30 listopada 2011

Jędza.

W pewnym mieście przy ulicy X mieszkał mężczyzna. Nie wyróżniał się specjalnie wyglądem spośród innych mężczyzn, nie był ani wyjątkowo przystojny, ani wyjątkowo brzydki. Był najzupełniej zwyczajny. Jednak jeśli zaczynał z kimś rozmowę, rozmówca miał wrażenie jakby od lat się znali, jakby rozmawiał z przyjacielem. Nie było takie człowieka, który tak właśnie nie czułby się, dyskutując z owym mężczyzną. Nazywano go różnie, najczęściej Magiem, Wędrowcem. Z czasem zaczęto mówić o nim Wędrowiec-Mag. Wtedy był bardzo radosnym człowiekiem, czesto się uśmiechał. Tak było do czasu...


Na tę historię zapraszam w najbliższych dniach.


Czasem z człowieka wychodzą bardzo brzydkie cechy, bardzo brzydkie uczucia. I ze mnie też wyszły dzisiaj. Bezlitosna, bezwzględna, złośliwa, wredna, zimna, szczera bardziej niż do bólu, z wyjątkową precyzją i dokładnością egzekwująca wykonanie wszelkich obietnic. Jednym słowem - jędza. I taka bywam. Wyjątkowo. Dla wybranych. Ale na to trzeba sobie porządnie zasłużyć. To taki zimny prysznic, gdy czasem kubeł zimnej wody to zbyt mało. Kubła pomyj staram się unikać, jak tylko mogę. To ostateczność.

2 komentarze:

  1. Czytałam Twoją opowieść o Magu...
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Vi, to tylko fragment historii Maga, bo napisałam ją zupełnie oddzielnie. To taka opowieść o tym, że w każdym z nas jest dobro i zło, i że często sami nie wiemy co z nas może wyleźć.
    Historia być miała już już, ale totalnie czasu brak, normalnie kurczy się mi w zastraszającym tempie, prawie przestałam pisać ;)

    OdpowiedzUsuń