10 marca 2015

Koszmary i koszmarki.

Paskudna rzeczywistość pozbawiła mnie weny, a pętające się wszędzie mikroby, wirusy oraz inne paskudztwa zabrały mi siły. Bóle głowy, gorączka, mdłości, katar, kaszel i cała litania przypadłości, do tego brak chęci i motywacji do czegokolwiek. Nie jest to mój najlepszy okres. Zdecydowanie nie jest. Walczę z tym wszystkim i usiłuję się zmobilizować -tylko że... jak dotąd to z mizernym skutkiem mi idzie. 
 
Miewacie czasem stany lękowe? Mi się zdarzają. Jako dziecko bałam się ciemności. W nocy i w ogóle po ciemku moja wyobraźnia wręcz szalała, napędzając machinę lęku. Wiele lat później przestałam się bać ciemności, ale czasami mam takie dziwne uczucie w środku... niby to nie jest lęk, ciemność mnie nie przeraża, ale bywają wieczory, kiedy nie zasnę bez zapalonego światła. 
 
Od lat nie sypiam w ciszy. Towarzyszy mi radio, muzyka, film, jakiś program w telewizji, cokolwiek. Bardzo rzadko zdarza się, że zasnę w ciszy - dzieje się tak zwykle, gdy bardzo źle się czuję albo mam tak koszmarną migrenę, że nie jestem w stanie znieść jakiegokolwiek dźwięku. Bywają dni i wieczory, gdy cisza mi bardzo odpowiada, ale zasypianie w niej jest wyjątkowo trudne dla mnie, ponieważ mój słuch jest wyczulony, a głosy z otoczenia mnie rozpraszają, niepokoją. O wiele lepiej zasypia mi się, gdy mój słuch może się na czymś skupić. Cisza przy zasypianiu jest nie do zniesienia dla mnie, zwłaszcza od choroby i śmierci rodziców. 
 
Wiecie czego się jeszcze boję? Tego że nikt tak naprawdę mnie nie potrzebuje i że gdybym nagle umarła, to może ktoś by przyszedł na mój pogrzeb, ale czy ktokolwiek szczerze by po mnie płakał? Czy ktoś by mnie pamiętał? Czy może otoczenie zapomniałoby równie szybko, jak część mojej najbliższej rodziny o moich rodzicach? Nie cierpię czuć się niepotrzebna. 
 
Przypomniało mi się coś jeszcze. Nie dotyczy to lęków, lecz mojego dzieciństwa i jedzenia. Mam swoje koszmarki, jak wiele dzieci. 
 
Kiedy chodziłam do przedszkola, nie znosiłam, gdy po obiedzie czekała na nas obrana i sucha marchewka, do której jedzenia nas zmuszano. Obrzydliwość. Smakowała jak wióry. I zawsze kończyła, o ile mi się nie udało wypluć jej do kibelka czy do śmietnika, w mojej chusteczce albo w kieszeni spodni. Obrzydliwa przeżuta marchewkowa papka na długo zniechęciła mnie do chrupania marchewki.
 
Natomiast śniadania były dużo lepsze. Jak było kakao albo zupa mleczna, to był dobry dzień. Co prawda zupa mleczna nie dorastała do pięt tej, którą robiła moja mama, ale i tak smakowała dobrze. Gorzej było, gdy próbowano wmuszać we mnie bawarkę i częstowano mnie nią, zamiast herbatą. A dla mnie przypominało i wciąż przypomina to brudną wodę od mycia naczyń. Przepraszam, jeśli uraziłam zwolenników herbaty z mlekiem, ale dla mnie to profanacja herbaty i koszmar dzieciństwa. Na szczęście rodzice wybawili mnie od picia tegoż, zgłaszając, że mam dostawać herbatę albo kakao. Ciepłego mleka też nie wypiję. Zimne i owszem, o ile nie było wcześniej przegotowane.
 
Natomiast płatki z zimnym mlekiem mi nie podchodzą. Muszę mieć ciepłe mleko.
Była jednak jedna rzecz, którą uwielbiałam w przedszkolu i wręcz byłam gotowa bić się o nią - a mianowicie o kanapki z twarogiem i rzeżuchą. Fantastyczne. To było coś, co smakowało wybornie. Dlatego ostatnio odnowiłam znajomość z rzeżuszką, którą upiększam kanapki z twarożkiem właśnie. 
 
Wiosną pachnie... Czujecie?