17 kwietnia 2012

Po drugiej stronie Odry na literackim materacu.

Po drugiej stronie Odry na literackim materacu śniłam w czasie ostatniego weekendu. Sen mocny, głęboki, nieprzerwany. Było mi przyjemnie, bezpiecznie i spokojnie, a objawy stresu i stanów lękowych mocno się cofnęły. Mogę być tylko wdzięczną Z. za zaproszenie i cierpliwość do mojego gadania, gdy się wstawiłam winem. Dobrze mi było na tej winnej chmurce i nie bardzo miałam ochotę z niej złazić. No chyba że na ów wspomniany wyżej materac literacki, który służył mi za łóżko i szczerze mówiąc, był znacznie wygodniejszy niż łóżko w G. i znacznie lepiej na nim spałam. Nie ja go nazwałam literackim, ale nazwa wydaje się być odpowiednia. Przynajmniej na razie. Przede mną spał na nim TJ. Potem ja. Nie wiem kogo kopnął większy zaszczyt - mnie czy materac. Mnie, dlatego że to materac literacki, czy materac, dlatego że ja na nim spałam, a moje osiągnięcia w dziedzinie literatury są jak na razie raczej mizerne. Być może coś zmienię w tym kierunku... Rozmowa z Z. dała mi do myślenia.

Po drugiej stronie Odry było inaczej i bardzo mi się podobało. Znalazłam tam jakąś namiastkę spokoju. Powietrze pachniało inaczej. Otoczenie wpłynęło na mnie kojąco i dotarło do mnie, że totalna stabilizacja nie jest dla mnie, a rutyna mnie zabije, a jeśli nie to doprowadzi do nerwicy, o ile już jej nie mam. Tak tak jestem osobą, która wiele bierze do siebie, wszystko w środku mocno przeżywa, martwi się nieustannie o innych, co zupełnie nie przeszkadza mi się zdystansować, stwierdzić, że to czy tamto nie robi na mnie wrażenia (jeśli nie robi, a jest tego trochę, co zupełnie nie robi), choć jeśli coś robi, to reaguję tak spontanicznie jak dziecko.

Po drugiej stronie Odry spacerowali ludzie, były ulice, światła i domy, i inny język, i park i ławki takie, które lubię najbardziej, i spokojnie wybrukowane uliczki, i coś takiego... jakby mi zapachniało książkami, a po spacerze dymem z ogniska, choć żadnego ognia wokół nie było. Cisza w środku mnie. Różne opowieści. Rozmowy przy kawie i winie. To naprawdę miłe, gdy ktoś poświęca swój wycinek czasu i ofiarowuje go drugiej osobie.

Nie umiem znaleźć sobie miejsca w życiu. Jednak wiem, czego chcę. Próby i ta namiastka teatru ładują moje baterie. Tęskniłam za tym. Tęskniłam za wyjściem na scenę, za wejściem w cudzą skórę, za to aby znów móc zmierzyć się z rolą i przez chwilę być kimś innym, a może odnaleźć w sobie jakąś płaszczyznę porozumienia z kolejną postacią, jakąś małą płaszczyznę wspólnoty.

A słowa zawsze same mi z rękawa wyskakiwały i układały się. Raz lepiej, raz gorzej, ale tak jakbym je z worka wytrzepywała. Czasem trzeba było je zmazać, wymieszać ponownie albo skorzystać z innego worka, w którym były takie, które lepiej nazwały moje obserwacje i odczucia. Jakby to wszystko gdzieś we mnie tkwiło, jakbym sobie wychodziła, wyczuła, wyobserwowała, a potem wypisała. Nie wiem skąd to się wzięło. Siadam i pisze się samo, choć czasem trzeba poprawić to i owo. Z tymi słowami też jest tak, że na jednym oddechu potrafię ich wypowiedziedź bardzo wiele, zwłaszcza gdy wpadam w słowotok.
Milczenie też we mnie jest. Czasem nawet dochodzi do głosu.

Po drugiej stronie Odry coś się we mnie zmieniło, coś mi się przypomniało, coś we mnie odżyło.


PS. Tatą zajęła się w końcu D. za co jestem jej wdzięczna. Szkoda, że tak rzadko.

PS2. Z. dziękuję za zaproszenie i miło spędzony czas. Bardzo dziękuję.

6 komentarzy:

  1. Wypad za Odrę???
    Toż to szok!!! ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hadesie, no pewnie że szok, bo jeszcze mnie tam nie było ;) Znaczy byłam tam za, ale nie dokładnie tam. Tak mną wiaterek zarzucił trochę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrz, jesteśmy trochę... kompatybilne. Mnie dziś wzięło na wspominki i właśnie przed chwilą ogladałam zdjęcia właśnie spoza Odry a uściślając z Berlina. Długo nie sięgałam po nie, bo jestem na nich miedzy innymi z moim małym braciszkiem (choć był ode mnie o głowę wyższy). Cieszę się z Twojego powrotu do żywych - chociaż to może za ostro powiedziane a raczej napisane. Uściski :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się nam obu udało ;)
      W Berlinie to ja byłam przejazdem razy kilka i właściwie nigdy nie udało mi się tego miasta obejrzeć. Do kolejnej notki zabierałam się kilka razy, w końcu jak się udało, to napisałam coś innego ;)
      Odściskuję :)))

      Usuń
  4. Acha, jeszcze jedno. Dziś nadrabiam zaległosci w lekturze, bo mi sie lapek popsuł i musiałam oddac do naprawy. Dlatego tutaj komcio do wcześniejszego posta. Rozumiem Twój wq... I przygnębienie słowami Twojego Taty. Bo moja rodzicielka tez mnie straszy, że sobie umrze. Tylko, że Twój Tato powiedział to z miłosci do Ciebie, a moja mama chce mnie chyba przyprawić o jakieś poczucie winy czy sama nie wiem co. Ostatnio złośliwie ją zapytałam: to po co kupiła sobie cztery kurczaki, które mają wyrosnąć na kury znoszace jajka? Ja ich chodować nie mam zamiaru. Straszna jestem, nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wq... był niezły. Wiesz, czasem taka terapia szokowa jest konieczna. Ja ostatnio zastosowałam to na rodzinie i czekam na efekty.

      Usuń