29 kwietnia 2010

29 kwietnia...

365 dni... 52 tygodnie... 12 miesięcy... rok.

Róże w kolorze wiosennego wieczornego słońca stoją w wazonie, a ich słodki świeży zapach rozchodzi się po okolicy. Myślę, że podobają się Jej.

Otwieram szafę w pokoju rodziców i wciskam noc w Jej kostium, ten który miała na moim absolutorium i w tę chabrową kamizelkę z angory. Wciąż tam jest Jej zapach. Chciałabym, aby zawsze tam był i przypominał mi o Niej.

Lubiła bursztyny. W szkatułce przechowuję Jej bursztynowe broszki, dużo starsze ode mnie. Znalazłam też dwa sznurki bursztynów, które dał Jej ojciec. Podzieliłam kamienie i zrobiłam z nich sobie oraz siostrom biżuterię, aby każda miała po Niej to, co tak lubiła nosić.

Zanurzam rękę w płóciennym woreczku pełnym suszonych grzybów. Pamiętam, jak Jej pracowite dłonie przebierały je, czyściły, zdejmowały ze sznurków, wsypywały do woreczka.

Zostały Jej kapelusze i zielona sukienka w wielkie żółte kwiaty, amerykańska. Jak to dobrze, że mogę to wszystko nosić, że podarowała mi te rzeczy, tak jak i angielską zieloną sukienkę z golfem, którą przywiózł Jej z rejsu ojciec.

Odziedziczyłam po niej wrażliwość i ciemną oprawę oczu.

Zawsze dyskretnie elegancka. Zawsze piękna, nawet kiedy wkładała swój niebieski fartuch. Ciemne oczy, ciemna skóra i siła, ukryta w drobnym ciele.

Wystarczyło, że słyszałam Jej kroki, przestawałam się bać. Pamiętam jak gładziła mnie czole i po włosach, mnie już dorosłą, kiedy leżałam bezwładnie na łóżku, nie mając siły, aby utrzymać choćby łyżeczkę w ręku.

Zawsze mi powtarzała, że dam sobie radę, że mi się uda. Wierzyła we mnie. Wiem, że mnie kochała. Wciąż kocha.

Kiedy rok temu 28 kwietnia wracałam wieczorem do domu, czułam wszystkimi komórkami ciała, że odejdzie, że właśnie nadszedł czas, aby przeszła przez kolejne drzwi, drzwi na razie mi niedostępne. Jako ostatnia widziałam się z nią po raz ostatni...

W sercu mam Jej piękny uśmiech i żywe, ciepłe spojrzenie, a w pamięci cudowne wspomnienia.


27 kwietnia 2010

Mężczyźni, mózg i kobieta.

Ostatnio zastanawiałam się nad tym, jak często mężczyźni używają mózgu... w obecności kobiety. Dochodzę do wniosku, że czasem im się zdarza, czasem miewają przebłyski. Jeśli porównać pole zawodowe i pole prywatne, to na tym pierwszym zdecydowanie częściej im się to zdarza, szczerze mówiąc, to faceci używają mózgu w obecności kobiety głównie na tym pierwszym polu, bo na tym drugim... to coś im ciężko myślenie przychodzi, pomijając relacje typu córka - ojciec, siostra - brat, przjaciółka - przyjaciel (gej), itp. czyli w sytuacji normalnej aseksualne, przypadkami anormalnymi zajmować się nie będę, zostawię to specjalistom.

Czy to naprawdę takie trudne dla facetów, aby prowadzić kilkunasto-minutową konwersację z kobietą, nie pokazując, że myśli się tylko o tym, jak tu jej się dobrać do majtek? Siedzi lub stoi taki z błędnym wzrokiem, z trudem skupia się na kolejno wypowiadanych przed kobietę słowach, pręży się i puszy, czasem stara się jakoś ukryć swoje "pragnienia rozpłodowe" i nawet jak nie wychodzi to pół biedy, gorzej jak taki owych pragnień ukryć nie zamierza, a wręcz przeciwnie, gdyby nie ludzie wokół, wyraziłby je dobitnie i głośno.

Jestem w stanie zrozumieć, że wielu facetów często myśli o seksie, tym bardziej kiedy mają przed sobą kobietę, która w ich mniemaniu jest piękna, ale za nic nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego faceci mają problemy z myśleniem i prowadzeniem konwersacji z kobietą, kiedy nie otaczają ich inni ludzie. Czy mężczyzna traci zdolność myślenia, gdy jest sam na sam z kobietą?

Obserwacje i doświadczenia potwierdzają, że jeśli kobieta liczy na ewentualną stymulację intelektualną w relacji z mężczyzną, na konwersacje na poziomie normalnych rozmów, na używanie mózgu w jej obecności przez faceta, za nic w świecie nie powinna zbyt szybko pozwolić mu się dobrać do swoich majtek, ponieważ istnieje ryzyko, że facet w jej obecności będzie będzie przestawiał myślenie górne na myślenie dolne i kobieta może zapomnieć, że cokolwiek mu do głowy wbije, że normalny dialog będzie możliwy, chyba że facet od razu ucieknie.

Moje rozważania nie biorą się znikąd. Rozmawiam sobie ostatnio z jednym, drugim, trzecim, czwartym.... itd. znajomym. Pierwszych kilka zdań jak najbardziej normalnych, konkretnych, zwykła rozmowa, po czym mózg moich rozmówców zaczyna zasnuwać mgiełka, wzrok staje się błędny, a rozmowa skręca na inne tory, włącza się myślenie dolne... koniec. Straciłam rozmówcę, za to moje piersi (moje koleżanki, bo nie tylko ja tak mam, wstawiają tu sobie właściwe inne części ciała, jak chociażby: tyłek, nogi, stopy, uda, szyję) go zyskały. Może należałoby owe części ciała przykleić sobie do czoła... Z pewnością ciekawie byśmy wyglądały.

Zaraz zaraz, ale czego ja się domagam. Jeśli mam ochotę na intelektualną wymianę zdań powinnam na rozmówcę wybrać którąś z przyjaciółek, koleżanek albo własnego ojca.

Facet to zawsze facet i facetem pozostanie. Prędzej czy później mózg mu zasnuje mgła pożądania i tyle z rozmowy, więc lepiej nabrać wody w usta, uśmiechnąć się ładnie i albo wiać, aż się będzie kurzyło. No chyba że akurat zbiegiem okoliczności nasze zamiary zgodne są z zamiarami tegoż faceta.



A dla damskiego podbudowania się ;)
Siedem dowodów wyższości kobiety nad mężczyzną.


Cztery dowody biblijne

1. Z porządku stwarzania
Pan Bóg stwarzając świat materialny dokonywał swego dzieła etapami, od bezładnej i bezwładnej materii przechodząc stopniowo aż do coraz wyższych form stworzenia. To jest główna przesłanka dowodu. Reszta dowodu, aż do konkluzji jest oczywista. Mądrej głowie dość po słowie.

2. Z wymagań materiału
Aby stworzyć mężczyznę, Pan Bóg mógł się posłużyć materiałem stosunkowo prymitywnym, zwykłą gliną. Aby stworzyć kobietę, konieczny byl materiał bardziej uszlachetniony.

3. Ze sposobu zachowania sie w sytuacji wymagajacej refleksji.
W rozmowie z Szatanem Ewa wykazała się bystrością intelektu i wyraźnie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich działań. Adam natomiast usłyszał od niej polecenie: "Zjedz to" i bez dyskusji zjadł.

4. Z wymiaru kary.
(a) To stworzenie, które ma więcej oleju w głowie, wiekszą ponosi odpowiedzialność i cięższą otrzymuje kare. Ewa została podporządkowana Adamowi, co dla stworzenia inteligentnego jest oczywiście bardzo upokarzające.
(b) Ta kara równocześnie dowodzi, że stan podporządkowania kobiety mężczyźnie jest przykrym skutkiem grzechu pierworodnego. Jak to było na początku, tego nie wiemy, choć sądząc po zachowaniu Adama (patrz dowód nr 3) możnaby się domyślać, że sprawy miały się zdecydowanie inaczej.

Dwa dowody filozoficzno-psychologiczne.

5. Z wyglądu zewnetrznego
Człowiek zajmuje pozycję pośrednią pomiędzy zwierzętami a aniołami. Kto bardziej przypomina anioła: mężczyzna czy kobieta? Sądzę, że tu sprawa jest całkiem jasna.

6. Z intuicji
Św. Tomasz w "Sumie teologicznej" przyznaje, że kobiety mają intuicję bardziej rozwinietą, a przez to bardziej przypominają (również i pod względem intelektualnym) aniołów.

Jeden dowód teologiczny

7. Z pokory Pana Jezusa
Pan Jezus, chcąc się maksymalnie uniżyć, przybrał postać mężczyzny.

26 kwietnia 2010

Zajęcia z całowania.

W swoim życiu słyszałam różne teorie na temat całowania.

Jedni uważają, że całowanie jako takie do przyjemnych nie należy, że jest tylko wzajemnym obślinianiem się i wymianą bakterii. Inni uważają je za coś wręcz obrzydliwego, zwłaszcza takie całowanie, przy którym używamy języka, nie mówiąc już o całowaniu innych części ciała niż usta i policzki nie wspominając.

Słyszałam też, że od intensywnego całowania się podobno się chudnie, że ludzie wymyślili całowanie po to, aby uodparniać się na bakterie. Pocałunki uważa się też za niewinną grę, okazywanie uczucia, itd. itd.

Ostatnio usłyszałam, że pocałunki są trochę podobne do jedzenia, do zjadania różnych potraw - jedne nam smakują, inne nie. Są jak zjadanie - ponieważ próbujemy drugiego człowieka, wymieniamy się śliną, czasem kąsamy w trakcie całowania, więc całowanie się z kimś, kto nam się nie bardzo podoba, kogo nie lubimy jakoś szczególnie, do kogo nic nie czujemy, nie wchodzi w grę, ponieważ byłoby to jak zjadanie potrawy, której nie lubimy. A zmuszanie się jest pozbawione sensu. Za to ta teoria jest jak najbardziej sensowna.

W sobotę miałam, nazwijmy to, zajęcia praktyczne. Sprawdzałam empirycznie powyższą teorię. I szczerze mówiąc, jeśli zastanawiam się tak nad tym głębiej, to porównanie całowania do jedzenia jest naprawdę sensowne.

Miałam kiedyś faceta, z którym nie lubiłam się całować. Nie chciałam, żeby moje usta stykały się z jego ustami. Z higieną itp. było wszystko w porządku, tylko wolałam, aby mnie nie całował. Kiedy zbliżał się z dziobem do mnie czułam się tak, jakbym jadła (nie urażając osób, które lubią tę potrawę) śledzie, których wręcz nie znoszę i od samego ich zapachu mnie mdli.

Całowanie może być więc kompletnym rozczarowaniem.

A ja tam lubię, kiedy całowanie jest jak jedzenie czekolady... choć z czekoladą równać się nie może, to jednak dobrze, jeśli ją przypomina.

22 kwietnia 2010

24 godziny. (cz.1)

Notka przeznaczona dla dorosłych czytelników.
Jeśli masz mniej niż 18 lat nie powinieneś czytać dalej.

Szum wody lejącej się z prysznica zagłuszał wszystkie inne odgłosy wokół. Zmarzła. Drżąc z zimna, szybko zrzucała z siebie kolejne części garderoby... cienki sweterek w kolorze zimowego szarawego błękitu nieba, spodnie, które barwą przypominały parującą, poranną kawę z mlekiem, wreszcie czarną, mocno prześwitującą bieliznę, z delikatnej koronki. Spojrzała w lustro na swoje ciało, na krągłości, krzywizny, łuki, rysujące się pod skórą mięśnie, które kurczyły się pod wpływem chłodu. Zrobiła krok w stronę prysznica i po chwili zanurzyła się w gorącym deszczu szybko spadających kropel. Wsiąkały w jej włosy, spływały po twarzy, ramionach, plecach, po niewidzialnych liniach, po których on uwielbiał przesuwać swoje palce i usta.

Zamknęła oczy, pozwalając, aby woda pieściła jej skórę, tak jak on zwykł to czynić. Kilka myśli o nim wystarczyło, aby jej ciało rozgrzało się, pobudziło. Czuła, że nie wytrzyma ani chwili dłużej bez niego. Zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik. Lekko wycisnęła w niego swoje włosy. Wytarła stopy, aby nie zostawiać na podłodze mokrych bosych śladów i owinęła się ciasno ręcznikiem, jakby zapominając, że jej skóra nadal jest mokra od ciepłych kropel. Cicho otworzyła drzwi i bezszelestnie zrobiła kilka kroków.

Nie słyszał jej. Siedział plecami do niej, wpatrzony w ekran komputera, zatopiony we własnych myślach, zupełnie pochłonięty pisaniem. Podeszła do niego, stanęła tuż za nim, sycąc oczy jego widokiem. Wyczuł jej wzrok i odwrócił głowę. Zapytała, czy nie widział jej szlafroka, ale on nie słyszał jej słów, wpatrzony w wilgotne włosy, które schnąc, lekko falowały. Patrzył na jej nagie ramiona i stopy... Tak bardzo jej zapragnął. Stała na wprost, uśmiechając się delikatnie samymi kącikami ust. Wystarczyło wyciągnąć rękę, aby jej dotknąć, przecież była tak blisko... Spojrzał jej w oczy, a ona powtórzyła pytanie.

"Zimno ci?" - odpowiedział jej pytaniem na pytanie. Kiwnęła głową, a on wyciągnął do niej rękę, chcąc ją złapać za nadgarstek i pociągnąć na swoje kolana. Nie zdążył. Odsunęła się odruchowo, kiedy usłyszała stukot spadającej na podłogę książki, którą trącił łokciem, chcąc szybko pochwycić ją w swoje ramiona. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, dotknęła dłonią jego ramienia, ledwie wyczuwalnie i ukucnęła, aby podnieść leżącą książkę. Krok, zgięcie kolan, ruch w dół poluzowały ręcznik. Wstała, podając mu opasłe tomisko w czerwonej okładce. Sięgnęła ręką do włosów, aby odgarnąć grzywkę z czoła. Tego ręcznik już nie wytrzymał i obsunął się powoli z jej ciała... Miał ją o krok od siebie... delikatną... drżącą... nagą...

21 kwietnia 2010

Krok w przepaść, czyli o rzuceniu się na głęboką wodę.

Są w życiu sytuacje, których żałujemy.
Popełniamy błędy, których żałujemy.
Zdarza się i tak, że mamy możliwość naprawić to wszystko.
Tylko czy warto z tego skorzystać? A może lepiej wybrać coś innego? Tyle tylko, czy później tego innego, nowego wyboru nie będziemy żałować?

Jeśli czegoś nie zrobimy, jeśli zaniechamy robienia czegoś, to dopiero po czasie dowiemy się, co ze sobą to niosło. Czy to był błąd, czy może trafna decyzja.

Ostatnio czuję się tak, jakbym stała nad przepaścią i zastanawiała się, czy zrobić ten krok, czy go nie zrobić, bo jeśli go zrobię, to czy czasem nie roztrzaskam się o kamienie, ale może być i wszystko dobrze, bo wpadnę do wody i wypłynę. Dziwne uczucie. Jakbym miała skakać ze spadochronem i zastanawiała się, czy ten spadochron się otworzy.

Wcześniej jakoś nie bałam się rzucać na głęboką wodę, robić kroku w przepaść, rzucać się w dół, nie wiedząc, jak to się skończy. I raz bywało naprawdę dobrze, czasem dość ciężko, ale nie utonęłam.

Nie utonęłam do dzisiaj. Choć dziś czuję się tak, jakbym utonęła, zanim rzuciłam się na tę głęboką wodę. Paskudne uczucie i takie dziwaczne.

Nie mogę cofnąć czasu, ale mogę zacząć od nowa i mozolnie składać po cegiełce, tylko wciąż się boję podjąć ryzyko. Daję się zamknąć w jakimś małym pudełeczku i męczę się w nim okrutnie, bo ja właściwie to mam klaustrofobię. Wolę otwarte przestrzenie. Może dlatego nigdy nie lubiłam pływać w basenie - takie jednostajne, wciąż od ściany do ściany, nie to, co w jeziorze czy w rzece albo w morzu.

Kiedy wczoraj stanęła przede mną możliwość wciśnięcia się i zasznurowania w ciasny gorset codzienności, szarości, wymuszanych czynności, pewnego odosobnienia, odcięcia sobie drogi do marzeń, odcięcia sobie drogi do spokoju, to coś się we mnie zbuntowało. Coś się we mnie zaczęło budzić i krzyczeć, że ja tak nie chcę.

Wciąż stoję nad tą przepaścią i zastanawiam się. Spoglądać w nią nie zamierzam, jeśli już to rzucę się w przepaść projektów i pomysłów, generowanych przez moje zwoje mózgowe. Tak, tak, wymyśliłam sobie znowu kompletne szaleństwo, jak twierdzi rodzina. Tylko ojciec mi mówi, żebym się nie bała rzucać w przepaść. I wiecie co? Może ja faktycznie się w nią rzucę :)

18 kwietnia 2010

Zielono mi.

Kolory odgrywają znaczącą rolę w naszym życiu. Dawniej, kiedy urodziła się dziewczynka, ubierano ją na niebiesko, bo takie szaty nosiła Matka Boska, a chłopców odziewano w kolor różowy, bo takie szaty miał Jezus. Dziś jest zupełnie odwrotnie i trochę dziwacznie czasem, bo jeśli dziewczynka nie ma na sobie różu, ludzie zakładają, że to chłopiec, a przecież wcale tak nie musi być.

Biały - w naszej kulturze pojawia się w czasie chrztu, I Komunii czy ślubu, a są i takie kultury, w który jest on symbolem żałoby. W naszym kraju żałobnym kolorem jest czarny. Noszę już tę barwę od roku prawie, jeszcze przez kilkanaście dni. Czy musiałam? Niekoniecznie, bo żałobę można nosić w sercu, nie musi się przejawiać tak długo w stroju, choć według niektórych powinna.

Czarny jakoś tak zawsze był mi bliski i mniej więcej połowa moich ubrań jest w tym kolorze, może dlatego że do mnie pasuje, może dlatego że czuję się w nim bezpiecznie, może dlatego że jest w jakiś sposób elegancki, a może dlatego że czasem dzięki niemu mam szansę poczuć się niewidoczna. I ten sam czarny towarzyszy mi już prawie rok. Jakoś tak łatwiej mi poukładać sobie wszystko, kiedy moje ciało i mój strój mówią za mnie, pozwalają uniknąć wciąż tych samych odpowiedzi, zapewniają mi tak potrzebny spokój.
Wiem jednak, że już niedługo nie będę się mogła za tym czarnym schować. Życie się toczy, tylko ja jakoś trochę obok tego życia jestem, stoję i patrzę.

Kiedy wczoraj porządkowałam swoje ubrania, chowałam te zupełnie grube i wyciągałam cieńsze, lżejsze, wpadło mi w ręce sporo tych kolorowych. Aż musiałam zamknąć oczy, jakby ich żywe barwy po prostu mnie raziły. Dziwne uczucie, jakbym tkwiła w jakimś zamknięciu, w jakiejś ciemnej jaskini i nagle wyszła z niej, spoglądając wprost na słońce. Niebieskie, zielone, w kolorze kawy z mlekiem, nawet z przewagą czerwieni.

Uwielbiam zielony i niebieski we wszelkich odcieniach, również kiedy oba są wymieszane ze sobą, ciemne, jasne... Jedne odcienie pasują do mnie, inne nie, jedne bardziej, inne mniej lubię, jednak te zielenie i niebieskości muszą być wokół mnie. Dla mnie oba te kolory są jednocześnie pobudzające i uspokajające (w zależności od odcienia).

Mam zielone ściany, moja pościel jest albo zielona, albo niebieska, niebieskie są i poduszki oraz narzuta. Jest i kubek zielony, i dużo żywej zieleni w całym domu. Bez moich roślinek byłoby jakoś pusto, smutno, a tak ta zielona oaza napełnia mnie spokojem, zapewnia mi harmonię.
Uwielbiam patrzeć jak kiełkują, jak rosną, jak zmienia się ich barwa, jak one zmieniają się z małych roślinek w dorosłe duże rośliny. Bez tej zieloności, świeżości smutno, zimno i pusto by było.

Uwielbiam zielone liście białych tulipanów, kiedy kwiaty stoją w białym szklanym wazonie. Lubię zielone gruszki, jabłka i winogrona, są nie tylko smaczne, ale są ozdobą samą w sobie. Zielone chilli... doskonale pasuje do jednego z moich popisowych dań z kuchni hinduskiej.
Sałata, ogórki i groszek - wszystko zielone.
Zielone są moje oczy i zielone są moje ulubione cienie do powiek. Nawet moja siatka na zakupy jest zielona.

Zielono też w mojej głowie. Zielono mi.

11 kwietnia 2010

...

***
białe karty naznaczone tuszem słów
cisza wypełniona dymem świec
słodko - mdłym zapachem kwiatów

gestem
słowem
razem

i świat cały współczuje

Panie ileż porzeba jeszcze ludzkich tragedii
rzek łez
cierpienia

ciernistych dróg ku samoświadomości?


***
wieczny odpoczynek racz im dać Panie
kiedy w ciszy jedności zostają puste fotele
z wiatrem się niesie łopot biało-czerwony opleciony kirem

prezydent generał pilot.....
przed Twoim obliczem po prostu człowiek

wyjdź Panie naprzeciw nieszczęściu
daj spokój ich duszom
a ich bliskim siłę



***
tortura słów
wciąż powtarzanych

czy czegoś nauczą ludzi?

10 kwietnia 2010

"Zdajemy sobie sprawę, że są inni ludzie: piloci, obsługa..." Ironia losu? Przeklęty Katyń? Drugi Gibraltar?

Od kilku godzin jest włączony telewizor, radio, chodzi internet i wciąż pojawiała się ta jedna wiadomość - prezydent Lech Kaczyński nie żyje. Kiedy się o tym dowiedziałam, robiłam właśnie zakupy, a mój głośny komentarz wypłoszył z kolejki kilka osób. Jedna z pań była wyjątkowo zbulwersowana tym, że nie płaczę, nie jęczę i co najważniejsze, nie żałuję jakoś, że nie mamy prezydenta. Znieczulica? Być może, a może po prostu wyraziłam swoje odczucia.

Dla mnie prezydent był i jest człowiekiem obcym, podobnie jak większość ludzi, która zginęła w tej katastrofie. Znałam tylko jedną osobę - byłego prezydenta RP na uchodźtwie - Ryszarda Kaczorowskiego i może dlatego inaczej odczuwam jego śmierć. Znałam go osobiście, kilkakrotnie spotykałam się z nim i rozmawiałam.

Stała się tragedia, którą trudno opisać słowami, ale inaczej odczuwa się śmierć swoich bliskich, bliskich naszych bliskich, a inaczej trochę śmierć obcych ludzi. Jednak mało kto z nas pozostaje niewzruszony na takie tragedie, nawet jeśli osobiście nas one nie dotyczą.

Nie ulega wątpliwości, że wydarzyła się tragedia, że zginęli ludzie. Straszna tragedia - zginęli oficjele, funkcjonariusze BOR-u, członkowie załogi. Wg najnowszych informacji nikt nie przeżył.

Od rana w mediach wspomina się o oficjelach, o osobach, pełniących ważne państwowe funkcje, a mnie bulwersuje to, że tak długo nie wspominano o obsłudze, o innych osobach, które także zginęły, które były zwyczajnymi ludźmi. Przecież dla ich najbliższych jest to taki sam dramat jak dla najbliższych oficjeli. W końcu padły wreszcie i te słowa: "Zdajemy sobie sprawę, że są inni ludzie: piloci, stewardessy...". Wkurza mnie to, że pamięta się o oficjelach, a zapomina się o innych, jakby oni nie byli ludźmi, jakby ich bliscy nie cierpieli z powodu ich straty, jakby nie byli Polakami.

Ironia losu? Przeklęty Katyń? Drugi Gibraltar? Błąd pilota, brak asertywności, usterki, zła pogoda? A czy to teraz jest takie ważne? Ważne to było przed 8.56, przed katastrofą. Minie żałoba, znajdzie się część odpowiedzi na stawiane pytania, wyjaśnienia katastrofy, puste miejsca i opuszczone fotele zajmą inne osoby, tylko czy coś się zmieni? Czy politycy przestaną walczyć ze sobą i zaczną myśleć o dobru państwa? Czy pieniądze będą przeznaczane na to, na co powinny? Czy coś się w końcu w świadomości Polaków zmieni?

Śmierć Jana Pawła II odbiła się echem po całym świecie. Miało być tak pięknie, ludzie mieli piękniej i lepiej żyć, wcielać w czyn jego naukę, a jak jest?

Może i ci, którzy zginęli byli dla mnie obcy, może i jakoś nie bardzo mi żal wszystkich, może nie płaczę, może nie jestem specjalnie zasmucona, może i uważam, że Szef pozbawił Polskę kilku kłopotów, choć wolałabym, aby nie robił tego w taki sposób, mimo to żal mi. Żal mi rodzin, bliskich i przyjaciół tych, którzy zginęli. Żal mi tych ludzi, których pozostawili. Za tych, którzy odeszli, można się już tylko modlić i mieć nadzieję, że są w lepszym świecie. Nic więcej nie możemy dla nich zrobić - tylko tyle i AŻ tyle.

Takie tragedie powinny wywoływać w społeczeństwie, we władzach refleksje, a czy wywołują? To nie jest pierwsza taka tragedia? Była już podobna. Zginęli ludzie, inni przeżyli, a dziś? Czy tragedie, których my Polacy doświadczamy wreszcie nas czegoś nauczą? Czy będziemy wyciągać wnioski? Czy zmienimy się, kiedy to wszystko odejdzie, zacznie kryć się za mgłą historii?



Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, spokój ich duszom, a ich bliskim siłę.






8 kwietnia 2010

Księżniczka i Mag - spotkanie z Magiem (cz. 2) - historia Maga.

Mag: Mam do ciebie tysiące pytań. To aż dziwne, że ci o tym wspominam, skoro właściwie wcale się nie znamy. Wiem, że przyglądasz mi się od dłuższego czasu i chciałbym, abyś spędziła dzisiejszy wieczór ze mną.

Księżniczka bardzo się zdziwiła tym, co jej Mag powiedział. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać po nim i po wieczorze z nim. Nie wiedziała, czego on od niej chce, ale z drugiej strony czuła, że on jej nie skrzywdzi.

Księżniczka: Dobrze. A co będziemy robić?

Mag: Zobaczysz i dowiesz się później.

Księżniczka: Wybacz, że tak ci się przyglądałam i przyglądałam, ale zastanowiło mnie to, co wyciągasz z plecaka. Dlaczego nosiłeś w nim tyle kamieni? Nie było ci za ciężko?

Mag: Nie wszystkie z nich sam włożyłem do swojego plecaka. Zdejmij swój bagaż i zobacz, czy ty nie masz tam czasem jakichś mniejszych i większych kamieni.

Księżniczka: Rzeczywiście! (wykrzyknęła) Skąd one się tam wzięły?!

Mag: Każdy z nas ma zalety i wady, każdego spotykają w życiu mniejsze lub większe przykrości, problemy, jedni nam dobrze życzą, inni źle - stąd te wszystkie kamienie. Jednych możemy się pozbyć, możemy je obejrzeć ze wszystkich stron, zastanowić się nad nimi, wyjąć i odłożyć, a inne znów wylądują w naszym plecaku - bez względu na to czy będziemy chcieli je zostawić, uciec przed nimi, czy też nie. Jeśli nie obejrzymy dokładnie wszystkich kamieni, nawet tych wielkich, ciężkich, brudnych - to nie będziemy mogli ich zostawić. Czasem potrzebujemy więcej czasu, aby nabrać odpowiednio dużo sił, aby uporać się z oglądaniem danego kamienia i aby móc go wreszcie wyrzucić ze swojego plecaka.

Księżniczka: Widzę, że masz wiele pamiątek. Jakieś stare fotografie, zapiski, dokumenty...

Mag: Chcesz zobaczyć to wszystko z bliska? Proszę podejdź, możesz je wyjąć z plecaka, weź w rękę, przyjrzyj się.

Księżniczka ostrożnie zbliżyła się do rzeczy Maga, zatopiła dłoń w jego plecaku i zaczęła wyciągać każdą z rzeczy, oglądając ją. W torbie Maga znalazła figurkę nietoperza, orzechy, ziarna zbóż, kielnię, jajko z jakiegoś szlachetnego kamienia, ankch ze srebra, maskę indiańską z drewna cedrowego, żołędzie, czaszkę, pentagram, rękawice, strzały,karty tarota, heksagram, liście laurowe, gałązki wierzbowe, korę dębu, gałązki cyprysu i bluszczu, nasiona fasoli, suszone kwiaty goździka, lotosu, liście herbaciane i aloesowe, bambus, koniczynę i owoce granatu. Zastanawiała się, jaką historię skrywają w sobie te pamiątki, te symbole. Spojrzała zdziwionym, pytającym wzrokiem na Maga.

Mag: Byłem kiedyś złym człowiekiem. Kimś zupełnie innym niż jestem teraz. Byłem rozbitkiem życiowym, pływałem raz z prądem, raz pod prąd, tak, jak było mi akurat wygodnie. Nie chciałem się zmieniać, pracować nad sobą, a z drugiej strony byłem lojalny wobec przyjaciół, rodziny. Wychowywałem się bez ojca. Zmarł, gdy miałem 16 lat. Matka wychowywała mnie i moje dwie młodsze siostry sama. Usiłowałem jakoś wypełnić pustkę po ojcu, przejąć jego obowiązki.

Pewnego dnia, jakoś przypadkiem, możliwe że było to przeznaczenie, poznałem kobietę. Jakoś tak stało się, że pokochałem ją ze wzajemnością. Po pewnym czasie odeszła. Wypełniałem dni pracą, nauką, żeby tylko zapomnieć. Piłem, korzystałem z życia, spotykałem się z wieloma kobietami. Poznałem w końcu i ją - piękną, inteligentną. Chciałem się z nią ożenić, ona się zgodziła, ale krótko przed ślubem powiedziała mi, że jest w ciąży i że nie jest to moje dziecko. Zostawiła mnie. Jakoś nie chciałem jej wierzyć, że to nie moje dziecko, więc kiedy urodziło się, wynająłem detektywa, który miał wyjaśnić tę sprawę. Okazało się, że to ja jestem ojcem mojej córki. Jej matka odeszła, będąc z nią w ciąży, do innego faceta, który do dziś chyba nie wie, że nie jest jej biologicznym ojcem. Córeczka jest jedyną kobietą, którą kocham poza moją matką i moimi siostrami.

Tamto wydarzenie zmieniło mnie. Nie chciałem uczuciowo zbliżyć się do żadnej kobiety. Pogardzałem nimi, uważałem je za kłamliwe modliszki, które nadają się tylko do zaspokajania moich potrzeb seksualnych. Udawałem przed samym sobą, że nie ma miłości, że nie ma bliskości, że nie istnieje czułość, że są to po prostu jakieś mrzonki dla pensjonarek, czytających ckliwe romansidła. Najbardziej pogardzałem swoją niedoszłą żoną, a całą swoją złość, cały swój ból przelewałem na inne kobiety. Nie byłem dla nich łagodny, cierpliwy - myślałem tylko o swojej przyjemności. Miałem je wszystkie za nic. Zwykłe ciała, bez duszy, bez czucia, bez mózgu. Stałem się potworem. Uwodziłem je z zimną krwią dla chwilowe przyjemności.

Przez długi czas nie potrafiłem patrzeć inaczej na kobiety, jak właśnie w ten sposób. Tak było do czasu, kiedy moja córeczka stała się ofiarą wypadku. Bałem się o nią. Mimo że nie mogłem być przy niej, kiedy rosła, dorastała, nie chciałbym, aby coś się jej stało. Kochałem i kocham ją, choć przegrała walkę o życie. Zmarła przez jakiegoś kretyna. Wówczas dotarło do mnie to, co ja sam sobie robię, jak zachowuję się wobec kobiet. Zacząłem podróżować. Stałem się życiowym wędrowcem. Uczyłem się cierpliwości, wytrwałości. Szedłem swoją drogą życiową mimo połamanych skrzydeł, mimo bólu. Uczyłem się pokory. Zacząłem doceniać drobne chwile, małe przyjemności. Zacząłem na nowo czuć.

Wiesz, myślałem, że dawno zapomniałem już jak to jest upajać się pieszczotą wiatru na policzku, czuć zapach mokrej ziemi i deszczu, smakować soczyste owoce. W tych moich pamiątkach schowane jest całe moje życie, moja wędrówka, moje uczucia, wszystko co przeżyłem do dziś.

Patrzę na ciebie i zastanawiam się, jak to możliwe, że wciąż masz w oczach ten błysk, wyraz zaciekawienia, a jednocześnie spoglądasz na mnie i słuchasz moich słów bez lęku. Skrzywdziłem wiele kobiet. Bardzo je skrzywdziłem. Krzywdziłem też siebie. Nie wiem, czy potrafię jeszcze pokochać. Boję się, boję się, że kochając, mógłbym zniszczyć tę jedyną, tę, która stałaby się dla mnie najważniejszą istotą. Czasem wciąż wraca ten dawny ja - stary satyr - żądny przyjemności, zapomnienia. Nie chcę już żadnych iluzji, znam swoje ograniczenia. Nauczyłem się świadomie przeżywać swoje życie, ale nadal boję się połączyć bliskość z niezależnością, dawanie z braniem. Boję się spotkania z kobietą, prawdziwego spotkania z kobietą. Boję się, że może mnie z nią połączyć więź tak silna, więź, której nie doświadczyłem z żadną inną wcześniej. Każdego dnia mierzę się ze swoją samotnością i już zawsze będę takim wędrowcem, trochę samotnikiem.

Nie boisz się, siedzieć tu tak ze mną pod gwiazdami? Nie boisz się mnie po wysłuchaniu mojej historii?

Księżniczka: Czego miałabym się bać? Każdy z nas może stać się aniołem, może stać się potworem, w zależności od okoliczności, własnych słabości i siły, którą możemy w sobie odnaleźć. Widzę, że masz w sobie siłę, aby zmierzyć się z tą twoją samotnością. Kobieta, która ciebie pokocha, którą ty pokochasz będzie miała trudne zadanie. Ona też będzie musiała zmierzyć się z twoją samotnością i będzie musiała ją zaakceptować, nauczyć się z nią żyć. Wiesz kim jesteś, znasz swoje powołanie...

Mag: Tak, wiem, którą drogą podążać. Znam wszelkie środki lokomocji. Wiele przeżyłem, wiele widziałem.

Księżniczka: Wciąż się boisz prawda? Boisz się o nią? O tę, którą wybierzesz, którą pokochasz? Boisz się, że twoja miłość ją zniszczy, że twoja miłość ją zabije, że będzie cierpiała przez ciebie?

Mag: Tak. Jak zdołać ochronić drugą osobę przed samym sobą? Wciąż zadaję sobie to pytanie i nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi, choć tak długo już wędruję.

Księżniczka: Nawet siebie nie jesteśmy w stanie przed sobą ochronić, więc tym bardziej nie jesteśmy w stanie ochronić przed sobą drugiej osoby. Może kiedy odkryjesz smak bliskości z kobietą, będziesz się delektował bliskością z nią, nie tylko tą fizyczną, ale też i mentalną, duchową, znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie.

Mag spojrzał na Księżniczkę zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się po tej kobiecie takiego doświadczenia przez życie. Jego myśli krążyły tylko wokół jednego pytania: "Skąd ona wie? Skąd wie?"

Mag rozpalił ognisko, rozłożył namiot, wyjął chleb, gestem zapraszając Księżniczkę, aby zbliżyła się do ognia.
W jego głowie krążyło wiele pytań: "A może ona...? Ale jak? To niemożliwe! Skąd wiedziała? Nie, ona na taką nie wygląda. Muszę się mylić. Jak ją sprawdzić? Jak mieć pewność? Skąd mogę to wiedzieć? Księżniczka? Dobra wróżka? Czarownica? A może po prostu kobieta?"

7 kwietnia 2010

Zdrewnienie.

Kiedy jakiś mężczyzna mówi mi o swoich uczuciach do mnie, coś mnie paraliżuje. Robię się drewniana. To są dla mnie kompletnie dziwne sytuacje, z których staram się wybrnąć jak najszybciej się da. Kiedy facet mówi mi o uczuciach, zastanawiam się, czego chce w zamian i czy aby taka droga, którą on wybiera, nie ma prowadzić mnie prościutko do jego łóżka.

Efekt? Zdrewnienie. Ucieczka.

Nie nadaję się do związków.

Nie boję się, bo i bać się nie ma czego. Choć z drugiej strony, może nie chcę stracić nawet na moment kontroli? Pilnuję, aby nie doprowadzać z mężczyzną do sytuacji, w których mogłabym stracić kontrolę, odpuścić sobie. Nawet alkohol w połączeniu z seksem jest dla mnie rzeczą obcą.

Może ze mną jest coś nie tak, kiedy na słowa, że ktoś chce zwyczajnie ze mną być, ja drewnieję. Bronię się rękami, nogami, całą sobą przed związkiem. Romanse, znajomości, przyjaźnie, itd. jak najbardziej, byle nic więcej i broń mnie Panie przed małżeństwem.

Człowiek nie powinien być sam. Właściwie to mało kto chce być sam. Związki międzyludzkie i parowanie są rzeczą dość powszechną i pozwalają nam jakoś przetrwać. A może ja zwyczajnie nie mam monogamistycznych skłonności i podświadomie wcale nie jestem monogamistką, za którą się uważam?

6 kwietnia 2010

Właściwe decyzje.

Często podejmowanie właściwych decyzji obraca się przeciwko nam. Postąpiłam zgodnie ze swoim sumieniem, tak jak powinnam, a czuję się z tym źle. Dlaczego? Zaowocowało to kłótnią, piekłem i święta odeszły w gęstej, paskudnej atmosferze.
Ojcu jest przykro, mama patrzy z góry, a ja zadaję sobie wciąż te same pytania, czy to wszystko było konieczne?

Dałam się trochę podpuścić, bo przyznam, że się łudziłam, że zaszły zmiany, że jest inaczej. Dziś, kiedy siedziałam z ojcem przy stole, dowiedziałam się, że nie tylko ja myślałam w ten sposób, że nie tylko ja liczyłam na to, że coś się zmieniło, że postawa moich sióstr się zmieniła, że one są inne. Gówno prawda! Pieprzony materializm! Mamona jest bożkiem.

Ojciec mnie zaskoczył. Naprawdę uważnie obserwuje ludzi. Myślałam, że nie widział, że nie wiedział. Milczałam, nic nie mówiłam. Popełniłam w życiu wiele błędów, sprawiałam rodzicom mnóstwo problemów wychowawczych, a dziś... staram się postępować właściwie, zgodnie ze sobą, z tym, jak powinnam. Myślałam, że on tego widzi, że dobrowolnie włożyłam sobie na ramiona duży ciężar i niosę go, mimo że prośby o pomoc uderzają w próżnię. Jednak on stara się jak może, aby było mi lżej.

Mama gasła na moich rękach, w moich ramionach każdego dnia... Mogłam ją tam samą zostawić, mogłam. Nie chciałam. Nie potrafiłabym zostawić tej kochanej dobrej kobiety samej z jej lękami, z jej bólem. Miałam w niej wielkie wsparcie. Kochałam ją i nadal kocham. Cierpiałam bardzo, widząc jak znika w oczach, jak gaśnie...
Równie mocno kocham ojca. Szanuję go za to, jakim jest człowiekiem, jakim jest ojcem.

Zbliża się pierwsza rocznica śmierci mojej mamy, a ja nadal nie bardzo radzę sobie z bólem, choć mój spokój już nie jest osiągany z trudem.
Najbardziej zabolały mnie dwie sprawy, a raczej słowa dwóch osób. Słowa dotyczące najbliższych mi ludzi. Słowa, które padły z ust moich sióstr. Jest mi za nie wstyd. Czuję okropny niesmak.

Przyjaciółka zapytała mnie niedawno o to, jak to możliwe, że jestem taka spokojna, kiedy tak wiele trudnych spraw wydarzyło się w moim życiu w tak krótkim czasie. Odpowiedziałam jej, że siła tkwi w nas, że ja znajduję siłę w sobie i jest mi łatwiej, kiedy mam wewnętrzne przekonanie, że decyzje, podjęte przeze mnie, są właściwe.

1 kwietnia 2010

Zmartwychwstanie.

"Tak, to już. Wpatruję się w noc.

Niebo jest aż drapieżnie czarne. Wiatr przynosi mi odór śmierci, odór klatki z lwami.

Za kilka godzin spełni się mój zakład.

Za kilka godzin będzie już wiadomo, czy naprawdę mam zaświadczyć o obecności mojego Ojca, czy jestem tylko pomyleńcem. Jednym więcej.

Wielki dowód, jedyny dowód wyjdzie na jaw dopiero po mojej śmierci. Jeśli jestem w błędzie, nie będę nawet niczego świadomy, będę się unosił obojętnie na falach nicości. Jeżeli racja jest po mojej stronie, spróbuję nie obnosić się z moim triumfem i zaniosę innym Dobrą Nowinę. Albowiem niezależnie od tego, czy będę miał rację, czy nie, nigdy nie żyłem dla samego siebie. Nie dla siebie też będę umierał.

Nawet gdyby jeszcze tego wieczora przekonywano mnie, że jestem w błędzie, w odpowiedzi ponowiłbym swój zakład.

Albowiem jeśli przegram, niczego nie stracę.

Lecz jeśli wygram, wygram wszystko. I wszyscy wygrają razem ze mną.

Boże mój, spraw, abym cały czas, aż do ostatniej chwili, stał na wysokości swojego zadania. Spraw, aby nie załamało mnie cierpienie!

W porządku, będę się trzymał, wytrzymam wszystko. Nie wydam z siebie krzyku. O jakże mi trudno jest w to uwierzyć! Jakże oporna jest natura wobec łaski! Dość już tego. Moje lęki są niczym wobec mej nadziei."

Piłat: "-Nie będę więc nigdy chrześcijaninem, Klaudio. Ja bowiem niczego nie widziałem; wszystko przegapiłem, przybyłem za późno. Gdybym chciał wierzyć, musiałbym najpierw uwierzyć w świadectwo zostawione przez innych.
-A więc, być może, ty jesteś pierwszym chrześcijaninem?"


E. E. Schmitt "Ewangelia według Piłata"

Życzę wszystkim zdrowych spokojnych Świąt Zmartwychwstania.
Życzę Wam silnych ramion i silnego ducha do dźwigania krzyży codzienności.
Życzę Wam ciszy poranka, zasłuchania w Jego miłość.





ps. Kolorowych jajek, mokrego Dyngusa i wspaniałego czasu z najbliższymi.