18 kwietnia 2010

Zielono mi.

Kolory odgrywają znaczącą rolę w naszym życiu. Dawniej, kiedy urodziła się dziewczynka, ubierano ją na niebiesko, bo takie szaty nosiła Matka Boska, a chłopców odziewano w kolor różowy, bo takie szaty miał Jezus. Dziś jest zupełnie odwrotnie i trochę dziwacznie czasem, bo jeśli dziewczynka nie ma na sobie różu, ludzie zakładają, że to chłopiec, a przecież wcale tak nie musi być.

Biały - w naszej kulturze pojawia się w czasie chrztu, I Komunii czy ślubu, a są i takie kultury, w który jest on symbolem żałoby. W naszym kraju żałobnym kolorem jest czarny. Noszę już tę barwę od roku prawie, jeszcze przez kilkanaście dni. Czy musiałam? Niekoniecznie, bo żałobę można nosić w sercu, nie musi się przejawiać tak długo w stroju, choć według niektórych powinna.

Czarny jakoś tak zawsze był mi bliski i mniej więcej połowa moich ubrań jest w tym kolorze, może dlatego że do mnie pasuje, może dlatego że czuję się w nim bezpiecznie, może dlatego że jest w jakiś sposób elegancki, a może dlatego że czasem dzięki niemu mam szansę poczuć się niewidoczna. I ten sam czarny towarzyszy mi już prawie rok. Jakoś tak łatwiej mi poukładać sobie wszystko, kiedy moje ciało i mój strój mówią za mnie, pozwalają uniknąć wciąż tych samych odpowiedzi, zapewniają mi tak potrzebny spokój.
Wiem jednak, że już niedługo nie będę się mogła za tym czarnym schować. Życie się toczy, tylko ja jakoś trochę obok tego życia jestem, stoję i patrzę.

Kiedy wczoraj porządkowałam swoje ubrania, chowałam te zupełnie grube i wyciągałam cieńsze, lżejsze, wpadło mi w ręce sporo tych kolorowych. Aż musiałam zamknąć oczy, jakby ich żywe barwy po prostu mnie raziły. Dziwne uczucie, jakbym tkwiła w jakimś zamknięciu, w jakiejś ciemnej jaskini i nagle wyszła z niej, spoglądając wprost na słońce. Niebieskie, zielone, w kolorze kawy z mlekiem, nawet z przewagą czerwieni.

Uwielbiam zielony i niebieski we wszelkich odcieniach, również kiedy oba są wymieszane ze sobą, ciemne, jasne... Jedne odcienie pasują do mnie, inne nie, jedne bardziej, inne mniej lubię, jednak te zielenie i niebieskości muszą być wokół mnie. Dla mnie oba te kolory są jednocześnie pobudzające i uspokajające (w zależności od odcienia).

Mam zielone ściany, moja pościel jest albo zielona, albo niebieska, niebieskie są i poduszki oraz narzuta. Jest i kubek zielony, i dużo żywej zieleni w całym domu. Bez moich roślinek byłoby jakoś pusto, smutno, a tak ta zielona oaza napełnia mnie spokojem, zapewnia mi harmonię.
Uwielbiam patrzeć jak kiełkują, jak rosną, jak zmienia się ich barwa, jak one zmieniają się z małych roślinek w dorosłe duże rośliny. Bez tej zieloności, świeżości smutno, zimno i pusto by było.

Uwielbiam zielone liście białych tulipanów, kiedy kwiaty stoją w białym szklanym wazonie. Lubię zielone gruszki, jabłka i winogrona, są nie tylko smaczne, ale są ozdobą samą w sobie. Zielone chilli... doskonale pasuje do jednego z moich popisowych dań z kuchni hinduskiej.
Sałata, ogórki i groszek - wszystko zielone.
Zielone są moje oczy i zielone są moje ulubione cienie do powiek. Nawet moja siatka na zakupy jest zielona.

Zielono też w mojej głowie. Zielono mi.