24 listopada 2009

Muzyczne przeżycie estetyczne.

Nocą przeraźliwie hulał wiatr, świszczało, trzeszczało. Było okropnie zimno pomimo szczelnie zamkniętych okien i włączonego kaloryfera. Z zimna nie mogłam zasnąć, więc włączyłam sobie jedną z płyt wytwórni Blue Note. Przestałam myśleć o pogodzie za oknem, wietrze, zimnie i padającym deszczu. Oddałam się magii dźwięków. Muzyczne przeżycie estetyczne.

Dziś po południu, gdy wracałam autobusem do domu, kierowca włączył sobie muzykę... jakieś okropnie tandeciarskie disco - polo. Rozpuścił to na cały regulator. Nie mam zupełnie nic przeciwko gustom muzycznym innych ludzi, ale katowanie współpasażerów śpiewającymi żabami? Jarmarczny jazgot przekupek na targowisku jest milszy dla ucha niż to, co zapodał pasażerom kierowca. Skutecznie zagłuszył informację o zbliżaniu się do kolejnych przystanków. Dobrze, że wyjątkowo był mały korek. Po minach współpasażerów widziałam, że nie tylko ja byłam niezbyt szczęśliwa i lekko poirytowana tym żabim śpiewem. Gdyby żaby mogły śpiewać po ludzku, z pewnością podobnie by to brzmiało, więc dobrze, że zostają przy rechotaniu. Może dlatego że rechot żab jest miły dla ucha?

Zestawiłam sobie gust muzyczny kierowcy ze swoim własnym, żeby zająć czymś myśli w trakcie jazdy autobusem. Tak właściwie to od czego zależy ten nasz gust, nasza wrażliwość na dźwięki? Może w łonie matki to się kształtuje? Albo w genach mamy zapisane? A może to zależy od naszego słuchu? Może jednak wpływ na to ma wychowanie, środowisko, znajomi? Nie mam zielonego pojęcia. Może ktoś wie coś w tej kwestii i mnie oświeci?

A może po prostu do pewnej muzyki trzeba dojrzeć? Może tu chodzi o jakiś poziom odbioru? W sumie każdy z nas inaczej odbiera daną sztukę. Przychodzi mi też do głowy rozumienie dzieła. Wyobraźmy sobie zupełnie zwyczajnego odbiorcę X, który specjalnie nie interesuje się sztuką. Człowiek taki wybiera się do jakiegoś centrum sztuki, gdzie może zapoznać się z dziełami z różnych epok, powiedzmy, że idzie do Galerii Narodowej w jakimś państwie. Widzi obrazy z różnych epok. Na jednych są drzewa, góry, łąki, jakieś zwierzątko się zdarzy czy człowiek, a na innych widzi zupełną abstrakcję. Odbiorca rozumie te obrazy, na których widzi rzeczy, które zna, ludzie wyglądają jak ludzie, itd. Kiedy patrzy na te abstrakcyjne, na których widzi np. plamy kolorowe, nie wie, jak ma "ugryźć" te dzieła. Patrzy, stwierdza, że nie rozumie, dochodzi do wniosku, że to jakiś badziew, że to nie jest sztuka, tylko wielkie G***. Nie jest tak, że jeśli nie rozumiemy czyjejś twórczości, nawet na swój sposób (bo czasem naprawdę ciężko zbliżyć się choć troszkę do tego, co autor miał na myśli), to odmawiamy temu czemuś wartości, nie nazywamy tego sztuką w danej dziedzinie?

Możliwe, że tak samo jest z muzyką. Kiedy się jej nie rozumie, kiedy nie dociera, nie odsuwamy tego na margines? Ze mną jest tak, że nawet jeśli ktoś nie umie śpiewać, za bardzo nie ma słuchu, ale śpiewa czy gra, to ja nazwę to muzyką i może to się komuś nawet bardzo podobać. Jest przecież całe mnóstwo gatunków muzycznych i każdy ma swoich wielbicieli.

Jednak ja sobie dzielę muzykę na tzw. półki.

Jest dno - czyli totalna amatorszczyzna, fałszowanie, brak słuchu itp. Na żywo sobie nie radzą.

Jest półka niska - jednak coś tam ci ludzie śpiewają, głosy mają takie sobie, z taką muzyką poradzi sobie każdy amator z przeciętnym słuchem - coś w stylu: "zostawiłaś mnie, odeszłaś, Ty ****" albo "ja Cię kocham a Ty mnie". Generalnie zero polotu i inwencji twórczej, wałkowanie starych schematów. Na żywo kiepsko im idzie.

Jest półka średnia - nawet coś sobą prezentują, mniej wałkują stare schematy, choć wciąż mocno powielają, teksty nadal nijakie choć dużo lepsze, no i śpiewać i grać potrafią, często błyszczą hitami z popularnych stacji radiowych - muzyka z danego gatunku na tej półce podobna do siebie, a utwory danego artysty są mocno podobne od siebie i niewiele się różnią. Generalnie to rozrywka dla mas i taka "imprezówka" przy której większość społeczeństwa dobrze się bawi. Na żywo nawet całkiem dobrze sobie radzą, ale nie można oczekiwać za wiele.

Jest także półka wysoka - śpiewają całkiem nieźle, tworzą dobrą muzykę i teksty, sporo inwencji twórczej, wyróżniają się z masy podobnych utworów. Zdarza im się wskoczyć na wyższą półkę, ale części z nich brak charyzmy. Są tu naprawdę dobrzy muzycy. Na żywo jest czego posłuchać. Ogólnie dobra muzyka. Można się przy niej również dobrze pobawić i niekoniecznie jest przy tym katorgą dla uszu. Jest tu także również ta lepsza rozrywka dla mas - czyli ci z talentem.

I jest moja ulubiona GÓRNA półka - są tu ci najlepsi. Ludzie z charyzmą, pasją i wielkim taletem. Utwory są świetnie muzycznie i tekstowo. Wyróżniają się z całej masy nijakości, szarości. Najlepsze głosy, najlepsi muzycy, kompozytorzy. Na żywo - miód. Balsam na duszę. Znajdziemy tu oczywiście cały przekrój przez gatunki - od muzyki poważnej aż do rapu. Innowacja i to coś - dusza. Rzadko się zdarza, aby wpadło tu coś, co jest rozrywką dla mas.

Przykładów podawać nie będę, choć... powiem Wam, że na mojej górnej półce można znaleźć na przykład Milesa Davisa, Mozarta, Jeffa Buckley'a, PJ Harvey, Ninę Simone, Tori Amos, Astor Piazzolla itd. Jest całkiem pokaźna, może dlatego że nie lubię bylejakości. W muzyce szukam duszy.

Można się ze mną nie zgodzić. Można, bo każdy inaczej odbiera muzykę. Rozumie ją bądź nie, może nawet nie ma potrzeby rozumienia, a może na inne aspekty zwraca uwagę. Może dla kogoś wyznacznikiem jest sława artysty albo to, czy piosenka jest hitem w popularnym radiu, a może po prostu chodzi o zabawę. Dla jednego przeżyciem estetycznym będzie disco - polo, a dla innego jazz z Blue Note Records.

2 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o gusty czy gusta muzyczne to jestem skłonna uwierzyć przysłowiu: "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci". Z wczesnego dzieciństwa pamiętam niedzielne poranki, gdy budziła mnie muzyka symfoniczna z radia (telewizorów wtedy nie było, taki jestem ...mamut). Moje dziecko też było zmuszone słyszeć te muzykę, gdy jego matka słuchała. I wydaje mi się, że mamy podobne gusta. Choć zdarza się, że on odkryje coś nowego i woła mnie żebym posłuchała. Ostatnio jakiś oksfordzki chór czy coś. A szanty lubisz, Czekoladko?

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Aniu :) A wiesz, że to możliwe z tym nasiąkaniem... Ja mój gust chyba trochę zawdzięczam mojej pani od tańca i ojcu :) A szanty? A pewnie! Oj nie raz się śpiewało do rana albo i bywało na koncertach ;) W końcu ja się trochę w tym wychowywałam, bo szanty związane są z zawodem mojego ojca - nie ma to jak marynarz ;)

    OdpowiedzUsuń