14 lipca 2010

Oswoić miasto.

Lato. Czas podróży, wyjazdów i częstego przemieszczania się, a czasem również przeprowadzek. Przemierzamy wsie i miasta, różne kraje, zatrzymujemy się na chwilę albo czasem nawet na dłużej.

Dzisiaj wpadła na kawę moja najstarsza siostra, która bardziej przypomina czekoladę niż ja (tak to ja się nigdy nie opalę). Nie musiałam długo czekać aż wspólnie z ojcem wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań, jak na jakimś przesłuchaniu. Jak zwykle uczepili się tego, że wciąż chcę się wynieść z B. Nie mogą zrozumieć, że ja się tu duszę i wcale nie chodzi o upał.

Są takie miejsca, w których dobrze czujemy się od pierwszej chwili, a są i takie, do których nie możemy się nawet po latach przyzwyczaić, w których możemy się wręcz czuć tak, jakby wysysały z nas energię. Jak wiecie, cierpię na traumę warszawską i aż mi skóra cierpnie, kiedy mam się udać do stolicy. Czuję się tam źle, ale jeśli muszę, to wytrzymam te dwa czy trzy dni. A przecież są osoby, dla których Warszawa jest najukochańszym, najpiękniejszym miastem, w którym czują się doskonale i nie mogliby mieszkać gdzie indziej.

Bydgoszcz, choć zielona, wysysa ze mnie energię, kiedy muszę spędzić w niej więcej niż tydzień. Mieszkałam tu przez lata, ostatnio też przebywam i wciąż jest tak samo. Nie mogę się w niej odnaleźć. Nie mam tu swoich miejsc, nie mam wytyczonych ścieżek. Takie miejsce na chwilę, na przeczekanie. Po prostu Poczekalnia, jak mówię o niej.

Jest kilka innych miejsc, których także nie lubię, nie czuję się w nich dobrze i za nic nie mogłabym w nich zamieszkać, a przecież nie mam większych problemów z przystosowaniem się do otoczenia. Z takim Londynem nawet szybko poszło i było całkiem nieźle.

Myślę, że wiele zależy od duszy miejsc, od tego, czy współgra ona z nami, czy znajduje porozumienie z naszą duszą, czy atmosfera panująca w danym miejscu działa na nas dobrze, czy też nie.

Poznań od początku był mój, zanim jeszcze tam zamieszkałam. Podobnie było z Edinburgh'iem. Z Dublinem było trochę inaczej, bo pierwsze wrażenie najlepsze nie było, jednakże szybko poczułam się tam dobrze. Na swojej liście miast i miasteczek, w których mi dobrze znajdzie się jeszcze kilka, między innymi - Kościeżyna, Gdańsk, Gdynia, Nowy Sącz, Chełmno, Wrocław, Kraków, Zagórz, Sieniawa, Kilkenny, Navan, Galway, Fort William, Stirling, Reading, Holyhead, Calais, Clermont-Fd, Montpellier, Paryż, Marsylia, Bruksela, Latisana, Udine, Klagenfurt, Brno, Valtice. Niektóre z nich zostałyby pewnie nazwane przez innych dziurami albo jakimś niemodnym przeżytkiem. Jednak ja czuję się w tych miejscach doskonale i mogłabym od razu się tam przeprowadzić. Oswoiłam sobie te miejsca od razu, nawet za pierwszym pobytem potrafiłam się w nich odnaleźć na przeczucie.

Nie wiem, gdzie będę za tydzień, miesiąc, rok. Czy będę oswajać nowe miasto, a może wrócę do któregoś z tych mi znanych i lubianych?

Jak wybrać sobie jedno miejsce do życia? Ja nie potrafię, bo niespokojna ze mnie dusza, wciąż musi czuć wiatr we włosach. Trochę tu, trochę tam. Samą mnie to dziwi, bo przecież w uczuciach jestem stała, wierna.

Oswoić miasto raz jest łatwo, raz trudno, a czasem wręcz to niemożliwe. Zatrzymujemy się w nich na chwilę, zwiedzamy, przejeżdżamy, bywamy, a czasem zostajemy na zawsze. Tylko czy zawsze dobrze się w nich czujemy? Czy warto zostać w miejscu, w którym nie jest nam najlepiej, którego nie lubimy, w którym dzień po dniu wypala się nasza iskra?

8 komentarzy:

  1. Witaj:Warszawa hmmm za duża dla mnie.To miasto po którym mogę się przejść,załatwić w nim swoje sprawy,wpaść do któregoś z teatrów-bez tego "się nie liczy"-i /albo tranzyt lotniskowy.Poza tym nie lubię tego miasta.Tzn. z ludźmi nie łapię kontaktu.A Bydgoszcz jest jak Łódź.W Łodzi mam ataki duszności.Jakoś te miasta są do siebie podobne.Te osiedla gdzie nie wiem czy to B czy Ł-koszmar.Są oczywiście perełki architektury,ale klimat bleee.Mieszkam w moim mieście głównie dlatego,że tu mam przyjaciół.Moja "osikana kurza grzęda".Czy mogłabym mieszkać w Belgii,która ma takie miasteczka ,które architektonicznie powalają na kolana?Albo w Amsterdamie?Jest piękny.Kiedy bywam tam jesienią i mam dużo czasu chodzę po targu kwiatowym,wstępuję do pubów ,rozmawiam z przygodnie spotkanymi ludźmi czuję się bosko,anonimowo w tłumie.Wchodzę do antykwariatów z cudeńkami,wzdycham do nich ,szukam perełek.Ale żyć bym tam nie mogła.Wracam choć na jeden dzień do Delft.Wieczory zimowe i puste ulice i znowu knajpiane rozmowy serdeczne ,ciepłe i znikam.To wszystko jest dobre na chwilę.Tam nie ma przyjaciół.A kiedyś firma proponowała mojemu M przeprowadzkę pod Hamburg lub Londyn.Dzieci wpadły w panikę.Znali już wtedy oba języki.W szkole nie byłoby większych problemów,ale tam nie będzie ich towarzystwa.Mogłabym mieszkać w Krakowie.Jak nie masz dzieci łatwiej o decyzję.Można próbować,szukać ,zaglądać.Pozdrawiam.M

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak M., Bydgoszcz jest do Łodzi podobna. Ja w B. się duszę, czego moja rodzina nie rozumie i wciąż wymusza na mnie decyzję pozostania, a we mnie wszystko krzyczy, aby tu nie mieszkać; pracować od biedy można, ale nie mieszkać na stałe.
    Belgia jest urocza :)

    Z tymi przyjaciółmi masz rację. Miejsce bez rodziny i przyjaciół, jest puste i człowiekowi na dłużej jest tam źle. Takie oswajanie wszystkiego od zera, a czasem pojawi się w końcu moment, w którym człowiek już nie chce tak oswajać, tylko chciałby osiąść gdzieś.

    Ta "osikana kurza grzęda" mi się podoba :))))

    Bez dzieci jest łatwiej o decyzję, bo zwraca się uwagę na siebie i swoje potrzeby, ale jak widać, ja mam z tym problem. W ciągu ostatnich kilku lat przeprowadzałam się już nawet nie wiem, ile razy. W tej chwili nie wiem, co ze sobą zrobię, ale jeśli zostanę tu, gdzie jestem, to mnie zniszczy w końcu, bo B. działa na mnie depresyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze Ci dodam coś bardzo osobistego.Mojej córce-a to właśnie ona pierwsza wyfrunie z gniazda-powtarzam :"idź,jedź,wyjedź,próbuj.kiedy jak nie teraz?".Kiedy jest się nastolatkiem zaczyna się iluminacja.Zatem kiedy jak nie do 30stki próbować ,zmieniać,wybierać ,szukać podstaw swojego życia.Ale ostatnie miesiące i jej wybory,decyzje przeraziły mnie i z drugiej strony zaczynam się o nią bać.Ty masz Mamę z Niebie.Masz asa w rękawie.Czuj się bezpieczna.Dobrych wyborów Ci życzę.Pozdrawiam.M

    OdpowiedzUsuń
  4. witaj czekoladko :)))
    ja to wogole nie potrafie oswoic sie z miastem ,udusilabym sie w miescie ,nie ukrywam ze latwo bylo mi przyzwyczaic sie mieszkac na "obczyznie" i nadal sie przyzwyczajam ,wiem ze kiedys zmierze sie zdecyzja o przeprowadzce na poludnie Hiszpani ,jednak kiedy to bedzie ,jeszcze sama nie wiem ......
    umnie dzisiaj troche ochlodzilo sie ,ale chyba nie na dlugo ,no coz trzeba jakos przebrnac przez te upaly !!!
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. M. tak właśnie, kiedy jak nie wtedy, gdy się jest młodym.

    Decyzje dzieci czasem przerażają rodziców, ale mogą wyjść dzieciom na dobre, choć nie zawsze od razu wychodzą.

    Ja zawsze będę pamiętać przerażenie mamy, kiedy jej oznajmiłam, że za dwa miesiące przeprowadzam się za granicę na nie wiem ile i to bez pieniędzy, bez pracy i bez mieszkania... Wiesz, ja myślę, że zawsze się będziesz trochę o nią bać, bo rodzice, którzy kochają swoje dzieci, zawsze się o nie martwią.

    Moja mama z nieba działa i oby tak dalej. Zawsze to ona się najbardziej o mnie bała (matki pewnie tak mają;), ale mimo strachu rozumiała, że decyzje są właściwe i dobre dla mnie. Do tej 30-stki mam jeszcze trochę czasu, więc podziałam i będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lapaz, to jak się ochłodziło, to może chociaż miałaś szansę odetchnąć?

    Na obczyźnie mieszkać nie jest łatwo, bo nawet po 20 czy iluś latach jest się wciąż obcym, a nie swoim i za swoim krajem oraz bliskimi się tęskni przecież, ale Ty sama wiesz to najlepiej.

    Co do miasta i wsi, to też bym wolała na wsi mieszkać, ale w obecnej własnej sytuacji, to co ja bym tam sama robiła?

    OdpowiedzUsuń
  7. Już to chyba raz wspomniałam. Po tygodniowym pobycie w wielkim mieście wróciłam do mojego, małego, prowincjonalnego, zapyziałego i stwierdziłam, że lubie tę moją "wieś". Jestem po prostu, jak to dawniej mówiono, parafianka i prowincjuszka i wcale sie tego i nie wstydzę. anna s.

    OdpowiedzUsuń
  8. ach tam prowincjuszka ;) Są ludzie, którym dobrze jest w dużym mieście, a są i tacy, którzy wolą wieś czy małe miasteczko. I dobrze, bo jakby wszyscy lubili to samo, to kicha by była.

    OdpowiedzUsuń