12 maja 2014

Niepokorna.

Interesuje mnie wiele rzeczy. Od dziecka miałam głód wiedzy i lubiłam wiedzieć. Nie ma to jak dociekać sedna, rozkładać na czynniki, babrać się w szczegółach i zadawać miliony pytań. Pewnego dnia na tej liście rzeczy do poznania znalazła się astrologia. Z czystej ciekawości zaczęłam rozkładać na czynniki wykreślanie horoskopów i interpretację tegoż. Jakie było moje zdziwienie, kiedy sporządziłam własny horoskop urodzeniowy i zinterpretowałam go sobie. Już nie mogłam ironicznie wyśmiać tego, jak horoskopów z niektórych gazet, które wymyślają chyba za karę jacyś podrzędni dziennikarze.
 
Może jednak układy planet i ich wzajemne zależności w dniu oraz godzinie naszego urodzenia mają na nas wpływ? Determinują w jakiś sposób to, jacy jesteśmy, czym się interesujemy, co lubimy, kim będziemy? 
 
Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że jednak tak jest. Tylko aby dojść do takiego wniosku, dość długo i dokładnie analizowałam wszystko. Nie jestem żadną specjalistką w tej dziedzinie, autorytetem tym bardziej, raczej samoukiem. To tylko zwykły głód wiedzy. 
 
Kiedy byłam dzieckiem, potrafiłam dociekaniem i pytaniami wykończyć psychicznie własnych bliskich, więc gdy jako pięciolatka nauczyłam się czytać, rodzina mogła trochę odetchnąć. Jednakże nie wszystko, co przeczytałam, było dla mnie zrozumiałe, więc z pytaniami nadal biegałam - najczęściej do ojca albo do mamy. Każde z nich specjalizowało się w czym innym, więc w zależności od tego, jaka dziedzina akurat była na tapecie, to do takiej a nie innej osoby się udawałam. 
 
Chyba najlepiej w życiu wychodzi mi uczenie się nowych rzeczy (o ile chcę). Szybko i łatwo. Trochę tak, jakbym pożerała ulubioną czekoladę kawałek po kawałku. Tyle tylko że z tego, że potrafię szybko opanować coś nowego, wyżyć się nie da i samo z siebie na niewiele się przyda. Życiowo może to cenna umiejętność, bo znakomicie ułatwia przystosowywanie się do różnych sytuacji. Z drugiej jednak strony... przechlapane tak skakać z tematu na temat, bo jak człowieka tyle rzeczy ciekawi, to na jedną zdecydować się łatwo nie jest. Najlepiej zajmować się czymś interdyscyplinarnym, multidyscyplinarnym. Tylko... cóż...
 
Po przejściach z różnymi uczelniami, kierunkami (Nawet rodzice o połowie tego, co wyczyniałam, nie wiedzieli.), walką ze skonstnieniem i zamykaniem w ciasnych klatkach myślowych przez różnych profesorów, miałam dość. Rzucałam, zmieniałam, kombinowałam, aż doszłam do wniosku, że nie istnieją żadne studia, które by spełniły moje oczekiwania, więc albo po kawałku będę zbierać wszystko w całość, albo od razu dam sobie spokój. Żadna z dyscyplin naukowych nie istnieje dla mnie w oderwaniu od reszty, bo wszystko się przenika, łączy, więc jak jak do cholery mam się skupić tylko na jednej dziedzinie i jeszcze znaleźć sobie w niej jakąś wąską specjalizację? No jak? Poniekąd przez to wywalono mnie w bardziej lub mniej dosadny sposób z kilku kierunków z komentarzem w stylu - "Ja nie wiem, jak pani tu trafiła. To nie miejsce dla osób takich, jak pani.". Takich czyli jakich? 
 
Jednak jakieś studia udało mi się skończyć. Kiedy pisałam pracę i rozkładałam na czynniki pewną dziedzinę, okazało się, że materiałów jest jak na lekarstwo, nawet tych zagranicznych. W dodatku nikt jakoś interdyscyplinarnie się w to nie bawił, a co więcej okazało się, że owszem dziedzinę zgłębiano, nawet zrobiono jakiś podział na rodzaje, ale bawiono się po wierzchu w stylu szkolnym - co autor miał na myśli. Od strony, w którą poszłam ja, nikt się tym nie zajmował. Nigdzie. I o ile na początku było wszysko fajnie, to kiedy chciałam pójść z tym dalej, objechano mnie na wszystkie strony, zarzucono podważanie autorytetów i w ogóle zrobiło się nieprzyjemnie. Dalej już sobie nie poszłam, tylko dałam spokój. Po co? Bić się z koniem nie będę. Porywać się z motyką na słońce albo walczyć z wiatrakami? Skostniałych układów i wąskich horyzontów myślowych rozwalić się tak szybko nie da. 
 
Pomyślałam, że zrobię to po swojemu. I chodzę tak koło tematu, krążę przy swojej dziedzinie. Zarzuciłam wąskie specjalizacje, bo to nie dla mnie. Tylko nie wymyśliłam jeszcze jak temat ugryźć i jak zrobić tak, aby obejść to cholerne skostnienie. Znalazłam coś, co może być pierwszym krokiem, a Holandia to właściwe miejsce. Tak mi się wydaje. Szalony pomysł, ale bardzo bardzo chcę iść za marzeniami. Chcę, żeby praca sprawiała mi przyjemność i pragnę wyjść poza skostniałe sytemy oraz ciasne myślenie. Czas spełnić marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz