30 marca 2013

Zapach świąt.

Minęła północ. Zupełnie tego nie zauważyłam. Dzień zaczął się wcześnie i zdawał się nie mieć końca. Jakoś tak jest, że od wielu lat Wielkanoc zwiastuje moją obecność w kuchni w zwiększonej ilości. A to wszystko z powodu ciast. Odkąd moja kochana mamusia stwierdziła, że moja babka jest lepsza niż jej i że ona już nigdy żadnej nie upiecze, pieczenie ciast na Wielkanoc to moja działka. Z drożdżówką było dokładnie tak samo. Nie dotykam się jedynie do sernika, bo do niego to rękę ma moja najstarsza siostra. 

Babki pomarańczowe i cytrynowe, bułeczki drożdżowe, drożdżówka, 3bit zwany przez moją siostrę uparcie snickersem (choć są to dwa różne placki, choć właściwiej byłoby powiedzieć, że desery), ciasto z wiśniami, tiramisu i wszystko inne, co sobie rodzina wymyśli, robię ja. A gdy tak przesiąknę zapachem tych wszystkich słodkości, to nie mam już ochoty ich jeść. 

Drożdżówka to takie ciasto, bez którego świąteczne śniadanie nie istnieje. Powód? To najlepszy dodatek do białej kiełbasy. W Wielką Sobotę zawsze budził mnie zapach świeżego ciasta drożdżowego, które piekła mamusia. Zwyczajny przepis, niezwykłe ciasto. Budzi tyle wspomnień... Upieczone, pachnące... studzi się właśnie na kuchennym stole. Jak co roku pełne jest moich łez. Tylko wielkanocna drożdżówka (letnia czy jesienna już nie) okraszona jest łzami, bo to taki czas, w którym zapachy przypominają mi bliskich, zwłaszcza mamę. Zapachy budzą tęsknotę... To ciasto ma moc. I tylko z tego przepisu. Specyficzny zapach? Pojęcia nie mam. Mój nos wyczuwa i już w myślach pojawia się tylko jedno wspomnienie - mama. A kiedy do tego zapachu dodać zapach gorącej białej kiełbasy - to myśli krzyczą głośno: "Tato!". 

Każdy dom pachnie inaczej. W każdym domu święta pachną inaczej. Moja Wielkanoc od dzieciństwa ma zapach drożdżówki, białej kiełbasy, kaczki wypychanej (Wiem, że nadziewanej, ale gdy byłam mała, nie mogłam sobie przypomnieć słowa - nadziewana - i stąd wzięła się - wypychana. ).

Długo zastanawiałam się nad tym, co jest z tą drożdżówką. Niby takie nic. Placek, który można kupić wszędzie. Jednak takiego nie kupię nigdzie. Robię je na wyczucie. Nie umiem podać idealnie dokładnych proporcji. Moje dłonie, które od lat powtarzają ruchy rąk mojej mamy, czują to ciasto. Nie potrafię go zrobić inaczej. W kontekście ciasta, najdziwniejsze jest jednak coś innego, ale i na tę opowieść przyjdzie czas.