia. Tjaaaa. Albo pójdę jeszcze dalej... Może miałam podawać na prawo i lewo swój numer telefonu? Zresztą jak dobrze poszukać, można znaleźć jeszcze co nieco, również niektóre namiary na mnie, ze względu na to, czym się kiedyś zajmowałam.

Jeśli zbiorę w jedno to, co już napisałam powyżej, to wg tez niektórych osób, powinno się mnie nazwać oszustką, bo:
  • nie ujawniam swojego nazwiska, mimo że można coś niecoś wyskrobać o mnie w necie
  • nie chcę wysyłać nagabującym mnie facetom swojego zdjęcia (Przyznam, że nie raz nie dwa miałam ochotę wysłać zdjęcie modelki czy jakiejś aktorki, bo przecież tym natarczywcom chodzi tylko o wygląd, aby mieli się do kogo ślinić i może jeszcze by się spuszczali, patrząc na takie zdjęcie. Przecież chodzi tylko o to, aby upewnić się, że drugi człowiek jest ładny, a nie że jest jakimś grubym pasztetem, niezgrabą, starą pudernicą, itp.)
  • nie mam ochoty przenosić znajomości z sieci do reala, a jeśli już się takie coś wydarza, to nie jest decyzją nieprzemyślaną, ale też nie opowiadam o tym na prawo i lewo (Z kilkoma osobami, poznanymi w sieci, utrzymuję kontakt prywatnie, wiem kim są, jak wyglądają itd.) Jednak jeśli kategorycznie mówię "nie chcę" przenosić znajomości na inny poziom, znaczy że nie chcę i już.
  • skasowałam kilka swoich blogów i podpisywałam się różnymi nickami (np. Gdybym bloga pisałam pod jednym nickiem i byłby to blog ociekający seksem, to chyba logiczne, że nie komentowałabym na jakimś forum religijnym pod tym samym nickiem, bo dla niektórych zagorzałych katolików seks jest bleee, nieczysty i w ogóle i nawet nie obchodziłoby ich, że mogę być wierząca, praktykująca, itp. )
  • nie wstawiam dowodów, które mają świadczyć o tym, że mówię prawdę
  • mieszam fikcję z rzeczywistością (np. w opowiadaniach).
Przecież każdy z nas ma swoją prawdę - swoją prawdę o sobie i o świecie. Przytoczę Wam historię najzupełniej realną, która zdarzyła się trzy dni przed 1 listopada. Chciałyśmy z siostrą kupić na grób Mamy cięte złote chryzantemy. W kilku miejscach nie było takich nawet w doniczkach, ale w innych miejscach mieli w doniczkach, natomiast cięte było dość trudno znaleźć. W jednej kwiaciarni pani właścicielka powiedziała nam, że tej odmiany się już nie hoduje, bo to stara polska odmiana i że zajmują się nią wyłącznie pasjonaci, hobbyści, że nie ma jej już w sprzedaży, że nikt w Polsce nie uprawia jej na sprzedaż w postaci ciętej. A oni mają kwiaty z Holandii i tam to w ogóle, nawet pasjonaci nie mają takiej odmiany. Tak wyglądała prawda wg tej pani. Przy czym do naszych dziadków na grób kupiłyśmy złote chryzantemy w doniczce i w kilku miejscach widziałyśmy cięte złote, ale nie bardzo nam się podobały (mimo że mieli dwa rodzaje złotych...), więc kupiłyśmy kremowe, bo mieli ich więcej i nie były przebrane.

Jaki stąd wniosek? Każdy ma swoją prawdę i nie ważne czy chodzi o real, czy o wirtual. Ta pani naprawdę wierzyła w to, co mówiła nam. Może chciała wydać się znawczynią czy coś, żebyśmy jednak kupiły u niej kwiaty? Coś może być dla jednej osoby prawdą, a dla innej już nią nie będzie. A czy jest zgodne ze stanem faktycznym? To pokażą obserwacje i czas. Oliwa zawsze wypłynie.

Coś, co jeden owinie w bawełenkę i nazwie wsparciem, może być w rzeczywistości wyłudzeniem. Coś, co dla kogoś będzie pijaństwem (nie chodzi o regularne picie i alkoholizm, a o upicie się dwa czy trzy razy), może być tak naprawdę krzykiem rozpaczy, wołaniem o pomoc, ucieczką. Coś, co dla jednego jest manipulacją, może okazać się zapewnieniem sobie poczucia bezpieczeństwa. Coś, co dla kogoś jest miłością, w rzeczywistości może być znęcaniem się psychicznym. I tak nazywano mnie oszustką, zdzirą, dziwką, manipulantką, heretyczką, alkoholiczką, pasztetem z brzydką mordą, idiotką, naiwniaczką, zaślepioną pustą lalą, która marzy o zwróceniu na siebie uwagi, histeryczką, lodowatą suką, itp. To tylko kilka z określeń, które krążyły o mnie. A jak się mają do rzeczywistości? Wiedzą ci, którzy mnie znają. A Wam mogę powiedzieć tyle, że jestem: nadwrażliwa, uczciwa do przesady, czasem brutalnie wręcz wywalam prawdę, uparta jak osioł (co poniektórzy mogli się już przekonać), nie osądzam przysłowiowej książki ani po okładce, ani po recenzjach innych, powściągliwa na co dzień i zdystansowana, co może być odbierano jako chłód, lubię siebie i podobam się sobie, a mój wzrok jest jak magnes, ale to tylko moja prawda o mnie samej. Może być zgodna ze stanem faktycznym, a wcale nie musi, choć ja uważam, że jest.

Każdy z nas ma swoją prawdę i każdy z nas w tę swoją prawdę wierzy. Po co śledzić, dochodzić, doszukiwać się, ostrzegać, wywalać cudze życie, publikować cudzą korespondencję itp. itd.? Od wydawania wyroków są sądy i Bóg. Może jeszcze w sieci powinno się propagować lincz i samosąd? Dla wielu w realu takie coś źle się skończyło, ale to nie nauczyło ludzi zbyt wiele. Przecież zawsze lepiej się wypada, kiedy wytyka się innym błędy, a że nie sprawdzone, a że z kontekstu wycięte, a że inni nie znają całej sytuacji tylko wycinki albo zdanie jednej strony, to co to kogo obchodzi.

Czy ludzie udają takich głupich, czy rzeczywiście tacy są? Każdy z nas ma swoją prawdę, ale wcale nie musi jej udowadniać. Ludzie albo w to uwierzą, albo nie. A czy ta nasza prawda o naszej rzeczywistości i o nas samych jest zgodna ze stanem faktycznym? Samo się okaże, ale na siłę, nie da się do tego dotrzeć. Każdy ma swoją prawdą o sobie. Czy jest sens, aby ją niszczyć?

I jeszcze jedna ważna refleksja. Nie osądzam książki (czyt. człowieka) po okładce, ani po recenzjach. Gdybym to robiła, nie przyjaźniłabym się z żadnym z moich przyjaciół, a to naprawdę fantastyczni ludzie.

9 listopada 2009

Intuicja.

Wiele osób twierdzi, że posiada intuicję i potrafi się nią posługiwać, ja również. Jednak pojawia się pytanie, czy rzeczywiście słuchamy tego, co ona nam podpowiada? O intuicji mówi się, że jest naszym szóstym zmysłem, głosem wewnętrznym. Nie każdy ma ją mocno rozwiniętą, nie każdy potrafi jej słuchać, czasem się jej zwyczajnie nie słyszy. Jest tłumiona przez rozum. Jednak jest ona dla nas równie naturalna, jak instynkt dla zwierząt.

Moja intuicja to moje przeczucia, irracjonalne przeświadczenie pewności, głos, który pozornie nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Nie potrafię wyjaśnić powodów wielu swoich decyzji, stosunku do ludzi, swoich zachowań w danych sytuacjach. Wiele razy intuicja uratowała mi tyłek.
Nie ufam swojemu rozumowi tak, jak intuicji, bo rozum nie obejmuje całościowo sytuacji. Oczywiście rozważam intuicyjnie, o ile można w ogóle rozważać w ten sposób, argumenty i wnioski proponowane mi przez rozum.

Myślę sobie, że wiele osób boi się intuicji z powodu jej częstej irracjonalności, doszukują się w niej zmniejszania naszego bezpieczeństwa, pakowania nas w kłopoty. A czy to nie o intuicję chodzi gdy mówimy: "coś wisi w powietrzu", "spadło jak grom z jasnego nieba", "widzę oczyma duszy", "mam nosa"? A co z tak zwanymi olśnieniami? To nie jest przypadkiem intuicja?

Intuicja ma wiele wspólnego z rozwojem naszego ducha. Odwołuje się do rzeczy, które są poza naszą świadomością.

Przeczucia moje są nagłe. Pojawiają się zawsze we właściwym momencie, a jeśli współgrają z rozumiem, wiem, że na pewno dobrze postąpię. Mówię, że myślenie mi szkodzi. Chodzi o to, że kiedy zbyt intesywnie o czymś myślę, o jakiejś sprawie, o rozwiązaniu, o tym, jaki jest dany człowiek, itp. itd. to wzbudzają się we mnie lęki, nie robię nic i nic nie czuję. Oczywiście nie jest łatwo odróżnić głos intuicji od innych, choćby tych z zewnątrz, ale można się tego nauczyć. Nie można się jej bać.

Intuicja to moja siła, to moja iskra, która pozwala mi żyć w zgodzie z samą sobą. Daje mi pewność i poczucie bezpieczeństwa.

8 listopada 2009

Ucieczka.

Czasami bywają w życiu takie chwile, że ma się ochotę uciec gdzieś daleko daleko, myśląc, że wtedy problemy same się rozwiążą albo w ogóle znikną. Czasem chodzi po prostu o złapanie oddechu, pobycie ze sobą, zastanowienie się, zwyczajną zmianę otoczenia. Moje zapędy ucieczkowe zaprowadziły mnie pewnego dnia na Zieloną Wyspę. Wyjazd zupełnie nieprzygotowany, prawie że całkiem spontaniczny. Żadnej pracy nagranej, żadnego noclegu i na dodatek jakaś śmieszna ilość gotówki, bo zwyczajnie nie miałam więcej, no bo skąd, skoro wszelkie moje dochody pochłaniały rachunku albo mój żołądek (oczywiście pochłaniał tę gotówkę w postaci jedzenia i picia;).

Moje kolejne szaleństwo. Znajomi, którzy wiedzieli, że po mnie można spodziewać się tego, że jednego dnia jestem na jednym końcu Polski, a w jednej chwili podejmuję decyzję, że następnego będę na drugim krańcu kraju albo i poza jego granicami, to jakoś nie patrzyli na mnie jak na zupełną kretynkę. Jednak większość głosów wokół mnie była taka, że kompletnie zwariowałam i jeszcze mi się zachciało sprawdzać tam, czy nadaję się do zawodu, jakbym nie miała gdzie się o tym przekonać.

Kupiłam sobie bilet, wyznaczyłam sobie datę, skontaktowałam się z odpowiednimi osobami, aby móc się tam zawodowo przetestować i to by było na tyle. W tamtym okresie byłam zupełnie zabiegana, miałam mnóstwo zajęć, obowiązków. Zaczęłam nienawidzić własny telefon, który uporczywie dzwonił przez cały dzień, nie dając mi chwili wytchnienia. Wciąż było coś, a na dodatek problemy rodzinne. Wszystko zupełnie mnie przytłaczało. Musiałam się wyrwać z tego zaklętego kręgu, żeby nie zwariować. Uciec jak najdalej od tych wszystkich wciąż coś chcących ludzi.

Miałam serdecznie dość mamienia mi oczu różnymi rzeczami, wbijania noża w moje plecy, czepiania się, jęczenia, wydzwaniania do mnie po nocy, wymagania ode mnie poświęcenia nawet czasu na sen na pracę, itd... Przestałam spać, nie miałam czasu jeść i byłam bliska wpędzenia się w kolejną depresję.

Wyjechałam. Nie musiałam spać na ulicy. Dwie doby przed wylotem przyjaciółka załatwiła mi, podczas swojego wesela, nocleg u swojej rodziny. Miałam to szczęście, że bawiłam się z nimi na tym weselu, a w poniedziałek lecieliśmy tym samym samolotem.

Kiedy wspomnę cały swój pobyt za granicą, to mogę śmiało stwierdzić, że szczęścia to ja miałam więcej niż rozumu. Chyba Opatrzność Boska nade mną czuwała, a Szef ma do mnie słabość, bo mogło się wszystko zupełnie inaczej potoczyć.

Mogłam odetchnąć. Uwolnić się. Pomyśleć o tym, czego tak naprawdę chcę. Szybko zachłysnęłam się wolnością. Inne życie. Inni ludzie. Pierwszy dzień był okropny. Zastanawiałam się, co ja tam w ogóle robię i po co przyjechałam. Zmieniło się trochę w stolicy od mojego poprzedniego pobytu. Czułam się dziwnie, ale nie obco, ponieważ nie było to dla mnie tak do końca nowe miejsce, dzięki temu, że byłam tam już wcześniej. Szybko zorganizowałam tam sobie życie i nie musiałam korzystać długo z uprzejmości i gościnności obcych ludzi, siedząc im na głowie, po tym jak spadłam im na nią, jak grom z jasnego nieba ;)

Poznałam tam całe mnóstwo ludzi, o których może Wam opowiem. Niektórzy to takie ewenementy... W każdym razie Hindusi, Murzyni nie dawali mi spokoju, a ja wcale nie miałam blond włosów, lecz czerwone ;) Był też taki jeden Litwin, który chciał się ze mną umówić. Ja wciąż nie i nie i nie. Nie szło go w ogóle spławić. Jednego dnia on do mnie mówi, że może inaczej porozmawiamy. Długo nie musiałam czekać, żeby dowiedzieć się, o co mu chodzi. Facet ubzdurał sobie, że może umówię się z nim, jeśli da mi pieniądze, ale zastrzegł sobie, że liczy na noc ze mną. Zamurowało mnie zupełnie. Usiłowałam wytłumaczyć facetowi, że w ogóle mnie on nie interesuje i że nie jestem damą lekkich obyczajów, aby świadczyć usługi seksualne za pieniądze. Facet był chyba zupełnie zdesperowany, był gotowy zrobić wszystko, żebym się tylko zgodziła. W końcu się z nim umówiłam na jakiś dzień i godzinę i... wystawiłam faceta. Żałowałam, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo miałabym szybciej święty spokój od tegoż zalotnika. Do dziś nie wiem, co on taki desperado był i raczej wiedzieć nie chcę.

Ucieczka udała się doskonale. Była z przygodami. W końcu trzeba było zdecydować się, czy wrócić i posprzątać życiowy bałagan, czy żyć tam dalej, udając przed samą sobą, że wszystko jest w porządku i jestem szczęśliwa. Było mnóstwo plusów. Poznałam świetnych ludzi, oprócz robienia tego, co musiałam do przeżycia, miałam też inną pracę, którą uwielbiałam. Świetnie się w niej realizowałam, miałam też dzięki niej bliski kontakt z kulturą. Do woli mogłam chodzić na wystawy, koncerty. Upajałam się teatrem tańca i performance. Nie zdawałam sobie sprawy, że sztuka współczesna aż tak silnie mnie fascynuje. Zaczęłam zupełnie inaczej ją postrzegać, zbliżyłam się i mnie pochłonęła. Czuję się w niej jak ryba w wodzie.

Wyjazd zmienił mnie jako człowieka. Nakreślił mi inne ramy. Dzięki niemu dookreśliłam samą siebie. Wiem też, że będąc daleko od najbliższych mi ludzi, bardzo cierpię i tęsknię za nimi, choć łatwo adaptuję się w nowym środowisku. Łatwość przystosowania się odziedziczyłam chyba po ojcu. Wiem, że dam radę zacinąć zęby i poradzić sobie w każdych okolicznościach. Nie muszę się ratować ucieczką. Jestem wystarczająco silną osobą, aby nie dać się złamać, choć czasem mam duże zachwiania, wahania, a sił brakuje. Świadomie podążam swoją drogą i wiem, co jest dla mnie najważniejsze.

Czy już więcej nie ucieknę? Nie potrafię powiedzieć. Niedawno byłam bliska tego, miotając się ze sobą po stracie mamy. Nasiąkałam jak gąbka emocjami bliskich, nie mogąc przy nich okazać słabości. Podpora dla nich. W lustrze widziałam tylko cieknącą gąbkę, która już więcej emocji i uczuć nie jest w stanie zaabsorbować. Zgubiłam gdzieś to, co sama czułam.

Uciekam przed miłością. Od zawsze. Przeraża mnie. Czy przestanę przed nią uciekać? Chyba właśnie przestałam.

A Wy przed czym uciekacie?

7 listopada 2009

ogień

przecięte cieniem krzywizny jego ciała
szorstkość delikatność siła
pulsujące niebieskie nitki
sunące delikatnie pod skórą

w miękkości warg
szukam smaku ognia
badając opuszkami palców
fakturę napiętych mięśni

w blasku księżyca
oddycham twoim zapachem
powoli jakbym
oddawała się mglistemu światłu

moje ciało czeka na sen
który nigdy nie nadchodzi
zatracam się w wilgoci nocy
będąc tu dla ciebie

jestem tym czym chcę być
a ty jesteś nagi
jak i ja
w snach naszych

wszystko się zamazuje
czuję
we mnie
twój ogień




5 listopada 2009

Emocje.

W jakichś 80% składam się z emocji i dość emocjonalnie odbieram rzeczywistość, może również przez posiadany poziom wrażliwości. Jednakże nie zawsze wszystko, co czuję, ujawniam. Wiele z emocji chowam w środku, duszę w sobie. Zwykle bywam dość powściągliwa dla ludzi, niektórzy twierdzą, że wręcz chłodna. Dopiero przy bliższym poznaniu, kiedy czuję się pewniej, bezpieczniej, buduje się bliższa i głębsza relacja, pozwalam sobie na okazywanie emocji. Nie należę do wylewnych słownie osób jeśli chodzi o uczucia i emocje, raczej okazuję to gestami, choć oczywiście również mówię o tym.

Jeśli już okazuję emocje, robię to spontanicznie. Ktoś kiedyś stwierdził, że jestem teatralna i z pewnością robię to na pokaz, skoro aż tak bardzo się cieszę, czy pozwalam sobie na łzy, które inni widzą. Sprawiło mi to przykrość, ponieważ emocje były szczere i bardzo dla mnie naturalne, jak i moja spontaniczność. Od tamtego czasu staram się pilnować, chować w siebie. Dla tej osoby moje emocje wydały się śmieszne.

Ludzie różnie reagują na emocje. Jedni się ich boją, inni się z nich śmieją, a inni je pokazują, a jeszcze inni ukrywają je w sobie. Powody takie stanu rzeczy są różne. Najczęściej nie okazujemy emocji, aby nie zostać skrzywdzeni, aby nie wydać się śmiesznymi. Mężczyźni często uważają pokazywanie emocji za niemęskie. Zresztą, czy nie jest tak, że wpaja im się, że powinni być twardzi, nie płakać, nie ulegać emocjom? A czy nie uczy się dziewcząt tego, że powinny być wrażliwe, mieć emocjonalne podejście, a później wytyka im się łzy, to że biorą wiele rzeczy do siebie? Nie tak jest?

Oczywiście są ludzie, którzy wykorzystują emocje, aby osiągnąć jakiś cel. Potrafią nawet zrobić spektakl, zalać się łzami na zawołanie, aby wymusić to, co chcą. Wiele osobom zdarza się grać na emocjach, na uczuciach innych ludzi, wykorzystywać je, wykorzystywać ludzką wrażliwość. Dla mnie takie postępowanie jest nieludzkie i bardzo egoistyczne.

Emocje nie są złe. Nie jest czymś złym ich okazywanie. Oczywiście każdy z nas z inną intensywnością je okazuje. Niektórych może przytłaczać duża intensywność wypływających emocji, dotyczy to zarówno złości, smutku czy radości, właściwie wszystkich emocji. Z kolei emocje innych ludzi są o tak słabej intensywności dla otoczenia, choć oni mogą je głęboko i silnie przeżywać, że ludzie mogą ich nie dostrzegać, myśląc, że dana osoba wcale nie okazuje uczuć i jest niczym lodowiec.

Okazujemy emocje na swój sposób, z sobie tylko właściwą intensywnością. Jeśli nasze emocje nie krzywdzą nikogo, nie są przykre dla kogoś, to po co zmuszać ludzi do zaprzestania ich okazywania czy do tonowania intensywności?

Mam coś takiego, że czasem nie potrafię się powstrzymać od emocji, zmniejszyć ich intensywności.

Emocje, które wypływają z nas pod wpływem różnych sytuacji, są ważną częścią nas i naszego życia. Dobrze jest je uzewnętrznić. To nic złego, jeśli mówimy bliskim, że ich kochamy, kiedy ich przytulamy, kiedy uśmiechamy się do ludzi. To nie chęć zwrócenia uwagi na siebie, że płaczemy, gdy jesteśmy smutni. Strach jest ludzkim uczuciem i okazywanie go nie jest niczym złym. Złość tłumiona w środku może wypłynąć ze zdwojoną siłą, jeśli będziemy ją dusić w sobie.

Emocje są naturalną reakcją naszego organizmu. Żyjemy, czujemy, więc towarzyszą nam one każdego dnia. Okazujmy, nie bójmy się ich. Dopóki nie uderzają w drugiego człowieka, krzywdząc go, są dobre.


4 listopada 2009

O upodobaniach, podarunkach i urodzinach.

Nie lubię własnych urodzin. Nie cierpię tego dnia od dzieciństwa. Zawsze chcę, aby jak najszybciej minął, aby się wreszcie skończył. Dzień, który jest jednocześnie rocznicą śmierci mojej siostry, mojej bliźniaczki. Jakoś tak dziwnie jest, że nie potrafię spojrzeć na ten dzień, który tak szybko nadchodzi, już w tym tygodniu (uprzedzając pytania - nie, nie dzisiaj), jako na swoje święto. Zawsze patrzę na niego przez pryzmat śmierci. Może to wynika z tego, że bliźniaki są w jakiś sposób ze sobą silnie związane?

Bywały różne. Czasem zupełnie okropne. A czasem bardzo miłe. Moi przyjaciele to kochane istoty i dzięki nim zawsze się uśmiecham w ten dzień kilka, kilkanaście razy. Bardzo Wam wszystkim kochani za to dziękuję. Moja rodzina za to przejawia czasem dziwaczne pomysły i też się śmieję dzięki nim. Były jednak też lata, gdy najmniej lubiany dzień w roku obfitował w jeszcze bardziej nielubiane podarunki.

Pamiętam, jak jednego roku dostałam bilety na film, na który nie dość, że iść nie chciałam, to jeszcze nie gustuję w czymś takim. Przyjęłam oczywiście i poszłam. Przespałam cały seans, więc stwierdziłam, że trzeba sobie odbić i akurat grali coś w stylu filmów Tima Burtona, chyba nawet coś Burtona, więc sobie odbiłam poprzednią nudę. Za to po seansie, czekały na mnie pretensje faceta, że jak to w ogóle śmiałam sobie iść na inny film, a nie na ten, który on wybrał. Później koleżanka chciała się spotkać w "bardzo ważnej sprawie", która okazała się tak błaha... Przegoniła mnie przez pół miasta w ulewnym deszczu. Spokojnie mogło to poczekać, ale za nic nie szło z niej wydobyć, o co chodzi. Wracałam przemoczona, co zaowocowało gorączką. Jednak nic nie przebiło prezentów... różne gadżety w stylu sado-maso, coś dla permamentnego pesymisty (ejjj no nawet jak miewałam stany depresyjne nie było aż tak źle, żebym widziała wszystko w czarnych barwach), kwiaty, których nie lubię, czekoladki z alkoholem, których nie znoszę. A i dostałam jeszcze tort czekoladowy na alkoholu. Na samą myśl, aż mnie skrzywia do dzisiaj. Był paskudny. Jednak ja jak zwykle z miłym uśmiechem przyjęłam wszystko, spróbowałam, a później znajomi na drugi dzień wmłócili wszystko, wybawiając mnie z kłopotu.

Bywają ludzie, których czasem nie wiadomo, czym obdarować w ich święto, bo stać ich na wszystko, wiele posiadają. Są i tacy, którzy liczą na Bóg wie co, jakieś wielkie, drogie prezenty. Inni lubią dostać coś oryginalnego, nietuzinkowego, coś, czego nie produkuje się masowo. Są też tacy, którzy cieszą się ze wszystkiego. Cieszą się, że inni o nich pamiętali. Ja należę do tych ostatnich.

Kiedy już wybiera się coś dla kogoś, należy jednak wziąć pod uwagę gust i upodobania tego człowieka, którego chcemy obdarować, bo po co powodować czyjeś zakłopotanie, robić komuś problem prezentem czy wręcz powodować irytację lub wrogość czy narażać się na śmieszność. Książka dla kogoś, kto nie lubi czytać; płyta z muzyką techno dla wielbiciela muzyki poważnej, różowa bluzeczka dla kogoś, kto nie cierpi różu, krawat dla kogoś, kto nie nosi krawatu, alkohol dla abstynenta, itp. itd. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.

Dla mnie liczy się gest, pamięć i drobinki sprawiają mi ogromną przyjemność. Nie lubię jednak, gdy ktoś wprawia mnie w zakłopotanie zbyt drogim prezentem, czuję się trochę niezręcznie wtedy. Gdy otrzymuję coś do czego pałam aż nazbyt widoczną niechęcią, to zastanawiam się, czy czasem ten człowiek nie daje mi czegoś tak na "odwal się", żeby było. Czy w ogóle ktoś taki pomyślał zanim kupił?

Chyba każdy z nas coś lubi, a czegoś nie i sądzę, że raczej mało kto kryje się z większością swoich upodobań, bo oczywiście są sfery bardzo prywatne, o których na prawo i lewo się nie opowiada.
Jeśli chodzi o mnie, moja lista nielubianych rzeczy wygląda następująco:
  • czerwone róże - oczywiście to już wiecie, niech sobie rosną w ogródku
  • czekoladki i czekolada z alkoholem - to już również wiecie ;)
  • płyty z muzyką techno, disco-polo, tanim popikiem, kiepskim elektro, wszelkie cd typu jakaś tam eska-imprezka itp. - proszę mi wybaczyć, jeśli ktoś to bardzo lubi, z chęcią mogę innych nimi obdarować, ale moje uszy to morduje, tak jak innym uszy morduje muzyka poważna czy choćby metal
  • gadżety erotyczne - bez komentarza... ;)
  • różowe ubrania i dodatki - kolor ten jest dla mnie typowo łazienkowy i pościelowy, doskonały do makijażu, jako lakier do paznokci, ale za nic nie włożę czegoś, co jest różowe
  • torty na alkoholu, torty czekoladowe - zabójstwo dla moich jelit, no chyba że ktoś chce patrzeć, jak zwijam się z bólu, w końcu ludzie mają różne upodobania..
Lista krótka, treściwa i łatwa do zapamiętania. Na wszystko, co powyżej dostaję "alergii", a wszystkie z powyższych rzeczy dostawałam w prezencie i to od osób, które mnie znały, przynamniej na tyle, aby wiedzieć, czego nie lubię.

Przecież można człowieka obdarować tak wieloma rzeczami. Choćby papierem toaletowym - bardzo praktyczne i raczej każdy używa, zresztą ma wiele zastosowań. Może służyć nawet jako notatnik. Kilogramem gwoździ... przydatne i pożyteczne, zastosowań całe mnóstwo. Woda mineralna - w końcu bez niej żyć nie idzie, no chyba że naszym celem jest śmierć przez odwodnienie, a raczej mało kto miewa aż tak głupie pomysły. Wszystko zależy od upodobań obdarowywanej osoby... a te, jak wiemy bywają różne.

A jak to z Wami jest ;)?

3 listopada 2009

Czekoladawe opowieści.

Myślałam, że już o mnie zapomniała. Długo jej nie było. Pewnie, jak zwykle zabiegana, roztargniona. Ostatnio była bardzo smutna, ale dzisiaj się uśmiecha. Ma miękkie, gładkie, niezbyt długie włosy. Nie to, co tamta obok... siano lepiej wygląda, niż to, co ona ma na głowie. Chropowate, zniszczone, trochę jakby je podgrzewała i przypalała. Auuuć! Nie zazdroszczę tej Platynowej takiego traktowania. Chociaż do Włoch to bym pojechała... Co prawda nie mogę narzekać, że ta moja nigdzie mnie nie zabiera, no ale nie podróżuję tak, jak Platynowa.

Jestem z tą moją dość krótko, nie tak długo, jak Ognista Chilli czy Czerwień Granatu, ale sama mówi, że mnie uwielbia. Zresztą nie tylko jej się podobam. Inni się również mną zachwycają, to bardzo miłe. Nic w tym dziwnego skoro jestem tak intensywna, błyszczę. No dobra, ale to jej zasługa, bo o mnie dba. Chociaż czasami mogłaby sobie odpuścić już tę suszarkę. Gorrrąco mi. A w ogóle to lubię, jak mi czasem lekko faluje świat. Tak delikatnie wiruje, kręci się. Szkoda, że tak rzadko. To przez tę suszarkę. No dobrze, ale ona jest usprawiedliwiona, bo zimno i wieje, a poza tym z pewnością, gdybym zmarzła, zbrzydłabym okropnie. Z drugiej strony, gdyby świat miałby mi tak falować, kręcić się przez cały czas, jak tej tam Miedzianej B. to chyba bym spłukała się czym prędzej, sprała i w ogóle uciekła.

Miodowa się wyprowadza od tej lekko spalonej na sztucznych lampach. Nie było jej tak źle, nawet dbała o nią. Spikerką chce być, więc i Miodowa musiała dobrze wyglądać, ale moim skromnym zdaniem to jej właścicielka powinna udać się jednak do tego logopedy, o którym mówiła. Zresztą to nie problem Miodowej, bo teraz wprowadzi się Beżowa, ale dziewczyna się jej trochę boi. Prędzej by ją Ognista pogryzła, ale Beżowa jest miła. Zresztą pasują do siebie. Obie są bardzo ładne i z pewnością tak zostanie, jak się nie będą za często przypalać na lampach. Może je kiedyś w telewizji zobaczę, bo prezencję mają świetną.

W sumie to nie mogę narzekać. Mam ciekawe życie. Ona wciąż coś wymyśla, ma interesujące pomysły, ale czasem to trochę strach się bać, co wpadnie jej do głowy. Jednak o mnie nie zapomina i zawsze dba. Odświeża. Jest delikatna, pomijając już tę suszarkę. Dba o moją prezencję. Trochę mi przykro, bo ostatnio jest smutna i mało się uśmiecha. Myślę, że czuje się samotna. Wolę jak jest wesoła, wtedy mi tak lekko i przyjemnie.

Oho. Będzie cięcie. Trochę więcej niż zwykle. Byle nie za dużo. Hmmm... Grzywka? No dobrze, byle nie jak od linijki. Chyba jej to nie wpadnie do głowy. Uffff... ta fajna. Ładnie wyszło. Uśmiecha się! Ale się cieszę. I nic w tym dziwnego. W końcu pasuję do tej mojej Chocolate. Przecież jestem Czekoladowa!

2 listopada 2009

...

Zostawiam Wam dziś dwie piosenki wraz ze słowami. (w tytule piosenki jest link, wystarczy kliknąć ;) Wybrałam te dwie, ze względu na charakter dzisiejszego dnia, zadumę, refleksję, ale też dlatego że należą one do moich ulubionych. Właśnie tak dziś czuję.

Erykah Badu - Orange Moon


I'm an Orange Moon
I'm an Orange Moon
Reflecting the light of the sun

Many nights he was alone
Many, many, many nights
His light was so bright that they turned away
And he stood alone
Every night and every day
Then he turned to me
He saw his reflection in me
And he smiled at me when he turned to me
Then he said to me

How good it is, how good it is
How good it is, how good it is

I'm an Orange Moon
I'm brighter than before
Brighter than ever before
I'm an Orange Moon and I shine so bright
Cause I reflect the light of my sun
I praise the day, he turned my way
And smiled at me
He gets to smile and I get to be orange,
That I love to be

How good it is, how good it is
How good it is, how good it is
How good it is, how good it is
How good it is, how good it is

(Oh...)
Shine so bright
(Oh...)
He ruled the day, I ruled the night
(Oh...)
Shine, shine, shine
(Oh...)

How good it is, how good it is
How good it is, how good it is
How good it is, how good it is
How good he is, how god is
How good it is, how good it is
How good it is, how god is
How good it is, how good it is

I'm an Orange Moon
I'm brighter than before, brighter
Reflecting the light of the sun
Smile at me




Jeff Buckley - I shall be released

(oryginalnie Bob Dylan)

They say everything can be replaced,
Yet every distance is not near.
So I remember every face,
Of every man who put me here.

I see my light come shining
From the west unto the east.
Any day now, any day now,
I shall be released.

They say every man needs protection,
They say every man must fall.
Yet I swear I see my reflection
Some place so high above this wall.

I see my light come shining
From the west unto the east.
Any day now, any day now,
I shall be released.

Standing next to me in this lonely crowd,
Is a man who swears he's not to blame.
All day long I hear him shout so loud,
Crying out that he was framed.

I see my light come shining
From the west unto the east.
Any day now, any day now,
I shall be released.





ps. Jeśli ktoś ma siłę i ochotę (ja nie mam na to dziś mocy) może przetłumaczyć to wrzucę tłumacznie.