15 listopada 2010

Czytelniczka.

Lubicie czytać? Ja uwielbiam. Czytam kiedy tylko mam chwilę i właściwie wszędzie, gdzie się da. Na przystanku, w autobusie, w wannie i w ogóle w toalecie, przy gotowaniu, przy śniadaniu, w łóżku, w pociągu, w kolejce, w poczekalni... itd.  Odkąd nauczyłam się czytać, a było to zanim poszłam do szkoły, pochłaniam książki masowo. Pierwszą książką, którą przeczytałam była "Pippi Pończoszanka" Astrid Lindgren. A później się zaczęło... W podstawówce często (czasami codziennie) biegałam do biblioteki szkolnej i przez 8 lat szkoły przeczytałam prawie wszystkie książki, z pominięciem słowników wszelakich, bo jakoś to było mało fascynujące ;) Pamiętam, jak panie z biblioteki na początku nawet mnie odpytywały z książek, bo nie chciało im się wierzyć, ja tak szybko je pochłaniam. 

Nie byłam stworzeniem domowym, grzeczną dziewczynką. Wręcz przeciwnie. Rodzice mieli spore problemy ze mną. Grzeczna to byłam tylko jak spałam albo czytałam. W świetlicy nie przesiadywałam, bo tam było nudno i na dodatek nie mogłam tam czytać, bo kazano nam odrabiać lekcje. Po kilku wizytach w szkolnej świetlicy postawiłam się, dostałam od rodziców klucze i po szkole wracałam do domu. Czasem okrężną drogą... przez domy koleżanek i kolegów, po drodze załatwiając siłą pewne porachunki z dzieciakami. Gdy przychodziłam do domu to nie odrabiałam od razu lekcji, tylko brałam sobie coś do jedzenia i czytałam. Potem wracało któreś z rodziców, więc był obiad. Czasem był też wcześniej, gdy mama szła na nocną zmianę do pracy. Już wtedy czytałam przy jedzeniu... Rodzicom udało się osiągnąć tylko tyle, że nie czytam, gdy jem w towarzystwie. Po obiedzie trzeba było narozrabiać po podwórku, później zmęczyć musiałam lekcje (jak zwykle w godzinach wieczornych), a przed spaniem książka zawsze sama się wręcz pchała w moje ręce. 

W liceum dostałam jakiejś manii na punkcie literatury rosyjskiej i francuskiej, stopniowo nabierając niechęci do nauki historii, co jednak jakoś nie zniechęciło mnie do książek z tej tematyki. Dlaczego? A żebym to ja wiedziała... Przez całą szkołę średnią nie przeczytałam tylko jednej lektury obowiązkowej... "Cierpień młodego Wertera" Goethe'go. Panu poloniście powiedziałam, że czytanie tej książki to było cierpienie. Nie dobrnęłam nawet do końca pierwszej strony, zadowoliłam się jakimś streszczeniem... Nawet streszczenie tegoż było mordęgą. Czemu nam nie kazali czytać "Fausta"? Przeczytałam sama z własnej woli i nadal nie mogę uwierzyć, że ten sam człowiek popełnił oba dzieła.

Na studiach, na pierwszym roku na zajęciach z literatury pan prof. wciąż się czepiał mnie i mojego zdania, bo jakoś ani razu się z nim nie zgodziłam i zawsze miałam swoje, więc na którychś zajęciach usiadłam sobie w takim miejscu, aby mieć spokój i móc czytać sobie książki. I czytałam, tylko czasem wybuchałam niekontrolowanym zduszonym śmiechem... A później na co nudniejszych zajęciach, na którym musiałam siedzieć z tyłkiem i kwitnąć, czytałam... Nadrabiałam zaległości w literaturze iberoamerykańskiej, co nawet zaowocowało jakąś moją pracą zaliczeniową. 

Dzisiaj książka stanowi obowiązkową zawartość mojej torebki, wraz z muzyką, scyzorykiem, chusteczkami i utensyliami kosmetycznymi. Gdyby mi zabroniono czytać... Nie wyobrażam tego sobie. Nie mogę bez tego żyć. Mogłabym mieszkać w bibliotece... ale tylko w takiej, w której mogłabym słuchać muzyki. Mam tylko nadzieję, że mi życia starczy, aby przeczytać wszystko, czego jeszcze nie czytałam,  a co chcę przeczytać. Dużo tego...

Mój ojciec od lat powtarza, że idealną pracą dla mnie byłaby taka, która polegałaby na czytaniu. Przyjaciele  sobie żartują, że niedługo w moim pokoju zabraknie dla mnie miejsca, bo wszędzie są książki. Ojca siostra za każdym swoim pobytem w moim domu proponuje, abym się pozbyła tych książek, które czytałam albo chociaż których nie lubię, bo już mi miejsca brakuje. A ja jej zawsze mówię, że jeszcze nie oszalałam. Ja jestem emocjonalnie związana z tymi wszystkimi tomami w moim domu. Nie mam książek, których chciałabym się pozbyć. Gdybym miała się pozbyć tych, które już czytałam... to zostałyby tylko słowniki i jakieś kilkanaście książek, które znajdują się na moim biurku i leżą koło łóżka, bo albo je właśnie czytam albo czekają na swoją kolej. 

Ojciec uważa, że ja z tym czytaniem to mam po jego mamie. Babcia nawet kiedyś przypaliła na amen obiad dla 18 osób, bo czytała... Dobrze, że to było jeszcze przed wojną, więc mogła iść do sklepu po zakupy i ugotować jeszcze raz. Mi całego obiadu nie udało się jeszcze spalić, pomimo usilnych starań. Na swoim koncie mam tylko zwęgloną marchewkę i spalony garnek... zrobiła się w nim dziura. 

Z tymi książkami to jak z muzyką mam... Uzależnienie jakieś... czy coś... ;)

Tak na marginesie nie czytam samych książek... gazety, blogi i inne takie też mi się zdarza, nawet codziennie ;)

22 komentarze:

  1. O jejku o mało się nie popłakałem ze śmiechu :-). Też uwielbiam czytać, choć nie tak namiętnie jak Ty i zawsze w połączeniu z muzyką. Jest cisza...nie ma czytania. Jak byłem dzieckiem, czytywałem nocą ukryty pod kołdrą z zapaloną latarką. Jak tylko usłyszałem, że któryś z rodziców wstaje, gasiłem światełko, chowałem książkę pod poduszkę i udawałem, że śpię. Czasami zostałem przyłapany i wówczas toczyła się zaciekła walka między ojcem a mną o książkę, którą próbował mi wyrwać. Pierwszą przeczytaną przeze mnie książką były Dzieci z Bullerbyn miałem wtedy niespełna siedem lat. Do dziś kocham czytać w wannie , i zawsze zasypiam, po czym budzę się zarżnięty na kość . Niestety nie umiem czytać w tramwaju, autobusie czy pociągu...bo potrzebuję nieco intymności.
    Pozdrawiam :-)
    acha i do czasu przedszkolnego uwielbiałem słuchać z winylów słuchowisk radiowych – bajek dla dzieci. Moją ulubioną był „Zaczarowany Las”
    I miałem taki piękny pomarańczowo – brązowy adapter…ach

    OdpowiedzUsuń
  2. Norbercie, no nie może być zawsze tu tak poważnie, pośmiać się też dobrze ;)
    Jeśli ja czytam w domu, to też obowiązkowo z muzyką, gdzie indziej to nie zawsze.
    A wiesz, że ja też robiłam te manewry z latarką?
    Czytasz w wannie i zasypiasz? A książka się nie utopi ;)?
    A bajki z winyli to w żłobku i w przedszkolu nam puszczali. Zawsze wybieraliśmy, którą chcemy.

    Pozdrawiam i dobrej nocy życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniało mi się coś jeszcze...
    Jak byłam mała, tak ze 3 lata jak miałam, to gdy zbliżała się godzina powrotu ojca z pracy, to ja brałam pod pachę swoje bajeczki i wierszyki, w rękach trzymałam ojca kapcie i już czekałam koło drzwi. Jak tylko wrócił, to musiał się nagimnastykować, żebym mu pozwoliła ręce umyć, bo się domagałam czytania.
    Jeszcze wtedy obie moje siostry były w domu, to z nich w niedzielę rano kołdry ściągałam, budziłam je, żeby mi czytały.
    A kiedyś z ojcem, też jak miałam coś koło 3 lat, nabieraliśmy rodzinę i znajomych rodziców, że ja umiem czytać. Otwierałam książeczkę z wierszami, najczęściej na "Lokomotywie" i mówiłam z pamięci, przewracając stronę w odpowiednim momencie. Miny tych wszystkich ludzi... bezcenny widok ;) Kiedyś nawet sąsiadka skomentowała: "Zgłupieli. Trzyletnie dziecko nauczyli czytać." A ja po prostu znałam na pamięć, bo do znudzenia wręcz chciałam, aby mi czytano. W tym czytaniu to najlepszy był ojciec.
    Mamę za to namawiałam, żeby mi zwierzątka rysowała. I całkiem nieźle jej to wychodziło. Pamiętam, jak mi kiedyś krowę i konia narysowała :)

    Rozgadałam się ;)
    Życzę wszystkim dobrej nocy i przyjemnego wtorku.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Książki zawsze były skąpane:-). Ja się potem strasznie denerwowałem, suszyłem suszarką lub na grzejniku…po reanimacji wyglądały…ho ho pomarszczone jak nie powiem co :-). Ale wyrobiłem sobie sposób…chwytam książę w lewą rękę, którą wystawiam nieco za bok wanny, jak zasypiam to dłoń puszcza i lektura spada na posadzkę:-). A w wannie zasypiam prawie zawsze, tak działa na mnie kąpiel w gorącej wodzie…
    Fakt- pośmiać się i zdrowo, i miło:)))
    Wzajemnie spokojnej nocki życzę:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. To miałeś zajęcie z suszeniem ;) Ważne, że się dały zreanimować :) Ten sposób Twój, to dobry, bo książka ocaleje.
    A nie boisz się, że się utopisz w tej wannie, jak tak zasypiasz...?
    Tak tak, śmiech to zdrowie, nie może być wciąż poważnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Od dziś stałam się fanką Twojej Babci :)

    A książki też kocham :) i czytanie.... :) ole!

    OdpowiedzUsuń
  7. He he Mi ;) Moja babcia to miała charakter ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj :)
    taaak, czytanie to to, co figi lubią najbardziej :))
    Pozdrawiam :)
    figa

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć CzG :)
    W kwestii Twojego czytania jakoś nic mi nie przychodzi do głowy, lecę więc przeczytać kolejny odcinek Twojego kryminału ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć Smurffie, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiepska ze mnie czytaczka :)
    Ale Dzieci z Bullerbyn zaliczyłam też.Czytanie
    pod kołdrą z latarką też.
    Natomiast kiedyś dawno temu pochłaniałam
    ogromne ilości kryminałów.
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  12. Cześć Robaczku :)
    No dlaczego zaraz kiepska ;)? Jedni uwielbiają czytać i to robią, a inni na przykład biegają czy grają w jakieś gry komputerowe.
    Kryminały czytałaś? No ja też :)
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  13. czesc czekoladko :) no ze mnie to niezbyt wielka czytaczka ,od czasu gdy wyjechalam nie bylo wiele ksiazek ,ktore przeczytalam ,ostatnio to czytalm ksiazkio dzidziusiach ,a co wieczor bajki dla malego :)
    zabawnie jest jak wybierze ksiazke polska i podaje ja swemu tacie do czytania hahaha

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj Lapaz :)
    Za granicą to jak się chce czytać książki w rodzimym języku, to już nie tak łatwo o to.
    A Twój Mały to z jednej strony ma pewnie trudno trochę z tymi językami, ale z drugiej, to mu to jeszcze zaprocentuje ;)
    Jak są dzieci w drodze albo i na świecie już, to siłą rzeczy literatura się trochę zmienia ;)
    Uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  15. czekoladko ja celowo siegalam po ksiazki niemieckojezyczne ,aby szlifowac jezyk ,a moj maly to dumny ze zna trzy jezyki i naprawde dla nieego to zwykla normalnosc ,On nie wie co to zaczy od urodzenia mowic w jednym jezyku :) a moj malzonek jest rowniez wielojezyczny ,ale ksiazki po polsku w zyciu nie przeczyta ;)
    milego dnia :)))

    OdpowiedzUsuń
  16. Lapaz, to się rozumie ;) Ja to z językami też robiłam, ale mimo wszystko wolę czytać w rodzimym języku ;) A Mały to ma dobrze teraz :)
    Ja znam kilkoro dzieci takich wielojęzycznych właśnie. Na początku to im się mieszało, np. do polskiej babci dziecko mówiło po francusku, a babcia ni w ząb francuskiego ;) Ale teraz... super. Sama zaczynam żałować, że od urodzenia nie uczono mnie więcej niż jednego języka.
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Książki i muzyka... Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Ale ze względu na ograniczoną przestrzeń życiową zbieram tylko takie, do których często wracam. Na beletrystykę wogóle nie mam miejsca, tyle mam słowników, poradników, encyklopedii, książek traktujących o malarstwie, muzyce(!), architekturze, religioznawstwie itp. Ale to wszystko u siebie. U mamy własnie przymierzam się do kupienia i ustawienia gdzieś jakiegoś, choćby skromego, regału na książki. I wiem, że znowu będzie wojna jak wtedy gdy kupiłam i ustawiłam szafę, bo moje ciuchy walały sie po wszelkich dostępnych krzesłach i siedziskach. Czy wszyscy starzy ludzie robią się tacy... autystyczni?

    OdpowiedzUsuń
  18. No i wcieło mi komentarz ;(, napiszę wiec tylko tyle ...no proszę nie ja jedna jestem zwariowana na punkcie czytania, to cieszy, że ludzie jeszcze czytają...naprawdę. Może to co napisałam wcześniej się jednak wyświetli wiec się nie będę dublować. Pozdrawiam czytelniczo ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Witaj Aniu :)
    Ograniczona przestrzeń życiowa... coś o tym wiem... ja i moje wielofunkcyjne 7mkw. ;)
    A to źle, że szafę kupiłaś? Chyba dobrze. Lepiej jak ubrania są w szafie niż walają się wszędzie. To samo z książkami.
    Ja nie wiem, czy to starość... A może po prostu z wiekiem człowiek coraz mniej potrzebuje albo mu się tak wydaje? Pojęcia nie mam.
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mamrgot, a to świństwo, że wcięło. Niestety czasem się tak zdarza. Mi jakiś czas temu też pożarło i to na kilku blogach, a potem na jednym jakoś się znalazł po czasie. Więc może może się wyświetli ;)
    Fajnie, że też czytasz i że lubisz :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Z tym autyzmem chodziło mi o to, że trudno mi przeforsować jakiekolwiek zmiany. Bo biblioteczka jest na piętrze, a ja pomieszkuję na dole i chciałabym mieć ulubione i potrzebne książki pod ręką, a nie biegać po schodach w tę i we w tę. to samo było z szafą. Ona jest tylko dla mnie (mama ma dwie, ale dla mnie nie było w nich miejsca), i musiałam usunąć wersalkę, żeby ją (szafę) wstawić. to była dla mojej mamy istna rewolucja.

    OdpowiedzUsuń
  22. Aniu, no ja zrozumiałam ;)
    Skoro nie było miejsca w szafach, to zrozumiałe, że się postarałaś o szafę dla siebie.
    Ja się nie dziwię, że dla mamy to rewolucja, bo pewnie się przyzwyczaiła do tego jak było.
    U mnie jest tak, że w domu z racji małej powierzchni wszystko musi mieć swoje miejsce i z ojcem jesteśmy w tym zgodni. A gdy pomieszkuje u nas ciotka, to ona ma pomysły na zrewolucjonizowanie, tylko że do mnie i ojca te pomysły nie trafiają, jak ten z moimi książkami ;)

    OdpowiedzUsuń