13 września 2015

O Zachodzie, Islamie i o mnie słów kilka.

Nie wiem już, ileż to razy biłam się z myślami nad końcem tego bloga i jego kontynuacją. Czasem zastanawiałam się nad tym, czy nie lepiej byłoby pozwolić mu umrzeć śmiercią naturalną. Spełnił swoje zadanie już dawno temu. Był formą terapii. Miejscem, które pozwoliło mi przetrwać najtrudniejsze chwile w moim życiu. Gdyby nie to miejsce, nie wiem, jak moje życie by się potoczyło i co by się ze mną stało. 

Ostatnio głównym tematem w mediach całej Europy są emigranci z Syrii, Iraku, Afganistanu i Afryki. Celowo piszę - emigranci, a nie uchodźcy. Większość z nich to młodzi i silni mężczyźni. Jakoś w głowie mi się nie mieści, że zamiast walczyć o wolność i bezpieczeństwo, oni uciekają do tzw. rajów socjalnych, przynajmniej z ich punktu widzenia. Moi dziadkowie i pradziadkowie walczyli o wolną Polskę, o wolną Ukrainę. Nikt z nich nie myślał o ucieczce. Nikt nie myślał o porzuceniu rodzin i ucieczce w bezpieczne miejsce bez nich. Nie rozumiem tych wszystkich emigrantów stamtąd. Nie potrafię też zrozumieć polityków, którzy kłamią, że ci ludzie uciekają przed wojną. Czy tak ciężko przyznać, że wykorzystując wojnę udają się tam, gdzie im wszystko dadzą za darmo? 

Jakoś tak mi się wydaje, że ci którzy uciekli przed wojną, zostali w pierwszym bezpiecznych kraju, który zgodził się ich przyjąć i nie narażają swojego życia kolejny i kolejny raz dla jakiegoś lepszego socjalu. Nie narażają swoich rodzin. Może ja źle myślę. Sama nie wiem. 

Wydaje mi się też, że w tej masie ludzi, którą ciężko skontrolować, łatwo mogą się ukryć terroryści. Może kolejny raz się mylę, a może nie.

Wiecie... Od lat zadaję sobie pytanie, po cóż Zachód wszędzie się wpierdala. Mało im było wyrżnięcia Indian. Mało im było handlu niewolnikami. Mało im było rozwalenia całej Afryki w czasach kolonialnych. Mało im było prześladowań i dyskryminacji Aborygenów w Australii. Współcześnie światły Zachód znalazł sobie innego kozła ofiarnego - wpierdala się we wszystkie reżimy, zwłaszcza w świecie muzułmańskim. Czy ten cholerny Zachód niczego się nie nauczył? Czy oni nie rozumieją, że te reżimy zapewniały i zapewniają jakąś stabilizację polityczną w tamtym regionie? Wyrażę się dobitnie. Reżimy trzymają za mordę cały fanatyzm religijny, wszelkich radykalistów, całe to gówno. Zgadza się, że bywały gwałcone prawa człowieka, ale nikt mi nie wmówi, że np. w takiej Syrii było aż tak tragicznie. Było tam bezpieczniej i żyli obok siebie muzułmanie, chrześcijanie, alawici (właściwie to też muzułmanie), jazydzi. Po jaką cholerę Zachód się tam wpierdalał? Do Iraku też musieli, bo im Saddam przeszkadzał? Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. W przypadku Syrii to gazociągi, zwłaszcza te, które dotyczą Kataru. A Irak to nic innego jak złoża ropy. 

W tym miejscu chciałam serdecznie podziękować debilom z Ameryki i Europy, dzięki którym na terenie Syrii i Iraku mamy ISIS czyli państwo islamskie, gówniany kalifat pełen psycholi. Co więcej, należy naszym kochanym zachodnim politykom podziękować za to, że teraz w Europie mamy wręcz inwazję emigrantów. 

I wiecie co? Boję się. Bardzo się boję tych wszystkich nastawionych roszczeniowo ludzi, którym Europa ma dać, bo im się należy, bo oni są biedni, a u nich jest wojna i bieda. 

Jestem emigrantką. Jedną z wielu. Mnóstwo nas na całym świecie. Mi nikt nic za darmo nie dał. Pracowałam i pracuję ciężko. Wykonywałam prace, które nawet facetów wykańczały, a ja pracowałam na równi z nimi. Uczyłam i uczę się języka, aby posługiwać się nim jeszcze lepiej. Co z tego, że znam cztery inne języki, jeśli nie mówię językiem miejscowym. Czy ja szanuję kraj, który mnie przyjął, kiedy nie dostosowuję się do miejscowego prawa, nie chcę pracować i znać tutejszej mowy? To nie jest tak, że ja wyrzeknę się swojego pochodzenia, swojej religii, języka ojczystego i kraju, w którym się urodziłam. Tyle tylko, że nie zamierzam narzucać nikomu ani swojej religii, ani swoich tradycji, ani własnego języka. Mogę to sobie w domu czy w kościele kultywować, a nie obnosić się na prawo i lewo. W mojej nowej pracy, oprócz mnie są jeszcze dwie Polki, reszta to miejscowi, i gdybym z tymi Polkami rozmawiała po polsku, to jakby to wyglądało? 

Bywało tak, że pracowałam w miejscach, w których słychać było różne języki, bo wiele osób nie znało dobrze żadnego innego języka niż ojczysty, więc ciężko się było porozumieć. Czasem wkurzało mnie też robienie za tłumacza. 

Wracając do tej całej nowej fali emigrantów. Jestem na NIE dla ludzi, którzy szukają dobrego socjalu i mają postawę "pani daj". Dostosować się nie dostosują nawet w części, do pracy nie pójdą, języka się nie będą uczyć. Takich wysłałabym tam, skąd przyszli. Co innego ludzie, którzy coś z siebie dają i chcą normalnie bezpiecznie żyć bez narzucania innym swoich poglądów. 

Znam wiele muzułmanek i muzułmanów. Z niektórymi się przyjaźnię. Zresztą z jedną osobą o takim wyznaniu od prawie dwóch lat się spotykam. To są różni ludzie, tak samo jak my chrześcijanie. Wśród nich są ludzie, dla których ważne jest to, jakimi ludźmi jesteśmy, jakie mamy serca, a nie to w jakiego boga wierzymy i jakim językiem mówimy, czy jak się ubieramy. Myślicie, że oni się nie boją imigrantów o radykalnych poglądach? Boją się tak samo, jak i ja. Myślicie, że oni nie mają córek albo że chcieliby, aby ich nastoletnie córki zamiast skończyć szkoły, zdobyć zawód, pójść na uniwersytet, zostały wydane za mąż? Gdyby tego chcieli, nie żyliby tak jak ja i wy. 

Nie boję się muzułmanów. Boję się fanatyzmu w każdym wydaniu. Boję się mężczyzn, którzy boją się kobiet i mają z naszego powodu kompleksy, bo oni będą nas w domach zamykać, gwałcić i dręczyć. To jakie mamy serca, zależy od nas samych. To, czy potrafimy i chcemy samodzielnie myśleć - również. To że ktoś zatrzymał się w rozwoju na etapie średniowiecza, nie znaczy, że każdy w tym średniowieczu siedzi. A może w Polsce takich ludzi nie ma?