21 kwietnia 2010

Krok w przepaść, czyli o rzuceniu się na głęboką wodę.

Są w życiu sytuacje, których żałujemy.
Popełniamy błędy, których żałujemy.
Zdarza się i tak, że mamy możliwość naprawić to wszystko.
Tylko czy warto z tego skorzystać? A może lepiej wybrać coś innego? Tyle tylko, czy później tego innego, nowego wyboru nie będziemy żałować?

Jeśli czegoś nie zrobimy, jeśli zaniechamy robienia czegoś, to dopiero po czasie dowiemy się, co ze sobą to niosło. Czy to był błąd, czy może trafna decyzja.

Ostatnio czuję się tak, jakbym stała nad przepaścią i zastanawiała się, czy zrobić ten krok, czy go nie zrobić, bo jeśli go zrobię, to czy czasem nie roztrzaskam się o kamienie, ale może być i wszystko dobrze, bo wpadnę do wody i wypłynę. Dziwne uczucie. Jakbym miała skakać ze spadochronem i zastanawiała się, czy ten spadochron się otworzy.

Wcześniej jakoś nie bałam się rzucać na głęboką wodę, robić kroku w przepaść, rzucać się w dół, nie wiedząc, jak to się skończy. I raz bywało naprawdę dobrze, czasem dość ciężko, ale nie utonęłam.

Nie utonęłam do dzisiaj. Choć dziś czuję się tak, jakbym utonęła, zanim rzuciłam się na tę głęboką wodę. Paskudne uczucie i takie dziwaczne.

Nie mogę cofnąć czasu, ale mogę zacząć od nowa i mozolnie składać po cegiełce, tylko wciąż się boję podjąć ryzyko. Daję się zamknąć w jakimś małym pudełeczku i męczę się w nim okrutnie, bo ja właściwie to mam klaustrofobię. Wolę otwarte przestrzenie. Może dlatego nigdy nie lubiłam pływać w basenie - takie jednostajne, wciąż od ściany do ściany, nie to, co w jeziorze czy w rzece albo w morzu.

Kiedy wczoraj stanęła przede mną możliwość wciśnięcia się i zasznurowania w ciasny gorset codzienności, szarości, wymuszanych czynności, pewnego odosobnienia, odcięcia sobie drogi do marzeń, odcięcia sobie drogi do spokoju, to coś się we mnie zbuntowało. Coś się we mnie zaczęło budzić i krzyczeć, że ja tak nie chcę.

Wciąż stoję nad tą przepaścią i zastanawiam się. Spoglądać w nią nie zamierzam, jeśli już to rzucę się w przepaść projektów i pomysłów, generowanych przez moje zwoje mózgowe. Tak, tak, wymyśliłam sobie znowu kompletne szaleństwo, jak twierdzi rodzina. Tylko ojciec mi mówi, żebym się nie bała rzucać w przepaść. I wiecie co? Może ja faktycznie się w nią rzucę :)

8 komentarzy:

  1. czekoladko powiem tak od siebie i od serca ,przepasc ma wiele "twarzy " ,czesto boimy sie tego kroku ,ale gdzies w srodku bardzo tego pragniemy ,mysle ze zawsze warto zaryzykowac ,tak naprawde taki skok to kolejna lekcja zycia ,ktora nas wzmacnia i wiele uczy ,nawet jak nie byla to trafna decyzja .....nikt jednak nie powiedzial ,ze skok w przepasc musi miec zawsze bolesne ladowanie ;)
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To pomyśl tak: to nie jest żadna przepaść.Czasem trzeba zaufać ,stanąć na pomoście nad wodą,bosymi stopami pójść po wodzie.
    Moja córka jak sądzę jest w podobnym stanie ducha.Miota się i męczy.Z boku łatwiej się widzi pewne sprawy.Mówię jej po prostu zamknij oczy i skocz,po prostu idź po wodzie...ale nadal to ona MUSI być gotowa i chcieć.Ona też nie cierpi basenów i lubi mega duże;)))przestrzenie Pozdrawiam.M

    OdpowiedzUsuń
  3. Lapaz, tak właśnie jest, jak mówisz. Kolejna lekcja życia, ale nigdzie nie jest powiedziane, że nie może się zakończyć sukcesem :)
    Myślę, że to czasem nasze lęki takie trochę na wyrost nas ograniczają, osłabiają i paraliżują.

    OdpowiedzUsuń
  4. M. masz rację. Po prostu pójść nie patrząc na to, co jest pod spodem.

    Z boku się patrzy zupełnie inaczej. Znam to okropne miotanie się, aż zamęczyć samego siebie tym można. I właśnie tak jest, że to my musimy być gotowi, my musimy zrobić krok naprzód, bo nawet jeśli najbliżsi będą bardzo chcieli, nie zrobią tego za nas.

    No to mam trochę wspólnego z Twoją córą :) Duże otwarte przestrzenie to jest to. Cóż... basen działa na mnie klaustrofobicznie już od wczesnego dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm, co masz do stracenia? skacz :) Może lepiej żałować, że się coś zrobiło niż pluć sobie w brodę, że można było ale zabrakło odwagi?
    Trzymam kciuki :)
    figa

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz Figuniu, ja do tej pory nie zastanawiałam się czy skakać czy nie, tylko skakałam, a ostatnio tak mi coś.
    Do stracenia nie mam zupełnie nic :) Zdecydowanie lepiej zrobić, niż później żałować.
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A może trzeba zrobić tak, jak pies, a właściwie suka mojej mamy. Mój syn poszedł z nią na spacer nad rzekę. Po drugiej stronie biegał jakiś pies i ona jak głupia chciała do niego pobiec. Ponieważ jeszcze nigdy nie była w wodzie więc skoczyła i zniknęła pod lustrem rzeki. Dawid struchlał ale psica za chwilę wynurzyła się, rozejrzała i stwierdziwszy chyba,że do niego jest bliżej, wróciła. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. A to też niezły pomysł Aniu. Zawsze można zawrócić, gdyby coś :)

    Pozdrawiam ciepło i ściskam :)

    OdpowiedzUsuń