Wczoraj nie mogłam uruchomić komputera. Dziś też mi strajkował. Jakbym "mało" miała problemów, to jeszcze to i świadomość, że mogę stracić kilka ważnych plików, których nie zdążyłam skopiować. Obiecałam sobie, że jutro kupię sobie nowego pen drive'a i powrzucam na niego wszystkie ważne pliki.
Komputer to tylko urządzenie, mogłoby się wydawać. Jednak dziś to nie tylko narzędzie pracy, rozrywki, ale także i komunikator, swego rodzaju powiernik, pamiętnik, coś w rodzaju sejfu. Przechowujemy w nim często nie tylko jakieś dokumenty przydatne w pracy, gry, muzykę czy filmy, ale często zdjęcia, zapiski własne, czasem cudze, itd. Nie zawsze jednak robimy kopie, często o nich zapominamy.
Też jakoś ostatnio nie miałam głowy, aby zabezpieczyć się tymi kopiami i komputer się na mnie obraził. Chyba powoli kończy się jego żywotność, trzeba coś z nim zrobić, aby mógł mi jeszcze trochę posłużyć, ale w tym celu potrzebna mi jest pomoc kogoś, kto się na tym dobrze zna, bo moja wiedza już się w tym temacie wyczerpała. Jednak z drugiej strony pojawiła mi się przed oczami wizja, że w sumie obcy człowiek będzie miał dostęp do moich plików. Nie żebym przechowywała jakieś hmmm... niestosowne pliki w komputerze, ale...
Komputer, a raczej Franek, bo tak go nazywam, zwłaszcza w przypływie mojej czułości do tegoż urządzenia kiedy ono mi strajkuje, ma w sobie właściwie zapis mojego życia z ostatnich kilku lat. Jest w nim całe mnóstwo plików związanych z pracą, setki zdjęć, tysiące utworów muzycznych, wiersze i inne teksty, zapisy maili i wiele innych.
Tak sobie myślę, że gdybym powiedzmy jutro umarła, a moi najbliżsi pogrzebaliby sobie we Franku, poczytali bloga i pocztę mailową, to dowiedzieliby się o mnie wielu rzeczy, o których nie mają pojęcia. Jest kilka osób, moi przyjaciele, którzy sporo o mnie wiedzą, ale nie ma takiej osoby, która wiedziałaby wszystko.
Ktoś bardzo mi bliski zadał mi jakiś czas temu pytanie o to, co mnie ukształtowało, jakie wydarzenia z mojego życia miały na mnie największy wpływ. Powiedziałam o wszystkich, które wówczas były, a teraz mogłabym dodać do nich jeszcze jedno. Nikt poza tą osobą nie zajrzał aż tak we mnie. Może nie chciałam.
Gdybym tak nagle umarła, czy byłoby mi wszystko jedno, co stałoby się z tym, co tu w sieci, co we Franku? Teraz, kiedy żyję i jakoś na śmierć mi się nie ma, zaglądanie w moją pocztę, w komputer, w komórkę potraktowałabym jako zamach na swoją prywatność. Nawet ukochanej osobie, mimo całego ogromu zaufania, nie pozwoliłabym sprawdzać swojej poczty, komputera czy komórki. Nie podałabym nawet hasła. Nie z braku zaufania, ale dlatego że uważam, iż nawet w związku każda z osób powinna mieć prawo do intymności, prywatności, do swojego życia.
Nawet kiedy człowiek zachoruje ciężko, jego życie będzie się kończyć, to we mnie też kłóciłoby się takie sprawdzanie, czytanie, zaglądanie, chyba że na wyraźną prośbę danej osoby. Jakoś nie uznaję takiej samowolki w przeglądaniu poczty czy komórki drugiej osoby, nawet jeśli znam pin do karty czy hasło. Nie, nie i nie. Dlatego też nie potrafiłam w żadnym ze swoich związków zrozumieć, dlaczego ktoś, ta druga osoba, domaga się ode mnie hasła od mojej poczty czy komputera. Normalnie poczułam się tak, jakby przeprowadzano jakiś zamach na mnie, wywlekano moją intymność. Przecież jeśli sama chcę, mogę wywlec to i owo. Jeśli potrzebuję, aby bliski mi człowiek załatwił moje sprawy to mogę powierzyć takiej osobie telefon, komputer, kartę do bankomatu. Jednak nie dam dostępu do tak ważnych informacji pierwszej lepszej osobie, z którą będę od kilku tygodni, od miesiąca, bo tak inni robią i to wyraz zaufania.
Zaufanie to coś, co buduje się tygodniami, miesiącami, latami. Zaufania nie wyraża się cyferkami, hasłami, dostępami i innymi takimi. Trzeba wiele pracy, bliskości, rozmów, jakiejś pewności tego drugiego człowieka, wyzbywania się strachu, itd. itd.
Chyba tak już jakoś jest, że pewne rzeczy są przeznaczone tylko dla konkretnych oczu, tych a nie innych uszu, czasem dla białej kartki papieru, a czasem dla zwoju kabli, złączeń, połączeń i pikseli.
Komputer to tylko urządzenie, mogłoby się wydawać. Jednak dziś to nie tylko narzędzie pracy, rozrywki, ale także i komunikator, swego rodzaju powiernik, pamiętnik, coś w rodzaju sejfu. Przechowujemy w nim często nie tylko jakieś dokumenty przydatne w pracy, gry, muzykę czy filmy, ale często zdjęcia, zapiski własne, czasem cudze, itd. Nie zawsze jednak robimy kopie, często o nich zapominamy.
Też jakoś ostatnio nie miałam głowy, aby zabezpieczyć się tymi kopiami i komputer się na mnie obraził. Chyba powoli kończy się jego żywotność, trzeba coś z nim zrobić, aby mógł mi jeszcze trochę posłużyć, ale w tym celu potrzebna mi jest pomoc kogoś, kto się na tym dobrze zna, bo moja wiedza już się w tym temacie wyczerpała. Jednak z drugiej strony pojawiła mi się przed oczami wizja, że w sumie obcy człowiek będzie miał dostęp do moich plików. Nie żebym przechowywała jakieś hmmm... niestosowne pliki w komputerze, ale...
Komputer, a raczej Franek, bo tak go nazywam, zwłaszcza w przypływie mojej czułości do tegoż urządzenia kiedy ono mi strajkuje, ma w sobie właściwie zapis mojego życia z ostatnich kilku lat. Jest w nim całe mnóstwo plików związanych z pracą, setki zdjęć, tysiące utworów muzycznych, wiersze i inne teksty, zapisy maili i wiele innych.
Tak sobie myślę, że gdybym powiedzmy jutro umarła, a moi najbliżsi pogrzebaliby sobie we Franku, poczytali bloga i pocztę mailową, to dowiedzieliby się o mnie wielu rzeczy, o których nie mają pojęcia. Jest kilka osób, moi przyjaciele, którzy sporo o mnie wiedzą, ale nie ma takiej osoby, która wiedziałaby wszystko.
Ktoś bardzo mi bliski zadał mi jakiś czas temu pytanie o to, co mnie ukształtowało, jakie wydarzenia z mojego życia miały na mnie największy wpływ. Powiedziałam o wszystkich, które wówczas były, a teraz mogłabym dodać do nich jeszcze jedno. Nikt poza tą osobą nie zajrzał aż tak we mnie. Może nie chciałam.
Gdybym tak nagle umarła, czy byłoby mi wszystko jedno, co stałoby się z tym, co tu w sieci, co we Franku? Teraz, kiedy żyję i jakoś na śmierć mi się nie ma, zaglądanie w moją pocztę, w komputer, w komórkę potraktowałabym jako zamach na swoją prywatność. Nawet ukochanej osobie, mimo całego ogromu zaufania, nie pozwoliłabym sprawdzać swojej poczty, komputera czy komórki. Nie podałabym nawet hasła. Nie z braku zaufania, ale dlatego że uważam, iż nawet w związku każda z osób powinna mieć prawo do intymności, prywatności, do swojego życia.
Nawet kiedy człowiek zachoruje ciężko, jego życie będzie się kończyć, to we mnie też kłóciłoby się takie sprawdzanie, czytanie, zaglądanie, chyba że na wyraźną prośbę danej osoby. Jakoś nie uznaję takiej samowolki w przeglądaniu poczty czy komórki drugiej osoby, nawet jeśli znam pin do karty czy hasło. Nie, nie i nie. Dlatego też nie potrafiłam w żadnym ze swoich związków zrozumieć, dlaczego ktoś, ta druga osoba, domaga się ode mnie hasła od mojej poczty czy komputera. Normalnie poczułam się tak, jakby przeprowadzano jakiś zamach na mnie, wywlekano moją intymność. Przecież jeśli sama chcę, mogę wywlec to i owo. Jeśli potrzebuję, aby bliski mi człowiek załatwił moje sprawy to mogę powierzyć takiej osobie telefon, komputer, kartę do bankomatu. Jednak nie dam dostępu do tak ważnych informacji pierwszej lepszej osobie, z którą będę od kilku tygodni, od miesiąca, bo tak inni robią i to wyraz zaufania.
Zaufanie to coś, co buduje się tygodniami, miesiącami, latami. Zaufania nie wyraża się cyferkami, hasłami, dostępami i innymi takimi. Trzeba wiele pracy, bliskości, rozmów, jakiejś pewności tego drugiego człowieka, wyzbywania się strachu, itd. itd.
Chyba tak już jakoś jest, że pewne rzeczy są przeznaczone tylko dla konkretnych oczu, tych a nie innych uszu, czasem dla białej kartki papieru, a czasem dla zwoju kabli, złączeń, połączeń i pikseli.
Twój punkt widzenia na te sprawy jest mi dość bliski, ja mam podobnie, więc tym razem tylko Cię pozdrowię i spadam ;)
OdpowiedzUsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńhmmm, nikt nie lubi gdy przegląda mu się jego prywatne rzeczy. Zwłaszcza, że może to pociągać za sobą różne konsekwencje...
Franek po liftingu pewnie sobie dychnie ;)
Pozdrawiam :)
figa
A jak tam lądowanie Gwintek ;)? Twarde czy miękkie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Witaj Figuniu :) No właśnie może pociągać za sobą różne konsekwencje. Są sytuacje, które wymagają większego zaufania, pozwolenia na więcej, ale przecież nie na "dzień dobry".
OdpowiedzUsuńNo mam nadzieję, że Franek sobie dychnie, a może i kolegę jakiegoś mu załatwię ;) hihi
Pozdrawiam :)