13 listopada 2011

Tylko po co... ;)

Listopadowa pogoda za oknem. Wreszcie mogę swobodnie otulać się miękkimi wartswami ubrań, zawijać się w tkaniny, nosić ciepłe swetry na cienkich sukienkach, wkładać rajstopy w intesywnych nasyconych kolorach... Latem ubierałabym się najchętniej tylko na czarno, ale to średnio praktyczne zwłaszcza gdy słonko grzeje jak oszalałe. Za to jesień, zimę i przedwiośnie przechodziłabym w intensywnych kolorach czasem tylko ubierając się cała w czerń. Nawet moje buty, które noszę zimą czyli martensy (inne nadają się tylko do wyglądania, nie do tego, aby było mi sucho i ciepło) są żółte. W sumie powinnam pomyśleć poważnie o zakupie nowych... najchętniej znów widziałabym w mojej szafie żółte... a najlepiej by było mieć jeszcze i czarne, co by czasem nie musieć narażać się na krzywe spojrzenia ludzi gdy przy dużym mrozie np. wybieram się na ślub lub pogrzeb... przydałyby się czarne, bo żółte budzą chyba zbyt wiele kontrowersji, a ja nie mam ochoty marznąć w kozakach, które mają tak cienkie podeszwy jak moje japonki.

Spaliła mi się suszarka. Suszę sobie włosy, a raczej usiłuję do ładu doprowadzić mokrą pofalowaną szopę pomarańczowego czegoś, aby przypominało włosy, aż tu nagle suszarka wypuszcza z siebie dymek, charcze i to by było na tyle. Zaryzykowałam ponowne włączenie... i dobrze, że miałam na tyle rozumu, aby ją wyłączyć, odłączyć od prądu i poczekać aż przestygnie, i dym przestanie z niej ulatywać... bo chwila dłużej i zapaliłaby się... a pewnie i do pożaru daleko by nie było. Dobrze, że to nie była ta moja bardziej lubiana suszarka, bo trafiłby mnie chyba szlag. Na dworze było tylko 0.5 stopnia na plusie, więc z mokrą głową nawet w czapce wyjść nie mogłam, a czekać przez 3 godziny aż mi wyschną włosy... też odpadało. Przypomniałam sobie, że w G. powinna być gdzieś jeszcze jakaś stara bardzo suszarka, która jakimś cudem jeszcze ocalała chyba tylko dlatego że nie powinno się takich rzeczy na śmietnik wynosić i ja w szale porządkowania jej nie wyniosłam. I bardzo dobrze. Suszyłam tym reliktem włosy przez 15! minut zamiast przez 3, ale cel osiągnęłam. Tylko że, żeby to cholera, będę musiała znowu wozić ze sobą suszarkę. A miało być tak pięknie... Chyba potrzebuję większej torebki.

Zdecydowanie potrzebuję większej torebki. Najlepsza byłaby taka, która zmieściłaby też laptopa... Laptop jak laptop, a co z resztą rzeczy, z upchaniem których i tak jest kłopot... Pomijając standardowe rzeczy typu portfel, telefon, klucze (żeby to jedne), słuchawki, długopis, ołówek, kalendarz, chusteczki, lusterko, szczotkę do włosów i kosmetyczkę wraz z przyległościami, które się w niej nie mieszczą... w torebce mam zwykle:
- wodę mineralną
- zestaw lekomana pierwszej i nawet nie pierwszej potrzeby
- zapalniczkę i zapałki chociaż nie palę
- scyzoryk
- okulary przecisłoneczne i parasol (obie rzeczy zawsze i niezależnie od pogody)
- książkę, którą akurat czytam (pech chce że czasem są cholernie grube i w sztywnej oprawie albo w niestandardowym formacie)
- coś z odzieży w zależności od pogody
- mnóstwo różnych koniecznych mi papierów
- od niedawna znowu nóż
- i jeszcze sporo by się znalazło, ale może zamilczę.

Bywało, że czasem w zależności od potrzeb, nosiłam w niej, oprócz innych rzeczy:
- narzędzia i to wcale nie takie lekkie - młotek, klucze i inne takie
- cegłę, a nawet miałam kiedyś dwie
- worek gipsu
- 30 m liny
- opakowanie długich świec i reflektor
- chochlę i garnek (ale to w takiej bawełnianej, w którą wchodzą rzeczy w różnym kształcie)
- dwa kartony z butami...
Nosiłabym i inne rzeczy, gdyby się tylko zmieściły.

Suszarka już mi się nie zmieści. Fakt, że nie codzienie, ale ze dwa razy w tygodniu, ale nie zmienia to faktu, że większa torebka zaczyna być mi konieczna... Poza tym przyda się, jeśli znowu po drodze będę robić zakupy... ;)

Potrafię wyjść tylko z małą kopertówką... w sumie.

Stałam dziś sobie przy oknie, patrząc jak mgła obejmuje ramionami całą okolicę. Budynki wyglądały jak własne cienie, a po chwili zostały widoczne były tylko zarysy z wnętrzem wypełnionym szarym oddechem mgły. I tylko gdzieś w chmurach w nieba połowie ślad słońca widać było... smugę jakby z malinowego musu... I tak mi się nasunęło myśli kilka... do których czas najwyższy było przyznać się przed samą sobą. Do tego co lubię, co mi zupełnie nie odpowiada, czego pragnę, a co mam totalnie gdzieś. Ale o tym innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz