Zmarzłam trochę, czekając na przystanku na autobus, który usiłował przebić się przez korki, które zawdzięczamy zmotoryzowanym, robiącym zakupy. Moja najstarsza rodzona wyciągnęła mnie do jednego z centrów handlowych na zakupy świąteczne, kupowanie prezentów i takie. Dałam się wyciągnąć tylko dlatego, że znając jej niezdecydowanie, to spędziłaby tam pół dnia i wyszła z niczym albo prawie z niczym. Przez sklepy tuż przed świętami przetaczają się masy ludzi. Łatwo się zgubić w takim zagonionym w gorączkowych poszukiwaniach okazji i prezentów prądzie ludzkim. Kolejki, kolejki, kolejki. Nie lubię zakupów. Nie przepadam za oglądaniem towarów, choć jest we mnie trochę Sokratesa, bo jak już mnie ktoś wyciąga na zakupy, to lubię sobie obserwować bez jak wielu rzeczy jestem szczęśliwa.
Od kilku lat odnoszę dziwne wrażenie, że magia świąt zaczyna być zapominana, gdzieś się gubi w natłoku zakupów, przygotowań, sprzątania, gotowania. I kiedy bliscy sobie ludzie zasiadają przy wigilijnym stole, czasem bywa to wszystko sztuczne, nadęte, a czasem chodzi o to, aby się najeść, rozpakować prezenty, pokazać, że mnie na to czy tamto stać, aby dać dzieciom. Ważne, aby na stole była odpowiednia ilość potraw, aby obrus bielał nową bielą, jeszcze nie splamioną barszczem, aby wszystko było jak należy, z górą prezentów pod choinką, koniecznie żywą. Gdzie się podziała magia świąt? W ilu rodzinach ta magia przetrwała i działa? Nie wiem.
Mam szczęście. Magia świąt od zawsze jest w naszym domu. Myślę, że nie zginie. Nie dajemy się zwariować, pomimo. Świątecznie ubrani cieszymy się, że możemy ze sobą być, że jesteśmy tak blisko i znowu razem wokół stołu. W tym roku zabraknie przy stole, tak namacalnie zabraknie, naszej największej, najważniejszej Czarodziejki... Mamy. Nie będzie jej ciałem, ale jestem pewna, że duchem będzie z nami, że będzie obok nas.
Pamiętam ostatnie święta. Byłam ostatnią osobą, z którą przełamałam się opłatkiem. Obie były bardzo wzruszone. Polały się łzy, tak jak i chwilę wcześniej, kiedy łamałam się opłatkiem z ojcem. Ostatni raz mogłam się wtulić między jej szyję i obojczyk, wcisnąć tam brodę, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Będzie jej brakować. Zawsze. Samą swoją obecnością rozgrzewała wszystkich. Czarowała. Wystarczyło, że była, że pojawiła się w pobliżu, a roztaczało się wokół niesamowite ciepło i spokój. Nie znam drugiej takiej osoby jak ona. Nie znam tak dobrej, tak kochanej. Jej ostatnią osobą, z tych, które znam, która mogłaby zrobić komuś przykrość, która mogłaby być złośliwa, która mogłaby być zła. Wiem, że z nami będzie, że będzie tuż obok. Będzie patrzeć na nas i się uśmiechać. Będzie czarować, aby magia świąt rosła, rozlewała się wokół.
Od kilku lat odnoszę dziwne wrażenie, że magia świąt zaczyna być zapominana, gdzieś się gubi w natłoku zakupów, przygotowań, sprzątania, gotowania. I kiedy bliscy sobie ludzie zasiadają przy wigilijnym stole, czasem bywa to wszystko sztuczne, nadęte, a czasem chodzi o to, aby się najeść, rozpakować prezenty, pokazać, że mnie na to czy tamto stać, aby dać dzieciom. Ważne, aby na stole była odpowiednia ilość potraw, aby obrus bielał nową bielą, jeszcze nie splamioną barszczem, aby wszystko było jak należy, z górą prezentów pod choinką, koniecznie żywą. Gdzie się podziała magia świąt? W ilu rodzinach ta magia przetrwała i działa? Nie wiem.
Mam szczęście. Magia świąt od zawsze jest w naszym domu. Myślę, że nie zginie. Nie dajemy się zwariować, pomimo. Świątecznie ubrani cieszymy się, że możemy ze sobą być, że jesteśmy tak blisko i znowu razem wokół stołu. W tym roku zabraknie przy stole, tak namacalnie zabraknie, naszej największej, najważniejszej Czarodziejki... Mamy. Nie będzie jej ciałem, ale jestem pewna, że duchem będzie z nami, że będzie obok nas.
Pamiętam ostatnie święta. Byłam ostatnią osobą, z którą przełamałam się opłatkiem. Obie były bardzo wzruszone. Polały się łzy, tak jak i chwilę wcześniej, kiedy łamałam się opłatkiem z ojcem. Ostatni raz mogłam się wtulić między jej szyję i obojczyk, wcisnąć tam brodę, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Będzie jej brakować. Zawsze. Samą swoją obecnością rozgrzewała wszystkich. Czarowała. Wystarczyło, że była, że pojawiła się w pobliżu, a roztaczało się wokół niesamowite ciepło i spokój. Nie znam drugiej takiej osoby jak ona. Nie znam tak dobrej, tak kochanej. Jej ostatnią osobą, z tych, które znam, która mogłaby zrobić komuś przykrość, która mogłaby być złośliwa, która mogłaby być zła. Wiem, że z nami będzie, że będzie tuż obok. Będzie patrzeć na nas i się uśmiechać. Będzie czarować, aby magia świąt rosła, rozlewała się wokół.
Ja lubię magię świąt:)
OdpowiedzUsuńŻale, złości, rodzinne niesnaski tracą na znaczeniu w świąteczne dni - przynajmniej u mnie...Dobry nastój udziela się wszystkim w taki specyficzny sposób.
To szalenie miłe:)
Jako osoba dobrze zorganizowana, prezenty mam już kupione;D Miałam małą przygodę w piątek, która skończyła się odmrożonymi dłońmi i stopami;(Wiesz jak tak sobie myślę to, nigdy nie czułam magii Świąt. Latami czekałam na ojca i miałam nadzieję,że przyjdzie w ten jeden magiczny dzień Wigilię. Bolało mnie to,ale z czasem zapomniałam. Dzień przed wspomnianą Wiglią 14 lat temu umarła siostra babci. W sercu czekam na magię aż mnie porwie;)
OdpowiedzUsuńCześć Aniu :) No to chociaż coś... lepsza jesteś, bo ja z moją siostrą tylko część kupiłam, na szczęście tę większą...
OdpowiedzUsuńNastępnym razem może jakieś skarpety wełniane ubierz i koniecznie ze dwie pary rękawiczek, bo przy tych -19, które u nas były, można było sobie co nieco odmrozić ;)
Magia rodzi się cicho, bez fajerwerków, staje obok, wystarczy trochę czarów... miłości i ciepła :) Pozdrawiam!
o tak madame, zgadzam się. i u mnie też tak jest, co naprawdę naprawdę cieszy :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńhmmm nie wiem czy lubię Święta. Od kiedy mam dziecko mają dla mnie inny wymiar...
A Twoja czarodziejka wciąż czaruje, patzy i się uśmiecha...
Pozdrawiam :)
figa
Cześć Figuniu :) Ja też nie wiem czy lubię Święta, ale cieszę się, że ten czas z rodziną mamy dla siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)