16 sierpnia 2011

Pudełeczko z kolorami.

Gdy byłam małą dziewczynką, zauważyłam, że na wiszącej szafce w łazience jest pudełeczko z kolorami. Miałam jakieś 4 lata, gdy postanowiłam wleźć na wiadro, potem na brzeg wanny, następnie na umywalkę, aby dostać się do pudełeczka. Fascynowało mnie bardzo. Prawie tak samo atlas anatomiczny, pieczenie ciasteczek i granie na wszystkim, na czym się dało, zanim mi tego czegoś nie zabrano ;) Tak bardzo chciałam mieć pudełeczko w swoich rękach, zajrzeć do niego, że nie byłam uważna, ostrożna i spadłam z tej umywalki. Jako że Wszechmocny czuwa nad idiotami, z upadku wyszłam właściwie bez szwanki, jeśli nie liczyć guza i kilku siniaków. I wcale mnie to nie zniechęciło. Przy kolejnej okazji wdrapałam się znowu i pudełeczko ściągnęłam. Lecz, aby móc zejść, musiałam wsadzić je sobie w rajstopy. Inaczej skończyłoby się to tak jak za pierwszym razem.

Gdy otworzyłam pudełeczko, otworzyłam też buzię i napatrzeć się nie mogłam na tę mnogość kolorów. Pastelowe, perłowe i matowe, jaskrawe, jasne i ciemne, kolorowe. Długo się jednak nie nacieszyłam nimi, ponieważ po kilku minutach do łazienki wparowała mama z siostrą. Jednak zanim to nastąpiło, udało mi się kolory wykorzystać. Efekt? Miałam na twarzy wszystkie kolory tęczy. W zamyśle miało to przypominać makijaż. Pudełeczko z kolorami, zawierające cienie i róże, powędrowało w inne miejsce, ale czasem mogłam się kolorami bawić, pod czujnym okiem siostry lub mamy.

Do tych pudełeczek z kolorami ciągnie mnie od tamtego momentu i aż dziwne wręcz, że nie zajmuję się tym zawodowo. Jednak kolor na mojej twarzy aż mniej więcej do 21 roku życia pojawiał się jako charakteryzacja (wyjątek studniówka) przy okazji przedstawień, pantomimy, tańca czy innych moich zajęć, w których było to jakoś potrzebne. W ogóle się nie malowałam i nawet nie posiadałam żadnych przyborów. Pewnego dnia to się zmieniło i moja kosmetyczka przestała świecić pustką, zapełniając się pudełeczkami z kolorami.

Wczoraj robiłam w niej porządek. Powyrzucałam to, co straciło termin, a nie zostało zużyte, uporządkowałam, wyczyściłam, pędzle umyłam. I do takich porządków usiłuję namawiać moje siostry, przyjaciółki i koleżanki. Gdy słyszę o 6-letnim tuszu do rzęs (bo przecież jakimś cudem nie skamieniał doszczętnie...) albo o cieniach czy szmince, które wyglądem zachęcały kilka lat temu, a teraz się tylko kruszą (ale przecież nie zostały zużyte i dużo jeszcze zostało...), albo widzę pędzel, którego brzydziłabym się (niestety) dotknąć dłonią, a co dopiero się tym malować (a to się myje?!), to coś mi się takiego robi w środku, że aż mam ochotę krzyczeć z rozpaczy. Tłumaczę i proszę, mając nadzieję, że do tych moich kobiet wreszcie trafi. Do wszystkich. Do niektórych trafiło od początku. Lepiej mieć jedną szminkę lub błyszczyk i używać niż mieć cały zestaw, aby było widać, że posiadamy, używać z tak rzadka, że prawie wcale, usiłując ustanowić rekord na najbardziej przeterminowany kosmetyk kolorowy.

Zawartość mojej kosmetyczki nie jest oszałamiająca, a wczoraj po porządkach była prawie pusta. Należało uzupełnić ją o nowe pudełeczka z kolorami. W tym celu udałam się z przyjaciółką do sklepu, w którym czułam się jak dziecko przed półką ze słodyczami, z której może wybierać wszystko, co zechce. Najpierw dobrałyśmy kolory do urody mojej przyjaciółki, a następnie ja wzięłam się za wybieranie.

Po zmianie barwy włosów doszłam do wniosku, że kolory z pudełeczek nie pasują do nowej kolorystyki. Kolory ubrań komponują się świetnie z moimi włosami i źle by wyglądały na mnie tylko wtedy, gdy byłabym w blondzie. Za to gdy spojrzałam w pudełeczka z kolorami, stwierdziłam, że wyglądałabym koszmarnie w takich barwach, jak clown. Paskudztwo jakieś. Poza tym i tak zostały mi marne ich resztki, więc trzeba by było je uzupełnić. Dlatego dziś wybrałam sobie nowe kolory i włożyłam je w moje pudełeczka z kolorami. Gdy rozpakowałam wszystko w domu, poukładałam, znów stałam z otwartą buzią i wpatrywałam się w nie z niemym zachwytem i błyskiem w oczach, jak wtedy gdy byłam małą dziewczynką.

14 komentarzy:

  1. fajnie, lubię takie zakupy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Malinconia, o taaak, bardzo przyjemne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Ja znowu z kolorami raczej nie szaleję, tylko tusz i ciemno-brazowy cień do powiek który czasami używam żeby podkreślić brwi...za to moja Majka, to oj... jak gdzieś wychodzi to wołam ją na przegląd, patrzę czy aby nie przesadziła, i potem puszczam dalej :)) Ale pozwalam na to tylko w wakacje, jak zacznie się szkoła to koniec z malowidłami. 13latki jednak już chciałyby bardzo podkreślać swoją urodę,mimo że są przecież śliczne i nie muszą się malować, chcą bardzo być już dorosłe...

    vi.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja mam taki koszyczek, którego zawartość tez z upodobaniem przeglądam, wykładam, wkładam, dokładam;)Kolory mam sprawdzone, ale i tak najczęściej wygrywa bezbarwny błyszczyk;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Violuś, Ty mogłabyś poszaleć z kolorami przy swojej urodzie, gdybyś chciała, ale z drugiej strony jesteś tak piękna, że makijażu do upiększania wcale Ci nie potrzeba.
    A nastolatki... coś o tym wiem ;) Dlatego kiedyś moim dziewczynom zrobiłam pokazowe zajęcia na ten temat, aby zobaczyły jak podkreślić urodę i nie przesadzić, bo efekt może być opłakany ;)
    Masz rację z tymi nastolatkami. I w sumie lepsze chyba, żeby się malowały niż np. paliły.

    OdpowiedzUsuń
  6. Magda, widzę, że nie tylko ja tak mam :) U mnie też najczęściej wygrywa minimum ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lenka, dzięki bardzo za miłe słowa, ale piękna to za mocno powiedziane naprawdę, za głowę sie złapałam :) raczej taka sobie :) bo jak się kiedyś wszyscy spotkamy, to ja nie wiem co zrobię haha...

    vi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Viola, Ty chyba w lustro za rzadko spoglądasz ;) Jesteś piękna, urodziwa, śliczna :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No ładnie. Ja na cienie popatrzeć lubię, ale samej siebie upstrokacać kosmetycznie zupełnie nie potrafię, bo mam dwie lewe rączki, dwie lewe rączki mam :)
    Za to na samą myśl, ile frajdy zabawa kolorkami przysporzyła Dwulatce (słynne rysowanie po moich notatkach), mogę kolejną paletę dokupić :DDD
    Pozdrawiam ciepłooooo

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja to mam skrzynię, a nie pudełeczko:D ( ale to może z racji moich teatralnych zapędów)

    OdpowiedzUsuń
  11. czesc czekoladko :) u mnie rowniez jest tych pudeleczek ,w rozym ksztalcie i wielkosci ,maja wspolna ceche ,sa w odcieniu brazu ,zawartosc mojej kosmetyczki jest minimalna ,ale dosc dobra i wartosciowa :)gdy bylam mala tak jak Ty przegladalam pudeleczka mamy :) wlasnie jutro mama przyjezdza w kolejne odwiedziny ,bardzo sie ciesze :))))
    pozdrowionka czekoladko :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Granato, na cienie to ja też popatrzeć lubię, byle nie na takie pod oczami ;)
    To w sumie skomplikowane nie jest, ale czasem można sobie krzywdę zrobić ;)
    Dziewczynkom w tym wieku zwykle daje wiele frajdy. Ja jak byłam w tym wieku, to uwielbiałam rysować moim siostrom po zeszytach i notatkach, a żebym tego nie robiła, to należało mi dać atlas anatomiczny albo pudełeczka z kolorami i od zeszytów trzymałam się z daleka ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Sydoniu, nnnnoooo ja tych pudełeczek też mam trochę, ale lubię się ograniczać do minimum niezbędnego ;)
    A teatralne zapędy fajnie mieć :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Lapaz witaj :)
    Ooo Ty też odcienie brązu? :))) Ja się ostatnio o kilka takich wzbogaciłam ;)
    Jak już napisałam Sydonii, ja się lubię też ograniczać do niezbędnego minimum, bo gdybym się nie pilnowała, to miałabym znacznie więcej niż dałabym radę zużyć ;)
    Odpozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń