Wielkie brązowe kartonowe pudło. Kilka mniejszych pudełek. Setki zdjęć i pocztówek. Przekopałam się przez to wszystko, szukając starych, bardzo dawnych wierszy, przewiązanych fioletową wstążką. Początki mojej odważniejszej poezji sprzed kilkunastu już lat i... okropne grafomaństwo. Kiepskie. Nieumiejętne operowanie słowem, a od syntezy oddzielały mnie lata świetlne.
Kiedy tak się przekopywałam przez sterty fotografii, choć co prawda jakoś pogrupowanych i opisanych, wyciągnęłam kilka kopert, które zawierały stare zdjęcia. Z napięciem je przeglądałam, szukając tej drogiej mi twarzy, rąk, z których zawsze biło ciepło, pięknego uśmiechu. Szukałam zdjęć Mamy. Znalazłam ślubne zdjęcia rodziców i kilkanaście zdjęć Mamy z młodości. Znalazłam fotografię, na której wygłupia się z koleżanką, zdjęcie z procesji Bożego Ciała, na którym jest ubrana w ludowy strój - moja Mama nastolatka. Jest też zdjęcie w sadzie i takie, na którym Mama wlazła w sukience na drzewo. I jest fotografia, na której Mama siedzi sobie na polnym kamieniu, czyta gazetę. No i oczywiście zdjęcie na rowerze, na którym wygląda tak pięknie. Nigdy wcześniej nie widziałam tej fotografii z rowerem. Jakoś nie wpadła mi w ręce.
Z Mamą nie mam aż tak dużo zdjęć. Jest jedno takie, na którym jestem malutka i Mama trzyma mnie na rękach i karmi butelką. Inne z tych moich ulubionych, to to, na którym jesteśmy obie na balkonie, a ja mam może trzy, może cztery lata. I jest jeszcze zdjęcie ze spaceru, też jestem w podobnym wieku, a na bajorze pływają żaglówki, a Mama ma taką piękną zieloną sukienkę w żółte kwiaty. Bardzo lubiłam, kiedy ją ubierała. Przed śmiercią mi ją podarowała.
Jest też pewna fotografia z wycieczki, może niezbyt ostra, ale za to z Mamą. Siedzimy sobie obie na skraju fontanny, gdzieś na południu Polski, park w którymś z pałaców. W tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć.
Ostatnie zdjęcie, które mam z Mamą, było robione po absolutorium, kiedy kończyłam ostatnie, jak na razie, studia. Ojciec już wtedy chorował, a nikt z nas nie przypuszczał, że w niedługim czasie... Pewnie już wtedy coś się działo, tak myślę. To ostatnie zdjęcie wisi sobie ładnie oprawione na ścianie, niedaleko portretu Mamy.
Wczoraj odbyłam trochę dziwną rozmowę z jednym z moich znajomych. Człowiek ten dziwił się, że nie żyję pełnią życia (przy czym on tę pełnię pojmuje inaczej niż ja), że nie myślę o sobie, itd. Odczułam to wręcz jako zarzut. Zirytowałam się mocno. Nie minął jeszcze rok od Jej śmierci, ja się uczę żyć na nowo bez Niej, a ostatnią rzeczą, o której myślę, jest intensywne życie towarzyskie. Ledwo udało mi się uciec od pierwszych symptomów, zwiastujących depresję i ostatnią rzeczą, której mi potrzeba do szczęścia, są cholerne tłumy ludzi, imprezy i bujne życie towarzyskie. To prawda, że się zamknęłam. Zamknęłam się w gronie rodziny, przyjaciół, tego bloga i Was, którzy mnie czytacie. Dobrze mi tak. Nie chcę na co dzień przeżywać swojej żałoby przy ludziach, którzy nie potrafią i nawet nie bardzo chcą mnie zrozumieć. Nie chcę z nimi dzielić się moimi uczuciami i swoim życiem. Nie i już. Nie zamierzam się także z tego powodu nikomu tłumaczyć.
Mama była i jest wciąż jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Wielu rzeczy jednak już nie doświadczę, nie przeżyję razem z nią. Wielu rzeczy muszę uczyć się sama, z wieloma sprawami muszę sobie sama radzić. Jeśli zajdę w ciążę, nie będę mieć u boku Mamy, która mogłaby mi pomóc, mogłaby mnie wspierać. Nie będę mogła chwycić za słuchawkę telefonu, aby zadzwonić do niej, by się poradzić czy podzielić się z Nią jakąś radością. Nie spojrzy już na mnie z uśmiechem i nie powie mi, że dam sobie radę. Jest mi bez Niej tak źle, tak ciężko. I tak bardzo za Nią tęsknię. Każdego dnia tuż po przebudzeniu wciąż mam nadzieję, że usłyszę, jak krząta się po kuchni, że usłyszę Jej głos, że Ją zobaczę i wtedy powraca ta myśl, że Jej już fizycznie nie ma. Zostały po Niej sukienki, fotografie, kosmetyczka i ulubiony grzebień, zostały Jej kapelusze i torebka, zostały kwiaty i kartki z przepisami, zapisane Jej ręką...
Cieszę się, że zdążyłam Ją przeprosić za wszystko, podziękować Jej i powiedzieć Jej, jak bardzo Ją kocham.
Kiedy tak się przekopywałam przez sterty fotografii, choć co prawda jakoś pogrupowanych i opisanych, wyciągnęłam kilka kopert, które zawierały stare zdjęcia. Z napięciem je przeglądałam, szukając tej drogiej mi twarzy, rąk, z których zawsze biło ciepło, pięknego uśmiechu. Szukałam zdjęć Mamy. Znalazłam ślubne zdjęcia rodziców i kilkanaście zdjęć Mamy z młodości. Znalazłam fotografię, na której wygłupia się z koleżanką, zdjęcie z procesji Bożego Ciała, na którym jest ubrana w ludowy strój - moja Mama nastolatka. Jest też zdjęcie w sadzie i takie, na którym Mama wlazła w sukience na drzewo. I jest fotografia, na której Mama siedzi sobie na polnym kamieniu, czyta gazetę. No i oczywiście zdjęcie na rowerze, na którym wygląda tak pięknie. Nigdy wcześniej nie widziałam tej fotografii z rowerem. Jakoś nie wpadła mi w ręce.
Z Mamą nie mam aż tak dużo zdjęć. Jest jedno takie, na którym jestem malutka i Mama trzyma mnie na rękach i karmi butelką. Inne z tych moich ulubionych, to to, na którym jesteśmy obie na balkonie, a ja mam może trzy, może cztery lata. I jest jeszcze zdjęcie ze spaceru, też jestem w podobnym wieku, a na bajorze pływają żaglówki, a Mama ma taką piękną zieloną sukienkę w żółte kwiaty. Bardzo lubiłam, kiedy ją ubierała. Przed śmiercią mi ją podarowała.
Jest też pewna fotografia z wycieczki, może niezbyt ostra, ale za to z Mamą. Siedzimy sobie obie na skraju fontanny, gdzieś na południu Polski, park w którymś z pałaców. W tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć.
Ostatnie zdjęcie, które mam z Mamą, było robione po absolutorium, kiedy kończyłam ostatnie, jak na razie, studia. Ojciec już wtedy chorował, a nikt z nas nie przypuszczał, że w niedługim czasie... Pewnie już wtedy coś się działo, tak myślę. To ostatnie zdjęcie wisi sobie ładnie oprawione na ścianie, niedaleko portretu Mamy.
Wczoraj odbyłam trochę dziwną rozmowę z jednym z moich znajomych. Człowiek ten dziwił się, że nie żyję pełnią życia (przy czym on tę pełnię pojmuje inaczej niż ja), że nie myślę o sobie, itd. Odczułam to wręcz jako zarzut. Zirytowałam się mocno. Nie minął jeszcze rok od Jej śmierci, ja się uczę żyć na nowo bez Niej, a ostatnią rzeczą, o której myślę, jest intensywne życie towarzyskie. Ledwo udało mi się uciec od pierwszych symptomów, zwiastujących depresję i ostatnią rzeczą, której mi potrzeba do szczęścia, są cholerne tłumy ludzi, imprezy i bujne życie towarzyskie. To prawda, że się zamknęłam. Zamknęłam się w gronie rodziny, przyjaciół, tego bloga i Was, którzy mnie czytacie. Dobrze mi tak. Nie chcę na co dzień przeżywać swojej żałoby przy ludziach, którzy nie potrafią i nawet nie bardzo chcą mnie zrozumieć. Nie chcę z nimi dzielić się moimi uczuciami i swoim życiem. Nie i już. Nie zamierzam się także z tego powodu nikomu tłumaczyć.
Mama była i jest wciąż jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Wielu rzeczy jednak już nie doświadczę, nie przeżyję razem z nią. Wielu rzeczy muszę uczyć się sama, z wieloma sprawami muszę sobie sama radzić. Jeśli zajdę w ciążę, nie będę mieć u boku Mamy, która mogłaby mi pomóc, mogłaby mnie wspierać. Nie będę mogła chwycić za słuchawkę telefonu, aby zadzwonić do niej, by się poradzić czy podzielić się z Nią jakąś radością. Nie spojrzy już na mnie z uśmiechem i nie powie mi, że dam sobie radę. Jest mi bez Niej tak źle, tak ciężko. I tak bardzo za Nią tęsknię. Każdego dnia tuż po przebudzeniu wciąż mam nadzieję, że usłyszę, jak krząta się po kuchni, że usłyszę Jej głos, że Ją zobaczę i wtedy powraca ta myśl, że Jej już fizycznie nie ma. Zostały po Niej sukienki, fotografie, kosmetyczka i ulubiony grzebień, zostały Jej kapelusze i torebka, zostały kwiaty i kartki z przepisami, zapisane Jej ręką...
Cieszę się, że zdążyłam Ją przeprosić za wszystko, podziękować Jej i powiedzieć Jej, jak bardzo Ją kocham.
....pieknie wspominasz o mamie :) ´tak ,nie ma Jej fizycznie ,ale Ona ciagle zyje w Twoim sercu , wspomnieniach , tego nikt i nigdy Ci nie odbierze !!!!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Dziękuję Ci Lapaz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!