28 lipca 2010

O ludziach, moim lęku, pewnym spotkaniu i przyjaźni.

Od kilku dni towarzyszy mi jakiś taki wewnętrzny lęk. Rozsypana sól, rozlany wrzątek, książki, które wypadły mi z rąk na podłogę, upadające sztućce...

W sobotę znalazłam się w północno - zachodniej części naszego kraju. Droga do miejsca docelowego obfitowała we wspomnienia, te dobre i te złe także, w pytania, na które od lat nie znam odpowiedzi. Choćbym usilnie próbowała o tym wszystkim nie myśleć, nie da się.

Wspomnienie o kimś zapadło we mnie już tak głęboko, że nie sposób się go pozbyć. Chyba nawet bym nie chciała, mimo że wspomnienie jest bardzo pozytywne, to kiedy przypomina o swoim istnieniu, wywołuje ból. Nauczyłam się z tym żyć. To tylko jedna rysa więcej.

Im bliżej byłam celu podróży, tym silniej czułam lęk. Przełyk ścisnął mi się, żołądek już chyba przypominał ósemkę, a ja straciłam apetyt. Mogłam wrócić, ale przecież nie należę do osób, które poddają się własnym lękom bez walki. Wyciszyłam się muzyką i dotarłam na miejsce, ale na samą myśl o zjedzeniu czegokolwiek zaczynało mnie mdlić.

Późne popołudnie, jedno piwo i film o kolei transsyberyjskiej doprowadziło mnie do głupawki i znieczuliło na tyle, abym przestała czuć się wewnętrznie sparaliżowana. Wybrałam się z J. w miejsce M, w którym jeszcze nie było aż tak wielu ludzi. Nie minęło kilka chwil, a M wypełniło się osobami w różnym nastroju. Miałam wyjątkową ochotę obserwować tych wszystkich ludzi i interakcje między nimi, ale próbowano wzbudzić moją aktywność, ujawnić moją obecność, a ja tak bardzo chciałam być niewidzialna, bo tylko wtedy miałam możliwość widzieć, jakie emocje przepływają między ludźmi, z jakimi emocjami przyszli do M, jakie relacje ich łączą.

Kto zna J. to wie, że to totalny ekshibicjonista i ekstrawertyk, pierwszy plan, dusza towazrzystwa, artysta ze zmysłem i umiejętnościami praktycznymi. Jednak o tym, co siedzi głęboko w J. trzeba czytać między wierszami, a obserwacje interakcji i emocji, które przepływają między J. a innymi ludźmi są czasem zaskakujące.
Jeśli chodzi o moją osobę, J. mnie przeraził, ale o tym może za chwilę.

Siedziałam tak sobie, przyglądałam się ludziom, przysłuchiwałam się rozmowom, czasem wymieniałam z kimś ze dwa czy trzy zdania, aby nie wydać się zupełnie mało towarzyską osobą, ale wyjątkowo jak na siebie nie miałam ochoty na gadanie, ponieważ tak bardzo wciągnęło mnie obserwowanie ludzi, z których większość widziałam pierwszy raz w życiu, tylko kilka osób poznałam już wcześniej, ale właściwie też nie za wiele mogłam o nich powiedzieć.

Słuchałam i patrzyłam na intro- i ekstrawertyków, na tych, którzy lubią mówić i na tych, którzy wolą słuchać. Powietrze było nasycone emocjami i nawet nie potrzeba było zbyt wiele alkoholu, można się było upić ludzkimi uczuciami.

Najpierw chciałam Wam o tym wszystkim powiedzieć, ale... kiedy wracałam w niedzielę do domu, dotarło do mnie, że tak jak ja nie chciałam, aby ktoś spostrzegł mój strach i samotność, ani tym bardziej, aby o tym mówił, to być może i ja powinnam zachować dla siebie to, co zaobserowałam. A widziałam wiele, kipiącą radość i szczęście, rozmaite relacje międzyludzkie, sympatie i antypatie, widziałam cały wachlarz intymnych emocji, które powinny pozostać w ukryciu, nicie porozumienia i niezrozumienia, interakcje dostrzegalne tylko dla obserwatora. Dlatego tak usilnie nie chciałam stać się uczestnikiem wydarzeń.
Barwne osobowości, niesamowite i ciekawe osoby, miło spędziłam czas. I znowu dowiedziałam się czegoś więcej o ludziach, ale tym razem czuję, że powinnam to zachować dla siebie.

Wieczór z pewnością pojawi się w którejś z notek, ale nie dziś.

W sobotnio-niedzielną noc nie mogłam spać. Uaktywniły się moje lęki i samotność... Nie mogłam zasnąć, bo się bałam. Okropny paraliżujący całe ciało strach. Skuliłam się pod kołdrą, słyszałam wiatr, a w środku byłam tak rozedrgana, roztrzęsiona wręcz i z każdą godziną było coraz gorzej. Narastała we mnie chęć ucieczki. Kiedy wreszcie zasnęłam, miałam uczucie zapadania się w czarną dziurę, z której po jakimś czasie wypadłam w koszmar senny. Obudziłam się po jakiejś godzinie jeszcze bardziej przerażona, myśląc tylko o tym, że muszę uciec jak najszybciej, schować się gdzieś. Starałam się opanować, myśląc o mamie.

Powód lęku był związany z J. i wywołam u mnie ogromne przerażenie. Dawno się tak nie bałam. Przeczucie. I to przeczucie tak mną wstrząsnęło, zwłaszcza że ma ono silne podstawy.

Z ulgą przywitałam niedzielny świt. Poranek był spokojny. Przedpołudnie popracowało nad moim lękiem. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Poziom poczucia bezpieczeństwa spadł mi do zera. Nie dlatego aby mi coś groziło, jakaś krzywda, celowe działanie na moją szkodę. Jeden czyn ciągnie za sobą drugi, drugi ciągnie trzeci, itd. I kiedy człowiek zda sobie sprawę, jakie konsekwencje dla niego i innych mogą mieć jego czyny, zaczyna się mocno nad nimi zastanawiać i szuka drogi wyjścia. Ja musiałam uciec i to jak najszybciej, bo nagromadzone emocje, podwyższony poziom strachu wykańczały mnie. Miałam silną potrzebę znalezienia się w miejscu, w którym są ludzie, którym wystarczy jedno spojrzenie na mnie, aby wiedzieć, co się ze mną dzieje, którym nie muszę nic mówić, z niczego się tłumaczyć.

Kiedy za oknem zobaczyłam tablicę z napisem "Poznań", rezerwa, stres, lęk zaczęły mi puszczać. Poznań jest jak dom. Dużo miejsca, aby się schować i aby mnie nikt nie znalazł.

Wieczorem dotarłam do domu, ja - wykończona fizycznie i psychicznie oraz towarzyszące mi moje sprzeczne emocje. Czekali na mnie przyjaciele. Wystarczyło, że zobaczyłam M., która jest dla mnie jak rodzona siostra i musiałam jej koniecznie powiedzieć, że dobrze, że jest, że przyjechała, bo tak bardzo potrzebowałam obecności, bycia, żadnych słów, tylko bycia.

Człowiek jest istotą społeczną. Potrzebuje bliskich mu ludzi. Potrzebuje przyjaciół. Tak często ich ma, tak rzadko ceni.